Posty

[Recenzja] Ten Years After - "Watt" (1970)

Obraz
"Watt" to jeden z mniej popularnych i słabiej ocenianych albumów Ten Years After. Co prawda sprzedawał się równie dobrze, co poprzednie albumy grupy, ale nie przyniósł grupie żadnego przeboju ani koncertowego klasyka. Choć w sumie na brak dobrych utworów nie można narzekać. Świetnie wypada otwieracz - "I'm Coming On" to potężna dawka energii, z niezłą melodią, oraz porywającymi gitarowymi popisami Alvina Lee i intensywnym podkładem rytmicznym. Całkiem niezły jest również "I Say Yeah", także energetyczny, choć nieco lżejszy brzmieniowo (większą rolę odgrywają klawisze Chicka Churchilla), z nieco funkową rytmiką i ocierającą się o jazz częścią instrumentalną. Wpływy jazzowe słychać także w "Going Run" i "She Lies in the Morning". W obu pojawiają się porywające jazzrockowe improwizacje, a drugi z nich ponadto wyróżnia się niesamowicie chwytliwą częścią "piosenkową". To najlepszy fragment całości, ex aequo z "Thi

[Recenzja] Ten Years After - "Cricklewood Green" (1970)

Obraz
"Cricklewood Green" to jeden z największych sukcesów - artystycznych i komercyjnych - Ten Years After. Pod względem stylistycznym album jest bardziej zróżnicowany od swojego poprzednika, "Ssssh", ale zarazem bardziej spójny od "Stonedhenge". Muzykom udało się znaleźć własne brzmienie, dzięki któremu zachowują rozpoznawalność, mimo poruszania się po różnych stylach. Przeważającym elementem oczywiście wciąż jest blues, ale już nie pełni tak dominującej roli, jak na "Ssssh", nie wspominając nawet o debiutanckim "Ten Years After". Longplay rozpoczyna się od dwóch bardzo energetycznych i przebojowych kawałków - "Sugar the Road" i "Working on the Road". Wszystko jest tutaj na właściwym miejscu: ostre, porywające partie gitary Alvina Lee, przyjemne organowe tło Chicka Churchilla, a także ta sprawna gra Leo Lyonsa i Rica Lee. Ciekawostką jest użycie syntezatora we wstępie pierwszego z tych utworów - w chwili wydania t

[Recenzja] Ten Years After - "Ssssh" (1969)

Obraz
"Ssssh" to pierwszy album Ten Years After, który został doceniony także po drugiej stronie Atlantyku. Zapewne był to efekt udanego występu grupy na festiwalu Woodstock, który zbiegł się w czasie z premierą longplaya (w sierpniu 1969 roku). Sukces szedł jednak w tym przypadku w parze z artystyczną wartością. "Ssssh" idealnie wpasował się w swój czas. Zespół wrócił tu do swoich bluesowych korzeni (od których oddalił się nieco na wydanym kilka miesięcy wcześniej, także w 1969 roku, "Stonedhenge"), a jednocześnie zabrzmiał ostrzej i ciężej niż kiedykolwiek wcześniej, zbliżając się do zyskującego wówczas coraz większą popularność hard rocka. Ale nie zabrakło tu eksperymentów z innymi stylami - choć tym razem są bardziej przemyślane i nie szkodzą spójności albumu. Dwa kluczowe punkty albumu to utwory kończące każdą ze stron winylowego wydania. "Good Morning Little Schoolgirl" to porywające opracowanie bluesowego standardu, oryginalnie nagraneg

[Recenzja] Ten Years After - "Stonedhenge" (1969)

Obraz
"Stonedhenge" to najbardziej eklektyczny album Ten Years After. Zespół chętnie w tamtym czasie eksperymentował z jazzem czy psychodelią, co świetnie słychać już w rozpoczynającym longplay "Going to Try". Mimo dość krótkiego czasu trwania, utwór pełen jest zmian nastroju i dynamiki; przeplatają się w nim wpływy różnych stylów. Z drugiej strony utwór posiada także bardzo melodyjną linię wokalną - Alvin Lee daje tutaj naprawdę świetny popis swoich możliwości wokalnych. W warstwie muzycznej najbardziej błyszczy natomiast klawiszowiec Chick Churchill, grający charakterystyczny motyw na pianinie, będący jedynym powracającym fragmentem, a także długie psychodeliczne solo na organach. Innym nietypowym utworem jest ośmiominutowy "No Title", z bardzo eksperymentalną częścią instrumentalną, umieszczoną między klamrą w postaci klimatycznego wstępu i zakończenia, w której znów uwagę przyciąga świetny śpiew Alvin. Na albumie znalazły się też bardziej konwencjon

[Recenzja] Ten Years After - "Undead" (1968)

Obraz
Muzycy Ten Years After bardzo wcześnie zdecydowali się na wydanie pierwszego albumu koncertowego - mniej niż rok po studyjnym debiucie. Na szczęście znalazł się tutaj zupełnie inny materiał, niepowtarzający się ani z pierwszym, ani kolejnymi studyjnymi longplayami grupy. Nagrań dokonano 16 maja 1968 roku w małym londyńskim klubie jazzowym Klooks Kleek. Miejsce bynajmniej nie było przypadkowe, bo choć zespół kojarzony jest przede wszystkim z blues rockiem, w początkach kariery muzycy inspirowali się także jazzem. Nieśmiało dali temu wyraz na debiucie (miniaturka "Adventures of a Young Organ"), a w pełni potwierdzili właśnie na "Undead". Całą pierwszą stronę winylowego wydania wypełniają dwie rozbudowane jazzrockowe kompozycje. Najpierw rozbrzmiewa dziesięciominutowy "I May Be Wrong, But I Won't Be Wrong Always", a następnie niewiele krótsza wersja "Woodchopper's Ball" z repertuaru amerykańskiego jazzmana Woody'ego Hermana. Oba opi

[Recenzja] Ten Years After - "Ten Years After" (1967)

Obraz
Przed dwoma dniami dotarła do mnie smutna informacja o śmierci Alvina Lee (właśc. Grahama Anthony'ego Barnesa), najbardziej znanego jako śpiewający gitarzysta Ten Years After. Lee był jednym z współzałożycieli ten nieco zapomnianej dziś grupy. I to właśnie on w znacznej mierze odpowiadał za jej największe sukcesy, poczynając od występu na festiwalu Woodstock w 1969 roku (ze zjawiskową solówką Alvina podczas "I' Going Home"), a kończąc na szeregu udanych albumów z pierwszej połowy lat 70., które przyniosły kilka przebojowych singli. Ten Years After był jednym z pierwszych brytyjskich zespołów bluesrockowych. Wcześniej zadebiutowali tylko John Mayall, Cream i Savoy Brown. Debiut grupy ma oczywiście wiele wspólnego z pierwszymi albumami wymienionych wykonawców. Jak przeniesienie bluesowych patentów na rockowy grunt, czy obecność urockowionych wersji bluesowych standardów. Czymś oryginalnym było natomiast umieszczenie kilku dłuższych utworów o bardziej swobodnej, w

[Recenzja] Rush - "Clockwork Angels" (2012)

Obraz
Pierwsza zapowiedź tego albumu ukazała się już w czerwcu 2010 roku. Singiel z utworami "Caravan" i "BU2B" zaostrzył apetyt na więcej, bo trio już dawno nie nagrało tak dobrych kawałków (co najmniej od czasu "Test for Echo" z 1996 roku). Oba zwracają uwagę całkiem chwytliwymi melodiami, nie do końca oczywistymi strukturami, świetną pracą sekcji rytmicznej oraz może nie tak finezyjną, jak dawniej, ale solidną grą Alexa Lifesona. Jednak na pełen album przyszło jeszcze trochę poczekać. "Clockwork Angels" ukazał się równo dwa lata i tydzień później. Premierę poprzedził jeszcze jeden singiel, wydany w kwietniu "Headlong Flight". To była już zdecydowanie mniej udana zapowiedź. Za dużo tutaj topornego riffowania i prawie metalowego ciężaru, melodycznie jest niezbyt ciekawie, jedynie gra sekcji rytmicznej trzyma wysoki poziom. W wersji albumowej "Headlong Flight" jest nieco dłuższy, ale przez to bardziej męczący. Niestety, alb

[Recenzja] Rush - "Vapor Trails" (2002)

Obraz
Poprawiając i pisząc od nowa stare recenzje, wykorzystuję nabytą później wiedzę i umiejętności, ale staram się zachować odpowiednią perspektywę, pomijając wydarzenia po dacie publikacji posta. W tym wypadku muszę jednak złamać tę zasadę, ze względu na opublikowaną 30 września 2013 roku reedycję "Vapor Trails", na której naprawiono największy, jak się przynajmniej zdawało, problem tego albumu - brzmienie. Oryginalne wydanie padło ofiarą tzw. wojny głośności ( loudness war ). W praktyce chodzi o to, że płyty nagrywane są przesadnie głośno, ze stratą dla dynamiki i przestrzeni, a nierzadko powodując nieprzyjemne zniekształcenia dźwięku. Amerykańscy naukowcy odkryli , że im muzyka jest głośniejsza, tym bardziej się podoba. Nie mam pojęcia, gdzie przeprowadzali swoje badania - wśród niedosłyszących emerytów czy gówniarzy nie chcących słuchać muzyki, a łomotu do machania głową - ale nie spotkałem się jeszcze nigdy z pozytywną opinią na temat tak nagrywanych płyt. Mnie, przyzw