[Recenzja] The Beatles - "1962-1966" / "1967-1970" (1973/2023)

The Beatles - 1962-1966 / 1967-1970


Wznowienie wydanych pół wieku temu kompilacji "1962-1966" i "1967-1970" - całkiem zgrabnie, choć nieidealnie podsumowujących dorobek The Beatles - zapewne przeszłoby bez większego echa, gdyby nie jeden szczegół. Wśród licznych dodatkowych utworów znalazła się też jedna nowa piosenka zespołu. Tak naprawdę nie taka nowa i niezupełnie tego zespołu, ale hajp na "Now and Then" nakręcono niewyobrażalny. Reakcja mediów muzycznych specjalizujących się w starym rocku była do przewidzenia, ale singiel zapowiadano nawet w głównych wydaniach serwisów informacyjnych największych polskich telewizji komercyjnych. Kawałek promuje stwierdzenie, że to już ostatni utwór The Beatles, co wydaje się całkiem prawdopodobne. Zapewne ukażą się jeszcze jakieś niepublikowane dotąd nagrania, ale już raczej bez współcześnie dogranych partii oryginalnych muzyków.

"Now and Them" bazuje na nagraniu demo Johna Lennona z 1977 roku. Sprzedawanie go zatem jako utworu The Beatles jest pewnym nadużyciem. Co innego, gdyby kompozycja powstała w latach 60., z zamiarem nagrania jej przez zespół, ale dekadę później z pewnością nie było takiej intencji. Pomimo tego, Paul McCartney, George Harrison i Ringo Starr wzięli ją na warsztat w połowie lat 90., kilkanaście lat po śmierci Lennona, gdy zebrali się razem, aby przygotować film i serię kompilacji pod wspólnym tytułem "Anthology". Yoko Ono, wdowa po zamordowanym muzyku, przekazała pozostałym Beatlesom kasetę z czterema nagraniami demo: "Free as a Bird", "Real Love", "Now and Then" oraz "Grow Old with Me". Ta ostatnia kompozycja była już wówczas wydana na pośmiertnym albumie Lennona "Milk and Honey". Pozostałe muzycy postanowili przerobić na nagrania zespołu, dodając do nich własne partie instrumentalne oraz wokalne. Pierwotny plan zakładał, że każde z tych nagrań będzie otwierać jeden z trzech dwupłytowych zestawów "Anthology". Ostatecznie prace nad "Now and Then" porzucono ze względu na kiepską jakość demówki - oryginalne nagranie jest mocno zaszumione, a pianino towarzyszące partii wokalnej wyraźnie nie stroi.

Ówczesna technologia nie pozwoliła na przygotowanie poprawnej wersji utworu, jednak dziś sytuacja wygląda zupełnie indziej. Podczas prac nad zeszłorocznym filmem "The Beatles: Get Back" w reżyserii Petera Jacksona (tego od "Władcy pierścieni"), opracowano rozwiązanie oparte na uczeniu maszynowym, czyli tzw. sztucznej inteligencji, umożliwiające odseparowanie poszczególnych partii z nagrania. W przypadku "Now and Them" pozwoliło to oddzielić wokal Lennona od oryginalnego akompaniamentu, a nawet zminimalizować zniekształcenia. Następnie dwaj ostatni żyjący muzycy zespołu, wsparci przez producenta Gilesa Martina - syna George'a Martina, który pełnił tę rolę podczas niemal wszystkich sesji The Beatles - zarejestrowali nowe partie instrumentalne i chórki. McCartney odtworzył partię pianina Lennona, a także zagrał na basie, gitarze hawajskiej oraz zelektryfikowanym klawesynie; Ringo dodał bębny i perkusjonalia. Zaangażowano też orkiestrę smyczkową, której muzyków nie poinformowano, w czym biorą udział, aby premierę utworu zachować jak najdłużej w tajemnicy. Do ostatecznego miksu trafiły też partie Harrisona z czasów prac nad "Anthology", dzięki czemu słychać tu zespół w komplecie.

Szczerze mówiąc, niezbyt podoba mi się ta finalna wersja "Now and Then". Jest nieco lepiej, niż w przypadku "Free as a Bird" i "Real Love", gdzie przez produkcję Jeffa Lynne'a powstał raczej produkt ELO-podobny, a nie kawałki w stylu The Beatles. Tym razem jest bliżej do brzmienia "Let It Be", ale taka baroque-popowa aranżacja zupełnie nie przystaje do dzisiejszych czasów. Szczególnie te smyczki sprawiają, że kawałek stał się zbyt przesłodzony. Tym, co tutaj najlepsze, jest naprawdę ładna linia wokalna Lennona. O wiele bardziej przekonuje mnie oryginalne nagranie demo, z tym oszczędnym, ale wcale nie wybrakowanym, za to bardzo uniwersalnym akompaniamentem pianina, który w ogóle nie brzmi archaicznie. Jasne, jakość nagrania jest kiepska, ale dodaje to klimatu oraz autentyzmu. I jest szczere. Nikt nie udaje, że to utwór zespołu, który wtedy nie istniał już prawie od dekady. Serio, wolałbym, żeby oficjalnego wydania doczekały się nawet tak niedoskonałe, ale autentyczne nagrania - a w archiwach The Beatles wciąż spoczywa choćby kilkunastominutowy "Carnival of Light" w klimatach The Mothers of Invention Franka Zappy - a nie współcześnie preparowane fałszywki.

Co do samych składanek, "1962-1966" i "1967-1970" - nazywane też czerwonym oraz niebieskim albumem ze względu na swoje okładki - oryginalnie ukazały się w 1973 roku i są całkiem niezłym podsumowaniem kariery zespołu. Najnowsze wydania po raz pierwszy rozszerzają oryginalny wybór utworów, których liczba wzrosła z 54 do 75. Tegoroczne edycje dostępne są jako dwa dwupłytowe zestawy CD, z repertuarem ułożonym chronologicznie, albo jako dwa potrójne zestawy winylowe, z zachowaniem oryginalnego podziału na strony i wszystkimi bonusami na ostatniej płycie. Jest jeszcze winylowy boks z sześcioma płytami. Ceny wydań analogowych są jednak absurdalne. Tysiąc złotych za boks lub po pół tysiąca przy indywidualnym zakupie - podczas gdy dobrze zachowane wydania z epoki można dostać za mniej niż stówę - to srogie przegięcie, którego nie uzasadniają dodatkowe kawałki. Ale zawsze można słuchać w streamingu.

Czerwony "1962-1966" to jedna z moich ulubionych kompilacji. Na dwóch płytach sprawnie pokazano rozwój zespołu od uroczych, ale strasznie naiwnych i banalnych piosenek z początku działalności, przez pierwsze, nieśmiałe eksperymenty z wykorzystaniem sprzężenia zwrotnego ("I Feel Fine") czy wzbogacaniem aranżacji o brzmienia akustyczne (fragmenty płyty "Help!": "Yesterday" i "You've Got to Hide Your Love Away") oraz różnorodne instrumenty klawiszowe (kawałki z okresu "Rubber Soul"), aż po okres psychodelii i nowatorskich sztuczek studyjnych (słabo niestety reprezentowany okres albumu "Revolver"). Wybór utworów nie ogranicza się do największych hitów - z których spora część nie jest dostępna na studyjnych longplayach - ale obejmuje też wiele co ciekawszych nagrań albumowych. Pierwotne wydanie czerwonej składanki niemal idealnie zastępuje mi dyskografię The Beatles do 1965 roku. Dlaczego nie do tytułowego 1966? Właśnie przez wspomnianą skromną reprezentację "Revolver", który jednak warto znać i posiadać w całości.

Nie do końca jest dla mnie jasne, jakim kluczem kierowano się, dobierając dodatkowe kawałki na nowe wydanie "1962-1966". Z jednej strony, udało się rozwiązać największe problemy oryginału, jak brak słynnej przeróbki "Twist and Shout", brak kompozycji George'a Harrisona (doszły "If I Needed Someone" i "Taxman") oraz niedobór utworów z "Revolver", którego reprezentacja zwiększyła się z dwóch do siedmiu kawałków, w tym o najbardziej eksperymentalny i być może najlepszy w dotychczasowym dorobku "Tomorrow Never Knows". Z drugiej strony, wciąż nadreprezentowany jest ten wczesny, infantylny okres twórczości The Beatles. Zamiast totalnie archaicznych, sztampowych kawałków w rodzaju "This Boy", "Roll Over Beethoven", "You Really Got a Hold On Me" czy "You  Can't Do That", widziałbym tu raczej więcej psychodelicznych odlotów, jak "Rain" i "Love You To", albo proto-hardrockowy "Think for Yourself", a nawet mniej oczywiste kawałki z wczesnych lat, np. "If I Fell" czy "Things We Said Today".

Niebieski "1967-1970" to już Beatlesi z najbardziej szalonego okresu "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" i "Magical Mystery Tour" oraz dojrzalszych, choć nierównych albumów "The Beatles", "Abbey Road" i "Let It Be". Nie jestem fanem oryginalnego wyboru utworów. Do większości z nich trudno się przyczepić, ale zbyt wiele miejsca zmarnowano na takie wygłupy, jak "Lady Madonna", "Back In the U.S.S.R.", "Ob-La-Di, Ob-La-Da", "The Ballad of John and Yoko" i "Octopus's Garden" (zostawiłbym może ze dwa z nich, żeby pokazać i takie wcielenie grupy), kosztem sporej części moich faworytów. Kilka z nich dodano jednak w nowej edycji, na czele z potężnym "I Want You (She's So Heavy)". Cieszy mnie także obecność "Glass Onion", "Hey Bulldog", "Oh! Darling", "I Me Mine", a zwłaszcza przypomnienie o fascynacji Harrisona muzyką hindustańską w postaci "Within You Without You". Znów jednak mam pewne wątpliwości, co do wyborów. Bo czy taki np. "Blackbird" aby na pewno bardziej zasługiwał na uwzględnienie niż słynniejszy i swego czasu nowatorski, proto-metalowy "Helter Skelter"? Albo czy kolejna ballada, "Dear Prudence", wnosi tu tyle, ile wniósłby bluesrockowy "Yer Blue" czy proto-progowy "Happiness Is a Warm Gun"? No i dlaczego po raz kolejny zabrakło "Because", kawałka z najlepiej zaaranżowanymi harmoniami wokalnymi w dorobku The Beatles?

Chociaż jestem przekonany, że proponowane przeze mnie zmiany w doborze bonusów pozwoliłyby osiągnąć lepszy balans pomiędzy różnymi wcieleniami The Beatles i jeszcze lepiej pokazać wszechstronność zespołu, to muszę przyznać, że nowe wydania "1962-1966" oraz "1967-1970" naprawiają większość błędów pierwotnych edycji i jeszcze lepiej podsumowują karierę zespołu. Warto dodać, że cały materiał został w ostatnich latach zremiksowany - część utworów już przy okazji reedycji albumów "Revolver", "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band", "The Beatles", "Abbey Road" i "Let It Be" z ostatniej dekady, a pozostałe specjalnie na te składanki. Są to najlepiej brzmiące wersje tych kompozycji, co stanowi kolejny atut nowych edycji. A dodany do repertuaru drugiej kompilacji "Now and Then" jest w tym wszystkim tylko dodatkowym lepem na fanów.

Ocena: 8/10



The Beatles - "1962-1966" (1973/2023)

Disc 1: 1. Love Me Do; 2. Please Please Me; 3. I Saw Her Standing There*; 4. Twist and Shout*; 5. From Me to You; 6. She Loves You; 7. I Want to Hold Your Hand; 8. This Boy*; 9. All My Loving; 10. Roll Over Beethoven*; 11, You Really Got a Hold On Me*; 12. Can’t Buy Me Love; 13. You Can’t Do That*; 14. A Hard Day’s Night; 15. And I Love Her; 16. Eight Days a Week; 17. I Feel Fine; 18. Ticket to Ride; 19. Yesterday
Disc 2: 1. Help!; 2. You’ve Got To Hide Your Love Away; 3. We Can Work It Out; 4. Day Tripper; 5. Drive My Car; 6. Norwegian Wood (This Bird Has Flown); 7. Nowhere Man; 8. Michelle; 9. In My Life; 10. If I Needed Someone*; 11. Girl; 12. Paperback Writer; 13. Eleanor Rigby; 14. Yellow Submarine; 15. Taxman*; 16. Got to Get You Into My Life*; 17. I’m Only Sleeping*; 18. Here, There and Everywhere*; 19. Tomorrow Never Knows*

The Beatles - "1967-1970" (1973/2023)

Disc 1: 1. Strawberry Fields Forever; 2. Penny Lane; 3. Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band; 4. With a Little Help From My Friends; 5. Lucy In the Sky With Diamonds; 6. Within You Without You*; 7. A Day In the Life; 8. All You Need Is Love; 9. I Am the Walrus; 10. Hello, Goodbye; 11. The Fool On the Hill; 12. Magical Mystery Tour; 13. Lady Madonna; 14. Hey Jude; 15. Revolution
Disc 2: 1. Back In the U.S.S.R.; 2. Dear Prudence*; 3. While My Guitar Gently Weeps; 4. Ob-La-Di, Ob-La-Da; 5. Glass Onion*; 6. Blackbird*; 7. Hey Bulldog*; 8. Get Back; 9. Don’t Let Me Down; 10. The Ballad of John And Yoko; 11. Old Brown Shoe; 12. Here Comes the Sun; 13. Come Together; 14. Something; 15. Octopus’s Garden; 16. Oh! Darling*; 17. I Want You (She’s So Heavy)*; 18. Let It Be; 19. Across the Universe; 20. I Me Mine*; 21. The Long and Winding Road; 22. Now and Then*

* dodane w 2023

Skład podstawowy: John Lennon; Paul McCartney; George Harrison; Ringo Starr
Producent: George Martin; Phil Spector ("1967-1970", Disc 2: 18-21); Giles Martin i Paul McCartney ("1967-1970", Disc 2: 22)


Komentarze

  1. Przy takich klasykach najciężej chyba zapanować pomiędzy obiektywizmem a subiektywizmem. Musi być ciężko użyć np słowa błahy e stosunku do Bitlów bo generalnie każdy nawet najbłahszy utwór znaczy i będzie znaczył więcej z całym szacunkiem niż jakikolwiek dźwięk czy tekst który z siebie wydamy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale trzeba rozróżnić między czymś historycznie ważnym a artystycznie istotnym...

      Usuń
    2. Myślę, że nie ma żadnego merytorycznego powodu, by o The Beatles pisać wyłącznie z pozycji kolan i traktować jak jakąś świętość. Wręcz przeciwnie - warto zastanowić się nad obiektywną wartością ich muzyki. Z jednej strony faktycznie zespół miał niedający się zakwestionować wkład w muzykę: przywrócili do mainstreamu gitarowe granie, dzięki czemu banalny rock and roll mógł rozwinąć się w te wszystkie różnorodne odmiany rocka, ponadto pomogli wypromować psychodelię czy pokazali, jak wielkie znaczenie może mieć studyjna praca nad muzyką. Ale z drugiej strony wiele ich nagrań nie zniosło dobrze próby czasu. Wcześni Beatlesi - co najmniej pierwsze cztery albumy, ale też spora cześć "Help!" - to nie było nic nowatorskiego, a dziś te nagrania brzmią po prostu archaicznie. W sumie w tamtym czasie to był taki ówczesny odpowiednik boysbandów.

      Usuń
  2. Ciekawe czy to Carnival of Light kiedyś ujrzy światło dzienne. Beatlesi nie wypadali w czymś takim najlepiej i pewnie też nie byłoby też to zbyt korzystne dla wizerunku zespołu, który jakoś w swojej spuściźnie nie do końca próbuje zwracać uwagę na swoje co bardziej "psychodeliczne" odloty (bardzo mi brakuje na tych składankach chociażby Blue Jay Way, które uważam za jeden z najlepszych utworów zespołu).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie to i tak pozytywne zaskoczenie, że uwzględniono przynajmniej "Tomorrow Never Knows", "Within You Without You" czy "I Want You". A co do "Carnival of Light", dużych oczekiwań nie mam, ale jednak fajnie byłoby móc się z nim zapoznać i wyrobić sobie zdanie.

      Usuń
  3. Absurdy późnego kapitalizmu, będzie tak jak Gioia pisał:
    https://www.honest-broker.com/p/twelve-brutal-truths-about-ai-music

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli masz na myśli punkt drugi (bez subskrypcji widzę tylko pierwsze dwa), to "Now and Then" się tu nie kwalifikuje, ale groźba wysypu takich podróbek budzi niepokój. Co gorsze, to już się dzieje.

      Usuń
    2. Tak, o ten punkt mi chodziło. "Now and Then" to ledwie pierwszy zwiastun, na razie przeszkadza prosty fakt, że niektórzy członkowie zespołu jeszcze żyją...

      Usuń
  4. naczelny historyk Beatlesów Mark Lewisohn, który słyszał Carnival Of Light opowiada o nim, że to jest jedno wielkie nic i jak kiedyś to wyjdze, to absolutnie wszyscy się tym rozczarują, ja mu wierzę więc ja na premierę COL nie czekam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja lubię i cenię zarówno Bitelsów poszukujących, jak i tych "archaicznych" - po prostu mieli dar do tworzenia cholernie melodyjnych piosenek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak samo. Plus dla mnie nie są one archaiczne, a niebanalnie napisane, świetnie zagrane i ponadczasowe :)

      Usuń
    2. Niezależnie od tego, co się komu podoba, tego typu granie jest nierozerwalnie związane z pierwszą połową lat 60. i tylko z nią. Wtedy grały tak wszystkie grupy gitarowe; potem nie grał tak już właściwie nikt, poza jakimiś nielicznymi i marginalnymi pogrobowcami. Muzyka gitarowa w połowie lat 60. rozwinęła się w różne rockowe style: psychodelię, folk rock, blues rock, jazz rock, prog, hard rock itd. Tamta muzyka wczesnych Beatlesów nie była już grana, a stosowane w niej rozwiązania w zdecydowanej większości nie znalazły zastosowania w kolejnych rockowych nurtach. Więc tak, coś, co przynależy wyłącznie do przeszłości, jest archaiczne.

      Usuń
    3. Wydaje mi się, że używasz słowa "archaiczne" jako zarzut, pejoratywnie. Dlatego też odwołałem się do mojego odbioru tego określenia w kontekście subiektywnej opinii. Nie jestem przekonany, czy rozwiązania muzyczne wczesnych utworów Beatlesów aż tak bardzo zaniknęły - musiałbym się nad tym głębiej zastanowić, bo też nie jestem pewien, czy obaj mamy na myśli to samo, a stanowi to na pewno świetny temat na dyskusję. W każdym razie obiektywnym faktem jest, że Beatlesi od początku często stosowali interesujące rozwiązania muzyczne na linii akordów, harmonii, melodii i formy, zupełnie niezależnie od bardziej rozrywkowego charakteru pierwszej fazy twórczości. Charakter ten może się natomiast podobać lub nie - to już indywidualna kwestia wrażliwości każdego odbiorcy.

      Usuń
    4. To, że dla mnie totalna niedzisiejszość wczesnych Beatlesów jest wadą, to jedno. A zupełnie niezależnie od tego, ta niedzisiejszość jest faktem. Dlatego przesadzone są opinie, jakoby od samego początku był to wybitny zespół, tworzący same genialne rzeczy. Nie słyszę, żeby ta wczesna twórczość różniła się istotnie od konkurencyjnych grup, nawet jeśli jest tam nieco inne podejście do harmonii czy melodii, to wszystko to dalej wpisuje się w tę proto-rockową konwencję, która została wyparta po 1965 roku.

      Usuń
    5. Jeśli ktoś twierdzi, że Beatlesi tworzyli wyłącznie genialne rzeczy, to oczywiście przesadza. Nie istnieje taki artysta w żadnym nurcie. Ogólnie jednak mimo trzymania się protorockowej konwencji, Beatlesi przełamywali ją czerpiąc z baroku, jazzu, soulu, musicalu. Nie bali też bawić z formą i strukturą utworu. Często zauważa się w przypadku ich wczesnej muzyki imponującą bogatość i nieoczywistość melodyczną, wybijającą ich utwory spośród konkurencji.

      Usuń
    6. Tylko że te rzeczy, o których teraz wspominasz, pojawiły się w ich twórczości w śladowych ilościach dopiero na "Help!", a w istotnym stopniu w okresie "Rubber Soul".

      Usuń
    7. Wspomniane przeze mnie elementy są widoczne już na Please Please Me. Ogólnie to, o czym piszę jest syntezą licznych rzeczy, które czytałem, oglądałem i słuchałem - były to analizy muzyczne koncentrujące się na doborze dźwięków w melodiach i całej tej reszcie, na której się skupiłem. Otworzyło mi to uszy na te czynniki, dzięki czemu sam zacząłem je zauważać. Takie Ask Me Why, PS I Love You, czy There's A Place mają od strony czysto muzycznej całkiem skomplikowane i zmyślne melodie jak na tak wczesne granie. Fajna jest ta strona - autor przeanalizował tu muzykę do każdego utworu Beatlesów: https://www.icce.rug.nl/~soundscapes/DATABASES/AWP/awp-alphabet.shtml

      Usuń
    8. W pewnym sensie przyznałeś mi rację, że nawet jeśli jest tam coś nieoczywistego, to nie wpływa to istotnie na charakter utworów. Skoro trzeba aż zagłębiać się w jakieś liczne eksperckie analizy, rozbierające te kawałki na części pierwsze, żeby się dowiedzieć, że coś takiego w ogóle tam jest, to wyraźnie nie jest to coś, co determinuje te nagrania. Jednak nawet jeśli czyni to niektóre z tych starych piosenek ciekawszymi od typowego proto-rocka i trochę mniej odtwórczymi względem afroamerykańskiego grania - czemu nie zaprzeczam - to osobną kwestią nadal pozostaje podstawowy zarzut, czyli szybkie zdezaktualizowanie się tej muzyki, jej kompletna niedzisiejszość.

      Usuń
    9. My generalnie zgadzamy się, co do rozrywkowego charakteru tych utworów, różnimy się natomiast na poziomie odbioru. Z muzyką generalnie tak jest, że wgłębienie się w analizy ludzi znających się na niej bardziej, otwiera nam oczy na elementy, które nam na początku umykają. Tak jest z jazzem, muzyką klasyczną i popem. Z czasem pomaga to w zauważaniu składowych elementów samemu i posiłkowanie się przestaje być potrzebne. Nie czytałem ani jednej analizy muzycznej utworów chociażby The Byrds, a jednocześnie sam słyszę, że od strony teorii muzyki są imponujące.

      Usuń
    10. Także u późniejszych Beatlesów przecież w poszczególnych kawałkach słychać od razu inspiracje innymi rodzajami muzyki czy przełamywanie piosenkowych schematów. We wczesnej twórczości nie jest to tak oczywiste, chyba że się posiada bardziej zaawansowaną wiedzę muzyczną lub się o tym przeczyta. No a pogłębiać wiedzę zdecydowanie warto.

      Usuń
    11. A przy okazji Drogi Gospodarzu jak pisałem wcześniej przegrałem twój blog wzdłuż i wszerz i pytania nachodzą mnie dwa ;)
      Pierwsze: trochę nieoczywiste czego słuchasz np podczas sprzątania gotowania czy tam jazdy samochodem?
      Drugie i to wcale nie mniej poważne czy dalej podtrzymujesz tezę że tekst w muzyce rockowej jest właściwie nieistotny?

      Usuń
    12. Skoro przegrałeś te stronę wzdłuż i wszerz, to wiesz, że słucham bardzo różnorodnej muzyki, więc mam szeroki wybór - nie muszę sprzątać przy "Ascension" Johna Coltrane’a, gotować przy "Święcie wiosny" Strawińskiego, a w samochodzie słuchać "Heresie" Univers Zero, choć byłoby to pewnie ciekawe doświadczenie. Jednak do słuchania w tle wybieram raczej coś lekkiego i nieangażującego przesadnie, jak Stonesi, Talking Heads, New Order, zespoły ze sceny Windmill czy jakieś rapsy, ostatnio Guru z pierwszym "Jazzmatazz".

      Tekst nie jest muzycznym elementem utworu, a więc słowa mogą być inne (dające się tak samo zaśpiewać) i nie wpłynie to na odbiór samej muzyki. Jest też wiele świetnych rockowych instrumentalów, wiec spokojnie może się obyć bez tekstów, choć sam wokal też bywa atutem, na zasadzie podobnej do poszczególnych instrumentów. Ale tak, jak nie interesuje mnie użyta progresja akordów, tak samo często nie obchodzi mnie to, o czym jest tekst.

      Usuń
    13. Jeszcze odnośnie rzekomej zaściankowości czy staroświeckości In the Court of the Crimson, to warto zauważyć, że płyta jest na 6 miejscu wśród najlepiej ocenianych albumów na RYM. RYM to nie alfa i omega, ale mówimy jednak o średniej z potężnej liczby ocen - 60 tysięcy i wskaźniku, który obrazuje całkiem współczesny gust słuchaczy (czego dowodem jest to, że na pierwszym miejscu listy jak Kendrick Lamar a na drugim Radiohead). Jeśli Crimson jest szósty (wyprzedzając m.in. najwyżej ocenioną płytę Bitli - Abbey Road na 10 miejscu) to oznacza to jedno: muzyka z In the Court świetnie zniosła próbę czasu, trafia nadal do słuchaczy. Koniec kropka, trudno z tym polemizować.

      Usuń
    14. Ogólnie King Crimson ma osiem płyt w Top 10 000 albumów wszech czasów, z czego dwa w Top 100:

      In the Court of the Crimson King - #1 w 1969, #6 ogólnie
      In the Wake of Poseidon - #235 w 1970, #8,604 ogólnie
      Lizard - #113 w 1970, #4,864 ogólnie
      Islands - #68 w 1971, #2,363 ogólnie
      Larks' Tongues in Aspic - #4 w 1973, #157 ogólnie
      Starless and Bible Black - #66 w 1974, #2,720 ogólnie
      Red - #1 w 1974, #26 ogólnie
      Discipline - #1 w 1981, #188 ogólnie

      Beatlesi tylko sześć, chociaż aż cztery w Top 100:

      Rubber Soul - #3 w 1965, #112 ogólnie
      Revolver - #1 w 1966, #18 ogólnie
      Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band - #2 w 1967, #43 ogólnie
      The Beatles [White Album] - #1 w 1968, #51 ogólnie
      Abbey Road - #2 w 1969, #11 ogólnie
      Let It Be - #169 w 1970, #6,780 ogólnie

      Ale najbardziej wymowny jest brak w Top 10 000 płyt The Beatles sprzed "Rubber Soul". W rankingach dla swoich lat najlepiej wypada debiut, który i tak ledwo łapie się do pierwszej setki. A przecież wtedy ukazało się ogólnie znacznie mniej płyt, niż w roku 1969 i później. Można więc przypuszczać, że nie jest to zbyt atrakcyjna muzyka dla dzisiejszych słuchaczy.

      Usuń
    15. Tak, Abbey Road jest na 11 a nie 10, jak napisałem. Tę listę na podstawie średnich ważonych (bo proporcjonalnych do ilości głosów) uważam za bardzo solidny miernik współczesnego (wyrobionego!) gustu muzycznego. Powodów jest kilka; duża liczba użytkowników z całego świata, fakt, że częściej są to ludzie naprawdę zainteresowani muzyką, a nie przypadkowi, plus że nie jest to serwis ograniczający się tylko do jednego - nawet bardzo szeroko pojmowanego - gatunku tak jak np. Prog Archives. Niemiarodajne są wg mnie tylko średnie dotyczące płyt z muzyką klasyczną - tutaj liczba oceniających jest zazwyczaj zbyt mała, a wiedza o muzyce klasycznej na tym serwisie jest - powiedzmy - nieszczególna. I fakt - wczesne płyty Beatlesów wypadają na RYM bardzo średnio (mimo dużej ilości głosów).

      Usuń
    16. Odpowiadam na tę wypowiedź Pawła: ''Także u późniejszych Beatlesów przecież w poszczególnych kawałkach słychać od razu inspiracje innymi rodzajami muzyki czy przełamywanie piosenkowych schematów. We wczesnej twórczości nie jest to tak oczywiste, chyba że się posiada bardziej zaawansowaną wiedzę muzyczną lub się o tym przeczyta. No a pogłębiać wiedzę zdecydowanie warto.''

      W moim przypadku nie chodziło o to, że musiałem przeczytać o niebanalności wczesnej muzyki Beatlesów, by ją dostrzec, czy też posiadać wyższą (akademicką) wiedzę muzyczną. W tamtym okresie posiadałem po prostu mniej wyrobiony gust, przez co nie zauważałem tylu niuansów, jak robię to teraz. Na obecnym etapie mojego rozwoju muzycznego jestem w stanie sam wyłapać intrygujące zastosowania akordowe, harmoniczne, itd, w pozornie prostych utworach muzyki rozrywkowej, nie posiłkując się żadną pomocą zewnętrzną - najlepszym przykładem tego jest chociażby twórczość Prince'a. Pomogło mi w tym zwyczajnie otworzenie się na jazz, muzykę poważną, rocka progresywnego i inne ambitniejsze odmiany muzyki, co uczyniło moje ucho bardziej, hmmm, spostrzegawczym? W każdym razie im częściej wychodziłem ze strefy komfortu, tym więcej zacząłem słyszeć tam, gdzie jest co usłyszeć.

      Usuń
  6. Tak zmieniając temat to czy myślałeś o wzięciu się za Electric Light Orchestra?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie myślałem i wydaje mi się nieprawdopodobne, bym miał o tym myśleć.

      Usuń
    2. Ciekawa dyskusja Gdyby iść tym tropem to pierwsze King Crimson jest też straszną ramotą- może i rewolucyjne kiedyś było ale poza Talk to the wind to nudy potworne brzmienie i nie mam pojęcia jak tego można słuchac. Ciekawe czy można oddzielić muzykę od legend historii i posluchać bez żadnych obciążeń. A ja tak całkiem na serio Crimson sprzed kolorów nie do słuchania.

      Usuń
    3. Niespójne to było:) chodzi o to by muzykę odbierać sercem nie rozumem. O to chodzi w sztuce chyba. Jak że 30 lat temu powiedział całkiem niezły gitarzysta " muzyka to nie wyścigi muzyka to twarz boga"

      Usuń
    4. King Crimson to nie jest dobry przykład. Dzisiejszy rock zwykle nie ma nic lub prawie nic wspólnego ze swoimi bluesowymi i rock’n’rollowymi korzeniami. KC był pierwszym zespołem, który całkowicie zerwał z takim dziedzictwem. Dlatego nawet jego twórczość z lat 1969-74 ma wciąż wiele wspólnego z tym, jak gra się dzisiaj. Zdarza mi się w recenzjach nowych płyt wskazywać na podobieństwa do tego zespołu. Fakt, że cześciej - ale nie zawsze - do okresu 1981-84, kiedy Fripp i reszta ówczesnego składu byli pod wpływem Talking Heads. Sam Talking Heads to zresztą cały czas jeden z najbardziej inspirujących wykonawców. W Wielkiej Brytanii chyba co drugi nowy zespół nawiązuje do niego w mniejszym czy większym stopniu. Do wczesnych Beatlesów nie nawiązuje nikt.

      Nie znajduję sensownego argumentu, dlaczego odbiór muzyki rozumem miałby być gorszy niż sercem, abstrahując już od tego, że to drugie nie jest anatomicznie możliwe. Ale niech każdy sobie odbiera czym chce. Tylko że tutaj kwestia nie dotyczy tego, jaki kto ma emocjonalny stosunek do The Beatles, tylko jaka jest rzeczywista wartość ich wczesnych nagrań dla ogółu muzyki. A tu już trzeba posłużyć się rozumem.

      Usuń
    5. Tu musimy wrócić do tego czym jest sztuką. Moim zdaniem coś co działa na odbiorcę w wymiarze metafizycznym. Dla przykładu pół życia aię śmiałem np z malarstwa Pollocka po czym zobaczyłem na żywo ( modern tate gallery London) i przepadłem wzgldem serca a rozumu działa albo nie nie ważne czy rewolucyjny skomplikowany. Manu Chao człowiek który gra max na jednym dwu akordzie porusza. To jest ten cały system połączonych naczyń oceniania subiektywno- obiektywnych.pozdrawiam serdecznie

      Usuń
    6. Osoby znające rynek muzyczny do 1965 roku raczej staną po stronie Pawła w ocenie wczesnych płyt TB i uważam, że nazwanie ich "boysbandem" wcale nie jest złośliwe i dobrze oddaje charakter tej muzyki. Białe dzieciaki oszalały na ich punkcie nie z powodu ich rewolucyjnej muzyki tylko dlatego, że usłyszały coś co nie mieściło się w mainstreamie muzyki ich rodziców. Było głośno i rytmicznie, czasem nawet fajnie melodyjne i bez tej słodkiej szmiry lejącej sie z nagrań głównego nurtu. Ale już w tamtym czasie czarni muzycy daleko wyprzedzali TB w tworzeniu mocnej muzyki mniej lub bardziej odbiegającej od prostego rock and rolla. Blues w tym czasie dzielił sie już na różne nurty, które byłe bardziej prekursorskie dla przyszłego rocka niż ta prosta muzyka TB. Buddy Guy nagrywając płytę "Sweet Tea" odtwarzał niezwykle ciężką muzykę graną w tańcbudach na Południu, której nie powstydzili by się Black Sabbath. To ci bluesmani byli prekursorami hard rocka. Nawet Rolling Stones na wczesnych płytach lepiej już łapali ten progresywny rockowy sznyt niż TB, chociaż technicznie daleko im jeszcze było do czarnych mistrzów gitary z tamtych lat. Ale oni już znali wiele nagrań tych czarnych twórców i lepiej czuli w jakim kierunku to może pójść. Zabrakło im jednak chęci do rozwoju i tu, trzeba przyznać, TB było później bardziej otwarte na eksperymenty. Zgadzam sie z Pawłem, że zasługi TB z wczesnego okresu dla rozwoju rocka są przesadzone. Natomiast uważam, że nie strona muzyczna była ich największą wartością tylko fakt, że młodzi ludzie usłyszeli iż jest jeszcze inna muzyka niż słodki mainstream rodziców czy wymagający jazz. Ramota nawet ważna z historycznego punktu widzenia pozostaje ramotą. Nigdy nie byłem w stanie przesłuchać tej składanki TB 1962-66 do końca, natomiast nie mam zupełnie problemów ze słuchaniem "czarnej" muzyki z tamtych lat, zwłaszcza bluesowej czy R & B, bo ona nie zalatuje naftaliną.

      Usuń
    7. To że słyszysz wpływy Crimson wczesnego wcale nie oznacza ,że to da się słuchać bez poczucia pewnej zaściankowości rocka progresywnego ( chociaż z tej zabawnej nazwy wykluczył bym Crimson i Floyd)

      Usuń
    8. A jakiego w takim razie rodzaju rocka da się słuchać bez "poczucia pewnej zaściankowości" według Ciebie? To, co napisałeś o sztuce jest tyleż trafne, co zupełnie nieprzydatne poznawczo, bo nie prowadzi do żadnej konstruktywnej konkluzji, tzn. czegoś, co dałoby punkt zaczepienia do bardziej zobiektywizowanej dyskusji. A wręcz można (dość złośliwie) zredukować to "metafizyczne oddziaływanie" do absurdu i powiedzieć, że znaczy dokładnie tyle, co obiegowe powiedzenie "gust jest jak dupa, każdy ma swoją". No bo na jednego będą tak oddziaływali Beatlesi, na drugiego Crimson na jeszcze innego Manu Chao albo Mahler.

      Usuń
    9. @LeBo: Dokładnie tak. Wcześni Beatlesi to była namiastka muzyki afroamerykańskiej, jej zubożała, spóźniona kopia, która po prostu trafiła do ówczesnych dzieciaków, nieznających źródeł tej muzyki. Fascynujące jest jednak to, że po zdobyciu sławy muzycy nie popadli w stagnację, tylko wykorzystali swoją pozycję do tego, by testować różne eksperymentalne pomysły. Już na drugiej płycie tej czerwonej składanki jest to jakby zupełnie inny zespół, niż na pierwszej.

      @Kosien: Do tego, co napisał okechukwu, mogę dodać, że takie pisanie o swoich indywidualnych wrażeniach jest może i ważne dla piszącego, ale zupełnie niekonstruktywne. Preferuję bardziej merytoryczną dyskusję, opartą na dających się potwierdzić faktach. Np. takich, że nie sposób obronić tezy, jakoby muzyka The Beatles z pierwszych czterech płyt oraz znacznej części piątej cokolwiek wniosła i miała więcej niż absolutnie marginalny wpływ na to, co działo się po 1965 roku.

      Oczywiście, ze rock progresywny (bardzo spoko nazwa, dopóki faktycznie używało się jej w stosunku do postępowo grających twórców) też przynależy do pewnej epoki. Tylko warto mieć na uwadze, że w porównaniu ze wczesnymi Beatlesami była to już znacznie bardziej rozwinięta muzyka, która nie kopiowała czegoś sprzed paru dobrych lat, tylko proponowała nowe rozwiązania i poszerzała granice rocka. A chociaż niektóre pomysły nie sprawdziły się na dłuższą metę, to jednak inne przetrwały do dzisiaj w mniej lub bardziej zmienionej formie.

      Usuń
    10. Mylisz się, już ich wczesne piosenki są często harmonicznie nieoczywiste, np. "If I Fell". Poza tym innowacją Beatlesów było uporządkowanie elementów zapożyczonych z BAM w piosenkowe struktury i użycie właściwych klasycznej muzyce zachodu sposobów budowania napięcia i rozwiązania, inaczej niż w bluesie, gdzie napięcie budowane jest głównie przez rytm.

      Usuń
    11. Możliwe, ale już z perspektywy późniejszej o kilka lat muzyki rockowej, te próby urozmaicenia brzmią naiwnie i nie pomogły nie brzmieć temu graniu archaicznie.

      Usuń
    12. Porównując to późniejszych stylów progresywnych pewnie tak, ale w takim porównaniu i współczesna muzyka rockowa nie wypada dobrze.

      Usuń
    13. Trudno się z tym nie zgodzić. Ten artystyczny zryw w rocku, kiedy nawet w ścisłym mainstreamie było wiele nieoczywistych rzeczy, trwał góra dziesięć lat. Potem rock się dewaluował, choć poza głównym nurtem do dzisiaj zdarzają się ciekawe rzeczy.

      Usuń
    14. Ale się rozpisalem dzisiaj:) afromerykańskość Bitlów rzecz dyskusyjna,nie ma natomiast rządnej wątpliwości że rock korzenie ma czarne. I tu moje luźne nie do końca pewne przemyślenie że im bardziej starano się odcinać te korzenie tym szybciej wpadania ślepą uliczkę...

      Usuń
    15. Taki rock progresywny ze swoimi różnorodnymi pobocznymi nurtami (scena Canterbury, krautrock, zeuhl, Rock in Opposition) jednak przez znacznie dłuższy czas oferował coraz to nowsze pomysły - od końca lat 60. do nawet początku lat 80. - niż taki blues rock, którego formuła wyczerpała się w jakieś 2-3 lata. Więc taka sobie to teoria.

      Usuń
  7. Byłem przekonany, że "Now and Then" wyskoczy co najwyżej jako przypis w innej recenzji, a tu proszę.

    Odnoszę wrażenie, że jestem jedyną osobą, która woli "Free as a Bird" i "Real Love" od strony produkcyjnej. Jasne, jest to przeładowane jakimś ELO-wskim lukrem, ale tutejsza ściana dźwięku (zresztą połączona ze współczesnym masteringiem) jakoś bardziej mnie przytłacza, jest mniej klarowna, zwłaszcza pod koniec. A czy brzmi to bardziej bitelsowsko od tych poprzednich potworów Frankensteina? Może w bardziej frywolnej linii basu, ale te smyczki to (jak już muszę porównywać) przywodzą mi na myśl raczej Spectora niż Martina seniora…

    Choć mój problem z produkcją może wynikać z tego, że "Now and Then" chyba najmniej z tych taśm nadawał się na "reunion track", który siłą rzeczy trzeba z realizować z pompą, bo to wydarzenie. Tutaj mogę tylko przytakiwać, że utwór dużo lepiej sprawdza się jako kameralne demo. Zwłaszcza, że w wersji bitelsowskiej brakuje części (bridge'a?) z "I don't wanna loose you...", który oczywiście był zbyt szkicowy, żeby go odratować (a 80-letni McCartney słusznie nie podjął się zaśpiewania czegoś na jego miejsce), ale zarazem bez niego refren za bardzo nie wybrzmiewa, piosenka jest trochę wybrakowana, nie ma żadnych zmian w nastroju.

    Po odsłuchu stwierdziłem po prostu "tragedii nie ma". Wiedziałem, co się święci, domyślałem się, jaki będę miał do tego stosunek, a i tak nie uciekłem przed pułapką hajpu, odliczając do godz. 15:00 i nawet po tygodniu dalej roztrząsam temat tego kawałka.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mnie zaś bawią recenzenci, którzy w recenzjach bezpłciowego popu piszą "przecież wszystko już wymyślili bitlesi i Stonesi" jako kontrargument dla wtórności - autentyczny przykład

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko się dyskutuje w takim zawieszeniu czasowy. Mi chodziło tylko o pewną niemożnosć napisania czysto obiektywnej recenzji takim płyto - pomnikiem.Co waszej dyskusji na temat wczesnych butli to moim zdaniem były to po prostu świetne niektóre wybitnie melodyjne piosenki wykonane z niebywałą ekspresją młodzieńczą.Tylko tyle i aż tyle.Wpływ wczesnych butli ( chórki) można znaleźć na przykład w świetnej kapeli Kings'X ( moja ulubiona płyta to Dogman). Polecam i pozdrawiam.

      Usuń
    2. Recenzje nigdy nie są obiektywne, nieważne czy dotyczą powszechnie wielbionych klasyków, czy zapomnianych płyt z przeszłości, czy właśnie wychodzących nowości. Recenzja pokazuje stosunek autora do omawianego dzieła. Dobrze, gdy przy okazji przywołuje też różne fakty, wskazuje obiektywne wartości i wady (choć ich dobór i nadawane znaczenie często bywają nieświadomie lub celowo subiektywne), ale to przecież nie publikacja naukowa, a publicystyka.

      Usuń
  9. Jeśli chodzi o „Now And Then”, to daleko mi do zachwytu. Utwór jest nad wyraz przeciętny, choć słychać, że pracowało nad nim wielu ludzi, aby jak najlepiej go podrasować. Niesmak budzi wydanie go pod szyldem The Beatles, bo jednak, w świetle faktografii, jest to ewidentne nadużycie. Czegóż nie robi się jednak, aby dobrze sprzedać produkt. Przy okazji po raz kolejny sprzedano składankowe albumy z lat 1962-1966 i 1967-1970. Sprytnie poszerzono materiał i dodano jokera, który jest główną lokomotywą sprzedaży.

    „Carnival Of Light” nie jest jakimś dźwiękowym świętym Graalem. Na przestrzeni lat były sposobności, aby go usłyszeć. Dość dawno temu był prezentowany w radiowej „Trójce”. Obecnie, w dobie netu, nie trzeba się wykazać specjalną kreatywnością, aby do niego dotrzeć. W gruncie rzeczy podzielam opinię Marka Lewisohna. Delikatnie rzecz ujmując, nie jest to dzieło najwyższych lotów.Parafrazując złośliwe opinie krytyków z lat 70. dotyczące twórczości Barclay James Harvest („Poor Man’s Moody Blues”) - „Carnival Of Light” w istocie jest takim The Mothers Of Invention dla ubogich. Przede wszystkim kłaniają się collage’owe kompozycje Zappy z okresu „We Are Only In It For The Money” i „Lumpy Gravy”. Słuchając tego utworu trudno nie odnieść wrażenia, że chłopaki z Liverpoolu porwali się z motyką na słońce. Zbyt daleko chcieli się zapuścić do świata „poważnej” awangardy, czy też eksperymentalnego rocka. Znacznie lepiej wyszedł im koncept wplecenia wątków modernistycznych w piosenkową strukturę kompozycji, czego świetną egzemplifikacja jest „A Day In The Life” z „Sierżanta Pieprza” (aleatoryczne crescenda, faktury orkiestrowe kojarzące się czasami nawet ze Stockhausenem z okresu „Gruppen”). Nieco wyżej można ocenić kontrowersyjny „Revolution 9” z „Białego Albumu”, choć i on był świadectwem licznych ograniczeń w sferze kompozytorskiej i wykonawczej. Najciekawsza twarz The Beatles to dla mnie utwory w rodzaju „A Day In The Life”, „Tomorrow Never Knows”, czy też fragmenty suity z „Abbey Road”. Pomimo upływu lat, nadal mogą jawić się jako intrygujące protoprogresywne eksperymenty w obrębie popowej formuły, które w ciekawy sposób poszerzały granice estetyczne szeroko pojętego rocka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, są dostępne różne nagrania pod tytułem "Carnival of Light", ale czy można być pewnym autentyczności któregoś z nich?

      Usuń
    2. Dopóki utwór nie ukarze się oficjalnie zawsze będą jakieś niejasności. Tym bardziej, że muzykom raczej taki stan rzeczy odpowiada, bowiem można budować wokół niego atmosferę tajemniczości. Tego typu rzeczy wychodzą czasami w formie bootlegów. Prawdopodobnie tak jest właśnie w przypadku „Carnival Of Light”. Głównym „podejrzanym” jest 14-minutowy kawałek, która można znaleźć choćby na You Tube. Czytałem gdzieś, że podobno oryginalną taśmę ma Paul McCartney.

      Usuń
    3. Myślę, że w tej dyskusji umyka trochę nam jeden fakt: Beatlesi to był zespół z kręgu muzyki stricte popularnej i rozrywkowej i to niezależnie od okresu! Bardziej na potańcówkę niż do słuchania! Jak się zapyta ludzi ( z kręgów studenckich) z pokolenia moich rodziców - tzn te, których młodość przypadła na drugą połowę lat 60/początek 70, no to odpowiedzą, że do Beatlesów (niezależnie czy to było Hard Day's Night czy Abbey Road) tańczyło się na prywatkach (a do słuchania to był jazz, muzyka klasyczna, Demarczyk, Grechuta, poszukujący Niemen, itd.).
      Dlatego nie za bardzo zgadzam się z Mahavishnuu, który próbuje mierzyć bardziej eksperymentalne utwory Bitli miarą Zappy czy Stockhausena - to jest nieporozumienie wg mnie. One funkcjonowały nie na zasadzie jakichś wygórowanych ambicji, tylko bardziej postmodernistycznego ornamentu zgodnego z duchem epoki. Podobnie niewłaściwe jest ocenianie aranżacji smyczków w Eleanor Rigby (zresztą bardzo fajnej) z perspektywy np. oktetu smyczkowego Mendelssohna Przecież nie rozliczamy "Bękartów wojny" Tarantino z wierności historycznym faktom i wiarygodności psychologicznej w sposobie portretowania hitlerowskich zbrodniarzy. To jest postnowoczesna muzyka popularna - świetna rozrywka i tyle. Mam bodaj 6 płyt Beatlesów (od Rubber Soul) słucham ich stosunkowo rzadko (najczęściej Revolver i Abbey), ale mój stosunek do muzyki Beatlesów mogę streścić następująco. W ostatnich latach raczej unikam zaproszeń na wesela - wiek już nie ten, a poza tym strasznie mnie męczy ten weselny set z Krawczykiem, Oczami zielonymi itp. Ale gdybym dostał zaproszenie na wesele, na którym grano by wyłącznie utwory Bitli, to poszedłbym i pobawiłbym się z wielką przyjemnością!

      Usuń
    4. Jednak takie kawałki, jak "Revolution 9" czy prawdopodobnie "Carnival of Light" (to nagranie z YouTube to raczej fake, w komentarzach nawet wskazywany jest twórca), to zdecydowanie nie jest muzyka na potańcówkę, tylko właśnie próba zmierzenia się z twórcami poważnej awangardy i w takim kontekście należy je oceniać. Natomiast "Eleanor Rigby", "Tomorrow Never Knows" czy "A Day in the Life" pozostają muzyką rozrywkową, więc tutaj faktycznie należy stosować inną miarę.

      Usuń
    5. Revolution niemal zawsze omijam. Natomiast odbieram go nie tyle jako próbę zmierzenia się z poważną awangardą (mimo iż wiem, iż Lennon inspirował się np. Stockhausenem), co hippisowski happening - rodzaj peformance'u o mocnym nośniku kontrkulturowym, natomiast w sensie formalnym po prostu zabawę. Na tej samej zasadzie nie można przecież odbierać fragmentu Bohemian Rhapsody jako próby "zmierzenia się z poważnymi twórcami operowymi". Oczywiście nie jest to muzyka na potańcówkę - natomiast trzeba ją oceniać w kontekście całości (bardzo eklektycznej i zdecydowanie rozrywkowej całego Białego Albumu). Co innego gdyby Beatlesi wydali całą płytę o takim charakterze (a zdarzyło się to przecież później Lennonowi na Two Vrigins).

      Usuń
    6. Jeszcze doprecyzuję, że jest ogromna różnica między takim kolażem jak Revolution, który funkcjonuje TYLKO w określonym kontekście (eklektycznego albumu gwiazd muzyki rozrywkowej i ściśle określonej epoki, jakiej był koniec lat 60, kiedy modne były wszelkie kolaże i eksperymenty), a np. orkiestrowymi awangardowymi utworami Zappy. I nie chodzi mi tu wcale o technikę kompozytorską tylko o cel: utwory Zappy są wykonywane na salach koncertowych - istnieją autonomicznie w świecie muzyki współczesnej - natomiast Revolution jest ściśle związana ze światem muzyki rozrywkowej (mimo odmiennego charakteru).

      Usuń
    7. Ja bym jednak nie porównywał kilkudziesięciosekundowego fragmentu quasi-operowego, który wstawiono do typowo rockowego kawałka, z 9-minutowym quasi-awangardowym nagraniem, gdzie rozwiązań stricte rockowych, czy w ogóle charakterystycznych dla muzyki rozrywkowej, nie ma wcale. Ogólnie "Revolution 9" nawet na tak eklektycznym albumie, jak eponimiczny Beatlesów, kompletnie nie pasuje do niczego (tak samo nie pasowałby też na bardziej szalone "Revolver", "Sgt. Pepper" i "Magical Mystery Tour"). Więc sam fakt, że znalazł się na tym akurat albumie, w otoczeniu popowych piosenek, nie przekonuje mnie jako argument, żeby nie traktować go jako (nieudanej, ale to inna kwestia) próby zrobienia poważnej awangardy.

      Usuń
    8. No ale są inne "awangardowe" płyty Lennona - całościowo eksperymentalne, spójne stylistycznie - tak jak wspomniane Two Virgins. Czy to jest próba zrobienia poważnej awangardy? No może i Lennonowi przyświecał taki zamiar, ale generalnie jest to rodzaj (niesłuchalnego) naprędce spreparowanego happeningu. Jednak utwór współczesnej muzyki poważnej musi zakładać (i moim zdaniem jest to warunek sine qua non), że będzie się nadawał do koncertowych wykonań pozapłytowych (przez innych muzyków). I tu nie ma nic do rzeczy, czy jest to utwór zrobiony udolnie czy nie, czy skomponował go kompozytor z profesjonalnym klasycznym backgroundem czy rockman. Utwory Zappy wykonuje się na salach koncertowych (z powodzeniem, byłem na wykonaniu dzieł Zappy w lubelskiej filharmonii przez kwartet smyczkowy z Holandii lata temu). Piano Concerto Emersona na te sale nie weszło (no bo utwór nie ma nic szczególnego do zaproponowania klasycznym melomanom), ale jak najbardziej nadaje się do grania w filharmoniach ( i bywał wykonywany np. po śmierci Emersona przez dobrych pianistów). No i to są takie przykłady - mierzenia się z muzyką poważną rockmanów. Natomiast awangardowe utwory Lennona no to jest tylko studyjny happening - nikt ich (chyba! bo może się jednak mylę) nie wykonuje, bo i nie miałby jak. Ergo - "wierzch" jest awangardowy, ale sedno tej muzyki nie ma nic wspólnego z poważną awangardą.

      Usuń
    9. Nie jestem jakimś wielkim fanem Beatlesów  (wolę Beach Boys), ale wasze opinie wydają się być mocno niesprawiedliwe. Widać to chociażby jeśli porówna się je z opiniami ekspertów, np. autora podstawowego opracowania Waltera Everetta ("Beatles As Musicians"). Podobnie jeśli chodzi opinie na temat "Revolution 9" krytyków, którzy dokładnie studiowali temat - Iana Hammonda
      (https://www.oocities.org/sunsetstrip/arena/9943/beathoven/revhome.htm), czy Carltona Wilkinsona (https://www.academia.edu/11789860/John_Lennons_Revolution_9_COMPLETE_).

      PS. Dla tych, którym Beatles kojarzy się tylko z dyskoteką https://youtube.com/playlist?list=PLgDsV9tDImDN6Z1YPZlQxWBDFsh05dlbm

      Usuń
    10. @okechukwu: Taka definicja miałaby uzasadnienie, gdyby wciąż jedynym sposobem zapisu muzyki był zapis nutowy. Ale możliwość rejestracji audio wszystko zmieniła. Współczesna muzyka poważna to także dzieła typowo studyjne, zbyt efemeryczne, oparte na nagraniach terenowych czy manipulacjach dżwięku, by dało się je łatwo czy w ogóle odtworzyć w warunkach koncertowych.

      Usuń
    11. JD, chyba mnie trochę opatrznie zrozumiałeś. W dobrej muzyce rozrywkowej jest masa rzeczy godnych porządnej, muzykologicznej analizy i Beatlesi nie są tu wyjątkiem. Ileż np. dzieje się harmonii czy w rytmie na płytach Steely Dan! Albo w swingu z lat 30 i 40, który był przecież muzyką głównie użytkową i taneczną. Co nie zmienia faktu, że jest to po prostu muzyka rozrywkowa ( i Bealtes i Steely i swing). Co do Revolution nie będę się upierał - nie czuję się (i nie jestem) znawcą współczesnej muzyki poważnej.

      Usuń
    12. @okechukwu
      Warto jednak zaakcentować różnice miedzy Beatlesami a współczesnymi im zespołami rockowymi, na ich tle są jak orkiestra Ellingtona w stosunku do pozostałych zespołów swingowych. Poza tym Beatlesi byli zawsze doceniani przez współczesnych kompozytorów Bouleza, Stockhausena, Ligetiego czy Berio. Polecam tekst Rorema:
      https://web.archive.org/web/20170617202349/http://www.nybooks.com/articles/1968/01/18/the-music-of-the-beatles/

      Usuń
    13. @okechukwu
      "Revolution 9" nawet czasem się znajduje, gdzie wedle ciebie nie pasuje. Wykonanie Alarm Will Sound - https://www.youtube.com/watch?v=_WjfQSxcq0c

      Usuń
    14. JD, pełna zgoda. Z mojego punktu widzenia rozrywkowy charakter nie umniejsza jakości kompozycji.

      Usuń
    15. Przeczytałem tekst Rorema, ale nie ma tam nic o docenieniu Beatlestów przez współczesnych kompozytorów. Chętnie wierzę, że tak było (pamiętam, że bardzo pozytywnie wypowiadał się o Beatlesach np. Bernstein, nie zdziwiłoby mnie w ogóle gdyby podobne zdanie miał np. Boulez czy Berio), no ale akurat w tym tekście nic o tym nie ma. To AUTOR zestawia Beatlesów z największymi kompozytorami klasycznymi (czy współczesnymi - właśnie Stockhausenem czy Hindemithem). Czasem są to porównania sugestywne i trafne - np. to z Clementim i Mozartem, gwoli wykazania geniuszu Beatlesów w epoce (to jest fajny argument do dyskusji o wczesnych Beatlesach i zespołach grających podobnie, że można operować tym samym językiem harmonicznym - tak jak było to w przypadku Clementiego i Mozarta - a jednak tylko dzieła Mozarta są naznaczone singum artis geniuszu, podobnie Bitli). No ale są też passusy zupełnie kulą w płot np. że dywagacje, że harmonia I Want To Tell You jest - w czystym sensie harmonicznym (tzn nie w rockowym kontekście ) równie zaawansowana (Autor użył słowa :nie bardziej", czyli a contrario w równym stopniu) co pieśni Ravela, albo zestawianie w skali 1:1 (czyli nie w kontekście rocka) You Into My Life z Hindemithem. Niemniej - ciekawy tekst, dziękuję!

      Usuń
    16. Jeszcze doprecyzuję , że nie kwestionuję oczywiście wiedzy takiego fachowca (i praktyka), jakim był Rorem. Na pewno znał się na harmonii o niebo lepiej niż ja. Natomiast niektórym passusom brakuje jednak trochę umiaru (może dlatego, że były pisane w 1968 - w samym szczycie potęgi Bitli).

      Usuń
    17. Kiedy Rorem to też znany kompozytor (na pewno dobrze zorientowany w temacie pieśni artystycznej)!
      Stockhausen: "In my eyes, John Lennon was the most important mediator between
      popular and serious music of this century" (https://www.oocities.org/sunsetstrip/arena/9943/beathoven/r9stock.htm)
      Boulez cenił wyżej albumy Beatlesów od oper Henzego (oczywiście traktując jego wypowiedź serio) (https://en.wikipedia.org/wiki/Pierre_Boulez#Opera)
      Jeśli chodzi o Bernsteina pewnie chodziło ci o wypowiedzi z tego programu: https://www.youtube.com/watch?v=afU76JJcquI
      Więcej podobnych opinii było chyba w "The Rest is Noise" Rossa, o ile dobrze pamiętam.

      Usuń
    18. Lepszy link do właściwej wypowiedzi Bernsteina o zespole: https://www.youtube.com/watch?v=v32U0mjGz6g

      Usuń
    19. JD, zadałeś mi kłopotliwe pytanie z tymi klasycznymi aranżami, bo uczciwa odpowiedź brzmi - nie mam ulubionej, bo żadnej nie znam (a z kompozytorów, których wymieniłeś mam tylko 2 płyty Takemitsu - w tym soundtrack do Ran Kurosawy i Folk Songs Berio). Nigdy nie interesowały mnie klasyczne aranże Beatlesów. Lubię natomiast jazzowe interpretacje Bitli - najbardziej Yesterday w wykonaniu Kosza, ale też bardzo fajnie gra Beatlesów Brad Mehldau. Sam grywam Yesterday na pianinie w jazzowym opracowaniu (oczywiście o niebo prostszym niż to Koszowskie). To bardzo wdzięczny temat. Zasadniczo są 2 główne sposoby opracowania Yesterday na jazzowo - pierwszy w szybszym tempie z wyraźnie podkreślonym swingowym pulsem lewej ręki. W takich wersjach dość radykalnie zmienia się rysunek melodyczny utworu - jest mniej liryczny. Za tym nie przepadam. Drugi typowo balladowy - w wolniejszym tempie, gdzie lewa ręka "dobarwia" akordowo - to są piękne wersje, bardzo pasujące do charakteru utworu.

      Usuń
    20. Brouwera bardzo polecam, nie zajmie Ci wiele czasu zapoznanie się z tymi aranżacjami (tu Clerch - https://youtu.be/0aqEagf6BoM, nie widzę w sieci dostępnych nagrań Barbosy-Limy, które są szczególnie godne uwagi).
      Z jazzowych wersji polecam zespół BeatleJazz ze znakomitym pianistą Davidem Kikoskim, czasami są to całkiem nieoczywiste interpretacje.

      Usuń
  10. Tak, o tą wypowiedź Bernsteina mi chodziło. O Roremie napisałem post wyżej. Z drugiej strony np. Bogusław Schaeffer - kompozytor nie tak wpływowy jak przez Ciebie wymienieni, ale jednak z ogromnym zapleczem muzykologicznym (i praktycznym jako kompozytor, propagator nowej muzyki) pisał, że Beatlesi muzycznie nie wyrastali ponad przeciętność. Tutaj oczywiście dało znać pewnie jego uprzedzenie do rocka i muzyki popularnej (przy jednoczesnej fascynacji jazzem). Niemniej i takie głosy się pojawiały. Na pewno nikt przy zdrowych zmysłach nie zakwestionuje ogromnego wkładu Beatli w rozwój muzyki popularnej i piosenki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli dobrze oddałeś sens wypowiedzi Schaeffera, to można ją łatwo zignorować, ponieważ nie posiadał on chyba wystarczającej wiedzy o przeciętnej rockowej produkcji muzycznej, a jeśli przyjąć ją w bardziej ogólnym sensie to jest trywialnie prawdziwa. Podpowiem Ci - chyba najwybitniejszym krytykiem Beatlesów był Glenn Gould, osoba o nieco osobliwym guście jeśli chodzi o muzykę pop (Petula Clark!).

      Usuń
    2. Przy okazji zapytam jeszcze jakie są Twoje ulubione klasyczne aranżacje Beatli - Berio, Brouwer, Takemitsu, Davies, czy Andriessen?

      Usuń
    3. Nie znam wypowiedzi Goulda o Beatlesach, ale znam jego bardzo krytyczne wypowiedzi o Chopinie - to był gość o bezkompromisowych sądach. Wypowiedź Schaeffera o Beatlesach jest m.in. w jego Dziejach muzyki".

      Usuń
    4. Sprawdziłem, zniekształciłeś znaczenie, autor twierdzi tylko, że początkowo byli przeciętnym zespołem, chwali za to ich późniejsze dokonania za testy zawierające elementy krytyki społecznej oraz te bardziej surrealistyczne.
      Tekst Goulda możesz znaleźć w "Glenn Gould Reader", usłużni Rosjanie udostępniają to na libgenie.

      Usuń
    5. Chwalenia tam żadnego nie ma - jest faktycznie o tekstach i surrealizmie (czyli o dojrzewaniu społecznym, ale nie ma żadnego pozytywnego) zdania odnoszącego się wprost do muzyki. Cały passus o Beatlesach brzmi tak: "Początkowo Beatlesi prezentowali bardzo przeciętny poziom muzyczny, z czasem jednak w tekstach pisanych —podobnie jak muzyka — głównie przez Lennona i McCartneya pojawiały się elementy krytyki społecznej, wymierzonej przeciwko technizacji życia i konsumpcyjności średnich klas, a nadto elementy surrealistyczne, które odróżniały przez dłuższy czas ich
      muzykę od wielu podobnych zespołów, usiłujących naśladować nie tylko ich uczesanie
      (które wytworzyło modę), ale i elementy stylu".
      Scheaffer we fragmencie dotyczącym muzyki popularnej chwali natomiast twórców jazzowych - za wysokiej próby aranżacje.

      Usuń
    6. Zestawienie i słowo "jednak" w drugiej części sugerują moim zdaniem, że autor odbiera te elementy jako pozytywne. Faktycznie brak odniesienia się wprost do muzyki, jednak autor krytycznie odnosi się tylko do wczesnej twórczości, a twój poprzedni komentarz sugerował, że taki sąd wydał o całej twórczości zespołu.

      Usuń
    7. Czytając ponownie, tam stoi: "a nadto elementy surrealistyczne, które odróżniały przez dłuższy czas ich
      MUZYKĘ od wielu podobnych zespołów". Nie jestem pewien intencji autora.

      Usuń
    8. Trochę wchodzimy w rolę prawników dokonujących wykładni nie do końca jasnego przepisu prawnego. Zgadzam się, że na początku przywołując zdanie Schaeffara o Beatlesach, trochę zniekształciłem jego słowa, ale jednak nie sądzę , żeby cała wypowiedź miała charakter jednoznacznie pozytywny. Dzięki - sprawdzę Brouwera i te jazzowe wersje.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)