[Recenzja] Hank Mobley - "Soul Station" (1960)

Hank Mobley - Soul Station


Hank Mobley wydaje się postacią nieco dziś zapomnianą. Raczej nie wymienia się go jednym tchem wśród największych saksofonistów bopowych. W latach 50. należał jednak do najbardziej rozchwytywanych tenorzystów. Jako sideman wspomagał m.in. Dizzy'ego Gillespie, Maxa Roacha, Horace'a Silvera, Lee Morgana, Freddie'ego Hubbarda czy Milesa Davisa, w którego grupie zajął miejsce samego Johna Coltrane'a. Przewinął się też przez skład prowadzonej przez Arta Blakeya grupy The Jazz Messengers. W tamtym okresie zyskał przydomek mistrza wagi średniej tenoru, w nawiązaniu do jego tonu, subtelniejszego w porównaniu z Coltrane'em czy Sonnym Rollinsem, ale bardziej zadziornym niż u Lestera Younga. W podobnym rozkroku zdają się stać jego autorskie albumy, jak najsłynniejszy chyba "Soul Station", mający w sobie wiele z intelektualizmu jazzu cool, ale tyle samo z ekspresyjności hard bopu.

Materiał na longplay, opublikowany nakładem Blue Note, został zarejestrowany 7 lutego 1960 roku, podczas jednej z tych wieczorno-nocnych sesji w Englewood Cliffs, pod czujnym okiem Rudy'ego Van Geldera. Mobleyowi towarzyszył skład złożony z Wyntona Kelly'ego na fortepianie, Paula Chambersa na basie oraz Arta Blakeya na bębnach. I nie był to wcale tak zupełnie przypadkowy zespół, jak większość tych, które hurtowo przewijały się przez studio Van Geldera. Cała czwórka grała już wcześniej w septecie Johnny'ego Griffina, a poszczególni muzycy współpracowali ze sobą także przy innych okazjach. Z Blakeyem miał oczywiście Mobley okazję wielokrotnie grać w czasach współpracy z The Jazz Messengers. Z Chambersem i Kellym grał też chociażby kilka miesięcy później, pod przewodnictwem Milesa Davisa, biorąc udział m.in. w nagraniu "Someday My Prince Will Come". W tytułowym nagraniu zaliczył nawet duet z Coltrane'em.

Z sześciu kompozycji na "Soul Station" tylko dwie skrajne nie są autorstwa lidera. Otwieracz "Remember" to popowy standard Irvinga Berlina z lat 20., który w tej wersji nie tracąc melodyjności zmienił się w jazzowy klasyk, ze znakomitymi popisami Mobleya, Kelly'ego i krótszym Chambersa. Finałowy "If I Should Lose You", filmowa piosenka z lat 30., również została tu uszlachetniona, nie tracąc przebojowości. Najbardziej zdają się tu jednak lśnić premierowe kompozycje. W natchnionym "This I Dig of You" i wolniejszym "Dig Dis" trudno rozgryźć, czy zespół jest prowadzony przez Mobleya, czy może raczej Kelly'ego. W tym pierwszym chwilę na zaprezentowanie solowo swoich umiejętności ma też Blakey. Warto też zwrócić uwagę na grę perkusisty w bardziej klimatycznym "Split Feelin'". Na większe wyeksponowanie Chambersa trzeba poczekać aż do tytułowego, najbardziej rozbudowanego "Soul Station", jednak także we wszystkich pozostałych nagraniach jego wspaniałe swingujący bas w nieoceniony sposób spaja cały zespół.

Zdecydowanie nie jest to album wyróżniający się czymś szczególnym na tle innych, jakie powstawały w tamtym czasie w Van Gelder Studio i ukazywały najczęściej nakładem Blue Note. "Soul Station" to jednak bardzo solidny hard bop z domieszką jazzu cool. Chyba najlepiej i najpełniej pokazuje umiejętności Hanka Mobleya jako saksofonisty, kompozytora czy lidera. Art Blakey, Paul Chambers i Wynton Kelly tworzą tu natomiast jedną z najlepszych sekcji rytmicznych tamtego okresu.

Ocena: 8/10



Hank Mobley - "Soul Station" (1960)

1. Remember; 2. This I Dig of You; 3. Dig Dis; 4. Split Feelin's; 5. Soul Station; 6. If I Should Lose You

Skład: Hank Mobley - saksofon tenorowy; Wynton Kelly - painino: Paul Chambers - kontrabas; Art Blakey - perkusja
Producent: Alfred Lion


Komentarze

  1. Blakey jest świetny na tych nagraniach! Moją ulubioną płytą Mobley'a jest jednak "A Slice of the Top".

    OdpowiedzUsuń
  2. Hank Mobley jest zapomniany jak wielu mistrzów bopu. Żył trochę za krótko (56 lat), nie ulegał modom i był wierny jednej wytwórni (większość jego nagrań pochodzi z Blue Note). Ale przecież był wielkim muzykiem. Jego katalog nagrań jest imponujący. Co najmniej 45 tytułów autorskich i ponad 60 gościnnych oraz mnóstwo archiwaliów dostępnych w internecie. Trudno mu coś zarzucić w grze, był stylowy i w jego czasach to było doceniane. Ale ta stylowość i mała elastyczność później grała na jego niekorzyść. Ale jako klasyczny "dziaders" jazzu jest naprawdę warty posłuchania. "Soul Station" to bardzo dobra płyta, ale wiele innych jej dorównuje. Ja pozostawiłem w swojej kolekcji 17 tytułów i często do nich wracam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)