[Recenzja] Budgie - "Squawk" (1972)
Problemem Budgie na drugim studyjnym albumie, "Squawk", jest wciąż kompletny brak własnego charakteru i wyrazistości. Fani zaraz się oburzą, że jak to, przecież są tu inne riffy i solówki, niż u Black Sabbath czy Led Zeppelin, śpiew też inny. To jednak szczegóły. Taka argumentacja kojarzy mi się z łamigłówkami, w których trzeba znaleźć jak najwięcej różnić między dwoma obrazkami. Te różnice oczywiście tam są, ale nie zmieniają w żadnym stopniu charakteru obrazka. I tak samo jest z rockowymi epigonami w rodzaju Budgie. Różnice między nimi, a ich inspiracjami, są nieistotne dla całości. Wciąż jest to tylko pozbawiona własnego charakteru kopia. Oczywiście, wtórna muzyka nie musi być gorsza od pierwowzoru. Nie musi, choć prawie zawsze jest. Wykonawcy, którzy nie potrafią wymyślić własnego stylu, zwykle mają też problem z tworzeniem wyrazistej muzyki. Tak jest też w przypadku drugiego longplaya Budgie. Nie ma tu wiekopomnych riffów, których chciałby się nauczyć każdy lub