[Recenzja] Andrzej Korzyński - "Diabeł" (2023)

Andrzej Korzyński - Diabeł


Film Andrzeja Żuławskiego "Diabeł", jego drugie pełnometrażowe dzieło, ukończone w 1972 roku, nie miało łatwego startu. PRL-owska cenzura zablokowała kinową premierę, a także wydała zalecenie, by nawet nie umieszczać nigdzie żadnych informacji na temat istnienia tego obrazu. Rzekomo chodziło o brutalny charakter filmu, ze scenami szaleństwa, przemocy, gwałtu, kazirodztwa i śmierci. Reżyser miał jednak na ten temat inną teorię. Chociaż akcja została osadzona w 1793 roku, na początku II rozbioru Polski, gdy wojska pruskie wkroczyły do Wielkopolski, to nie zabrakło aluzji do współczesnych wydarzeń Marca 1968 i zawoalowanej krytyki ówczesnych władz. Żuławski znalazł się na ich celowniku, co stało się przyczyną jego emigracji do Francji. Właśnie tam stworzył m.in. jedno ze swoich najbardziej znanych dzieł, kolejny horror, "Opętanie" (1981), zilustrowany sugestywną muzyką Andrzeja Korzyńskiego, z którym współpracował już przy okazji "Diabła". Film z 1972 roku ostatecznie doczekał się polskiej premiery w roku 1988 roku, tuż przed wyzwoleniem się kraju spod radzieckiej okupacji, gdy cenzura mocno już odpuściła. Natomiast dopiero teraz oficjalnie wydano ścieżkę dźwiękową - jako limitowane wydanie winylowe oraz w streamingu.

Samego filmu wprawdzie jeszcze nie widziałem, ale na podstawie opisów jego fabuły oraz przypisywanych gatunków (horror psychologiczny, folk horror, surrealizm, dramat historyczny) mogę przypuszczać, że muzyka Korzyńskiego świetnie oddaje klimat. W dodatku dobrze broni się jako samodzielne dzieło, wprowadzając bez pomocy obrazu w odpowiedni nastrój grozy. Najprościej byłoby wrzucić tę muzykę do szuflady z rockiem psychodelicznym, ale przyznam, że tak mrocznej psychodelii chyba jeszcze nie słyszałem. W zawartych tu miniaturach - dwadzieścia osiem utworów trwa w sumie niespełna czterdzieści minut - dominuje ostre, często zgrzytliwe brzmienie gitary, z towarzyszeniem posępnego tła organów i oszczędnej sekcji rytmicznej; nierzadko dołączają do tego folkowe dźwięki fletu i drumli lub nadająca pewnego rozmachu orkiestra. Wykorzystano też rozwiązania charakterystyczne dla muzyki elektroakustycznej. Korzyński oddaje tu okultystyczną atmosferę nie gorzej od grupy Comus, a pod względem złowieszczego nastroju niewiele ustępuje Univers Zero. Jednocześnie brzmienie jest znacznie bardziej surowe, co tylko potęguje - i nieistotne, że raczej przypadkiem, bo wynika zapewne z kiepskiego wyposażenia peerelowskich studiów nagraniowych - niesamowite, wręcz surrealistyczne wrażenie. Dlatego trochę szkoda, że z tego upiornego klimatu wybijają fortepianowe interludia "Your Father Is Dead Young Lord (Be Cursed)" i "The Fiery Sword", które wydają się też trochę zbyt zwyczajne, jak na ten album. Taki już problem soundtracków - niby powinna znaleźć się na nich cała muzyka stworzona do danego filmu, ale może to zaszkodzić spójności płyty. W kwestii formalnej należy dodać, że część nagrań to różne wariacje na te same tematy, jednak w przypadku grania o tak improwizowanym charakterze nie jest to wadą.

Muzyka z "Diabła" przez dekady była dystrybuowana w formie bootlegów, najpewniej zgrywana bezpośrednio z filmu. O taśmie matce krążyły legendy, ale chyba mało kto wciąż wierzył w jej odnalezienie. Okazało się jednak, że nagrania przez dekady przeleżały we wrocławskim Centrum Technologii Audiowizualnych, skąd trafiły do brytyjskiej wytwórni Finders Keepers, specjalizującej się w publikowaniu zagubionych archiwaliów. Równolegle wytwórnia wypuściła także jedenastominutowego singla "The Devil Tapes", z dwoma nagraniami dokonanymi podczas tej samej sesji, ale niepowiązanymi z filmem. To muzyka wykorzystująca podobne środki wyrazu, ale już nie tak mroczna, za to będąca na pewno pełniejszą wypowiedzią muzyczną od miniatur z albumu. W sumie szkoda, że nie wydano całego materiału razem, bo nagrania z singla są znakomitym dopełnieniem ścieżki dźwiękowej. Rozumiem, dlaczego tego nie zrobiono - z tego samego powodu, dlaczego w repertuarze znalazły się fortepianowe interludia - jednak takie decyzje sprawiają, że jest to legitny soundtrack, ale nie tak dobry album, jakim mógłby być.

Ocena: 7/10

Nominacja do archiwaliów roku 2023



Andrzej Korzyński - "Diabeł" (2023)

1. The Devil; 2. Freedom for a Promise; 3. War-Torn Wasteland; 4. Wretched Woodland; 5. Wedding Dance Macabre; 6. A Mute Reunion; 7. The Devil Fits – God In His Youth; 8. Through the Door – Theador; 9. Your Father Is Dead Young Lord (Be Cursed); 10. Broken Boudoir; 11. Theador and the Rifles; 12. The Bordel; 13. Mother; 14. Daughter of the Sin; 15. Zakonnica; 16. Rope Him to the Horse 17. Around You Is a Void Circle Save for the Stinking Corpses; 18. Understand Nothing; 19. No Blackberries In Winter; 20. Cancel the Evil Gently; 21. Mother Snake; 22. The Fiery Sword; 23. The Duel; 24. Not the Horse; 25. The Quill – What’s Not Written Does Not Exist; 26. The World Is Beautiful (Climb the Tree); 27. Theador Go Back to God; 28. The Black Dog

Skład: -
Producent: -


Komentarze

  1. Film jest warty obejrzenia, chociaż u osób przyzwyczajonych do standardowego kina może dojść do szoku. Był dostępny na rynku w zestawie trzech wczesnych filmów Żuławskiego realizowanych w Polsce: "Trzecia część nocy", "Diabeł' i "Na srebrnym globie". Wszystkie są odlotowe, ale Diabeł przekracza wszelkie granice. Doszukiwano się podobieństw do twórczości Alejandro Jodorowskiego (polecam kultowy dla hippisów "The Holy Mountain), ale nawet na tym tle Diabeł jest szokujący. Muzyka świetnie ilustruje to obłędne dzieło, a warto film obejrzeć jeszcze dla gry Wojciecha Pszoniaka, w najlepszej roli w jego karierze. Te odniesienia do "wydarzeń marcowych" są głęboko ukryte, nawet dla mojego pokolenia trudno było te aluzje dostrzec. Ale już metafora całej historii Polski jest wyraźna, choć forma dla estetów może być nie do zniesienia. Soundtrack jak na rok 1972 zawiera muzykę na światowym poziomie i nie przypadkiem bootlegi z tą muzyką cieszyły się dużą popularnością, zwłaszcza w Meksyku i Kanadzie. Gdyby Korzyński w tamtym czasie nagrał pełny album z taką muzyką, pewnie przeszedł by do historii rocka psychodelicznego i jeszcze kilku innych nurtów. Jako ciekawostkę warto podać, że na gitarze gra Winicjusz Chróst, którego czytelnicy tego bloga mogą znać z albumu "Kamienie" Breakout'ów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Korzyński to był kawał fachmana, który bardzo zręcznie poruszał się w rozmaitych stylistykach (od awangardy po disco). Natomiast Żuławski to dla mnie bodaj największy grafoman w historii kina. "Diabeł" to jeszcze pół biedy, bo przynajmniej klimat ma, ale na "Na srebrnym globie" to porażająca dawka pseudofilozoficznego bełkotu i intelektualnej bufonady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Opętania", mimo że może odpychać i wywoływać dyskomfort swoją brzydką estetyką, niejasnością czy teatralnością - co wszystko było raczej zamierzone - nie nazwałbym złym ani grafomańskim filmem. Przekonuje mnie taka artystyczna wizja rozpadu związku. Kojarzy się z późniejszymi filmami Lyncha, który wprawdzie lepiej potrafił zapanować nad stworzonym przez siebie chaosem, ale jednak Żuławski był wcześniej.

      Usuń
    2. Opętanie oglądałem dawno, ale pamiętam niezamierzony efekt komizmu wynikający z niewiarygodnej manieryczności i sztuczności w epatowaniu tą turpistyczną estetyką. Oglądałem to z kolegą i pamiętam, że pod koniec po prostu obydwaj śmialiśmy się w głos. Dla mnie Żuławski to - nieco upraszczając - karykatura Polańskiego (który jest wybitnym reżyserem, choć oczywiście ma też słabsze filmy na koncie). Widziałem Opętanie, Diabła, Na srebrnym globie i Szamankę (to są dopiero niezamierzone jaja jak berety). Lynch nie należy do moich ulubionych reżyserów, ale to zupełnie inny poziom niż Żuławski. Zresztą wystarczy poczytać (obejrzeć) sobie wywiady z Żuławskim, żeby się przekonać, jaki był to kabotyn intelektualny. Rzadko o kimś tak ostro się wypowiadam, ale dla mnie Żuławski to trochę tak jak dla Ciebie Ramones.

      Usuń
    3. Wydaje mi się, że ta sztuczność i manieryczność jest zamierzona, co akurat świetnie pasuje do tego całego surrealistycznego odklejenia obrazu - bo to bardziej surrealizm niż horror, choć mocno czerpie z tego ostatniego. Ale film widziałem tylko raz i już jakiś czas temu, więc mogę nie pamiętać wszystkiego. Na pewno nie był to przyjemny seans, ale intrygujący i ową nieprzyjemność, wynikającą z przyjętej konwencji, uznałem za zaletę. Filmy Polańskiego, a przynajmniej większość z tych kilkunastu obejrzanych, bardzo sobie cenię. Lyncha zresztą też. A po Żuławskiego więcej nie sięgałem po ”Opętaniu".

      Usuń
  3. Żuławski był kabotynem, ale to dość powszechna postawa u artystów. Problem z przyjęciem jego filmów wynika z tego, że one odbiegają od utartych schematów, zarówno pod względem wizji tego czym jest film, jak i formy, zwykle dość szokującej, zarówno w narracji jak i tej sztuczności i manieryczności, o której pisze Paweł. Zgadzam się z Pawłem, że jest to bliskie surrealizmowi, a przez to przesłanie intelektualne ukryte jest często pod szokująca formą. Ja uważam te trzy wczesne filmy robione w Polsce jak i kilka pierwszych robionych we Francji za interesujące, choć trzeba odrzucić uprzedzenia związane z przyzwyczajeniem do tradycji filmowej. Na "Trzecią część nocy" wybrałem się kilka dni przed maturą i był to dla mnie szok estetyczny i intelektualny. Takie spojrzenie na czasy okupacji, partyzantki (np. niewidomy dowódca oddziału) i rozprawianie się z mitem podziemia było dla mnie wstrząsające. Dlatego gdy z wiadomych powodów dopiero po latach obejrzałem "półkowego" Diabła i Na Srebrnym Globie byłem już przygotowany. A te francuskie filmy z Opętaniem na czele już weszły gładko. Natomiast Szamankę uważam za zwykłego gniota i porównywanie tego filmu z tymi wcześniejszymi jest bez sensu. Ja zgadzam się z tymi, którzy widzą podobieństwo do twórczości Jodorowskoego czy nawet Miklosa Jancso, albo Glaubera Rocha z szokującym "Antonio das Mortes". A mało to było francuskich kabotyńskich filmów pseudointelektualnych w latach 70-ych utrzymanych też w surrealistycznej konwencji (a hiszpańskich również). Pewnie dlatego Francuzi łatwo przygarnęli to dziwne kino Żuławskiego. Ja lubiłem i lubię kino Lyncha, Felliniego (on też bywał mocno intelektualny w dialogach), ale i Polańskiego czy wczesnego Wajdę zarówno za widoczne treści (ale nie tak łopatologiczne jak we współczesnym kinie) jak i ukryte. Na FilmWebie oceny Żuławskiego są zero-jedynkowe, połowa się nim zachwyca, połowa odrzuca. Mnie bliżej do tych pierwszych.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ostatnio ogląłem Lokatora Polańskiego. Ależ klimat, a końcówka zryła mi beret 😄

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cała tzw. trylogia apartamentowa, czyli "Wstręt”, ”Dziecko Rosemary" i "Lokator" to jest kawał naprawdę świetnego, niegłupiego kina. "Lokator", czerpiący doświadczenie z dwóch pierwszych, zdecydowanie najlepiej realizuje koncept, pokazując osamotnienie i postępujące szaleństwo. Swoją drogą, grająca tam Isabelle Adjani pojawia się też w głównej roli w "Opętaniu". Można ją też zobaczyć w "Nosferatu" Herzoga ze znakomitą muzyką Popol Vuh. A z Polańskiego najbardziej lubię chyba jednak "Chinatown", ale "Lokatora” zaraz za nim.

      Usuń
    2. Zapomniałem o "Trzeciej części nocy" (z młodym Teleszyńskim), którą też oglądałem lata temu - ale z tego co pamiętam, był to jedyny film Żuławskiego, który mogę ocenić do pewnego stopnia pozytywnie. Jakościowo nie widzę żadnej różnicy między Szamanką a Na srebrnym globie -  w obydwu obrazach dominuje  nieznośny, pretensjonalny, pseudofilozoficzny bełkot. I to jest problem (to porażające pustosłowie), a nie warstwa stricte wizualna, która potrafi być - mogę to przyznać - oryginalna.

      "Lokator", czerpiący doświadczenie z dwóch pierwszych, zdecydowanie najlepiej realizuje koncept, pokazując osamotnienie i postępujące szaleństwo."

      To dobry przykład, jak można - zmierzając w kierunku onirycznych klimatów - zatarcia granicy między snem (szaleństwem) a jawą (bo taka jest końcówka filmu) trzymać dyscyplinę formalną i precyzję scenariusza. W "Lokatorze" jest wszystko to, czego brakuje w filmach Żuławskiego. Najgorzej jest jak filmy, który ma w zamierzeniu szokować - śmieszy (a tak jest niestety u Żuławskiego).

      Usuń
    3. Jeśli chodzi o twórczość Andrzeja Żuławskiego, to jestem mniej więcej w środku drogi między LeBo i okechukwu. Podchodzę do niego bez entuzjazmu, jednocześnie nie zapisałbym się do frakcji krytyków . Jego twórczość filmowa jest nierówna. Debiut pełnometrażowy „Trzecia część nocy” jest bardzo udany. To był świeży powiew w polskim kinie. Na początku lat 70. dużo się o nim pisało w czasopismach poświęconych filmowi. Podobnie było w przypadku znakomitego debiutu Grzegorza Królikiewicza „Na wylot” (1972). Moim zdaniem, ten drugi był jeszcze mocniejszy i bardziej szokujący. „Diabeł” niezbyt mnie przekonał, podobnie jak kultowy w niektórych kręgach „Na srebrnym globie”.

      „Francuskie” filmy Żuławskiego były zazwyczaj nierówne. Zdecydowanie wyróżniłbym jednak „Opętanie”. To jest kawał dobrego, sugestywnego kina. Żuławski dobrze odnalazł się w konwencji surrealistycznego horroru psychopatologicznego. W przypadku takiego kina ważne jest również wsparcie aktorskie. Sam Neill jest przekonujący, natomiast Isabelle Adjani znakomita. Francuska aktorka świetnie potrafiła się odnaleźć w nadekspresyjnym kinie Żuławskiego. Bynajmniej to nie dziwi, bo to wszechstronna aktorka. „Szamanki” nie mam zamiaru bronić, bo to denne kino. W czasie premiery było o tym filmie głośno. Pojawiały się nawet porównania z „Ostatnim tangiem w Paryżu”, ale gdzież mu tam do filmu Bertolucciego.

      Polański to wyraźnie wyższa półka. Filmowe Himalaje, choć może nie poziom Mount Everestu, bo jednak nie jest to ten sam poziom, co Bergman, Kurosawa czy Fellini. Ten ostatni był jednak bardzo nierówny i dzieł naprawdę wybitnych nie stworzył aż tak dużo. Największe wrażenie robią na mnie kameralne filmy psychologiczne Polańskiego - „Lokator” (mój ulubiony) i „Wstręt”. Nieco mniej zajmujące są bardziej rozrywkowe. Polański jest dla mnie wzorcowym przykładem reżysera, który potrafi łączyć sztukę filmową najwyższych lotów z dobrą rozrywką. Podobnie było w przypadku takich gigantów kina, jak Stanley Kubrick i Fritz Lang. Drugiemu z wymienionych, w sensie artystycznym, świetnie wiodło się w Republice Weimarskiej. Mocno zaszkodził mu wyjazd do USA, ponieważ w hollyłudziarni musiał często iść na zgniłe kompromisy. Tylko jego pierwszy „amerykański” film - „Jestem niewinny” (1936) odważyłbym się nazwać wybitnym.

      Usuń
    4. Widzę, że wszyscy - tzn ja, Le Bo i Mahavishnuu zgadzamy się co do oceny "Szamanki". Pytanie, jak to możliwe, że utalentowany (Waszym zdaniem, bo nie moim) reżyser nakręcił tak koszmarnego gniota, będąc w pełni sił twórczych (miał 55 lat) i nie w celach komercyjnych (tzn miał pełną swobodę artystyczną). Jak to wytłumaczycie? Bo dla mnie jest to logiczna pochodna grafomańsko-kabotyńskiej umysłowości Żuławskiego, (i absolutnego braku smaku artystycznego) ale jeśli - Waszym zdaniem - kręcił wcześniej filmy wartościowe - no to wytłumaczenie musi być inne.

      Usuń
  5. @Paweł Pałasz
    Też bardzo lubię Chinatown, i prawdopodobnie także u mnie jest na pierwszym miejscu dzieł Polańskiego, choć Pianista robi wrażenie. Frantic spoko, z fajnym klimatem, podobnie Dziewiąte Wrota, choć moim zdaniem filmowi trochę zaszkodziły wątki paranormalne. Wstrętu nie oglądałem, podobnie Autor widmo. Oliver Twist mi się kompletnie nie podobał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Wstręt" zobacz koniecznie. Jeśli cenisz "Lokatora", to ten też powinien się spodobać. "Autor widmo" niezły, ale chyba raczej nieobowiązkowy. Z niewymienionych dotąd najbardziej lubię "Rzeź" - to takie teatralne kino, tzn. czwórka aktorów na ograniczonej przestrzeni, bazuje głównie na dialogach, ale też świetnym aktorstwie. Do tych lepszych tytułów zaliczyłbym jeszcze "Śmierć i dziewczyna", "Gorzkie gody", nakręcony jeszcze w Polsce "Nóż w wodzie", a także adaptację ”Makbeta", bardzo krwawą, jak na Polańskiego (był to jego pierwszy film po morderstwie Sharon Tate) i z dodającą niezłego klimatu muzyką Third Ear Band, choć nie jest to poziom "Tronu we krwi” Kurosawy. Z lżejszych filmów sympatyczne są "Matnia" i "Nieustraszeni pogromcy wampirów".

      Usuń
    2. "Oliver Twist mi się kompletnie nie podobał". Ja z kolei oceniam Twista bardzo wysoko (Top 5 Polańskiego) - fantastyczne przeniesienie klimatu Dickensa na ekran, świetnie oddane realia epoki, a przy tym mimo iż film jest skierowany do (starszych) dzieci, ma taką niepokojącą otoczkę charakterystyczną dla kina grozy Polańskiego. Plus oscarowa rola Bena Kingsleya. Oglądałem niedawno ponownie z 10-letnim synem - bomba!

      Usuń
    3. @okechukwu Obejrzę jeszcze raz, może zaskoczy ;) Postaram się znaleźć wersję z lektorem, bo jeśli dobrze pamiętam, to oglądałem z dubbingiem - ohyda :D

      Usuń
    4. Pamiętaj, że to jednak film dla tzw. młodego widza (dlatego został dubbingowany). Na pewno jest też wersja z lektorem (na CDA).

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)