[Recenzja] Black Country, New Road - "Ants From Up There" (2022)

Black Country, New Road - Ants From Up There


Mamy dopiero początek lutego, a już zdążył się ukazać prawdopodobnie najbardziej wyczekiwany niemainstreamowy album roku. W każdym razie trudno będzie przebić hype, jaki już na parę miesięcy przed premierą było widać chociażby w serwisie Rate Your Music. Wydany niemal dokładnie rok temu debiut Black Country, New Road, "For the First Time", postawił zespół w ścisłej czołówce współczesnego rocka. Poprzeczka została ustawiona wysoko, ale brytyjski sekstet postanowił tym razem wystartować w nieco innej dyscyplinie. Muzycy poszli podobną drogą, jak ich koledzy z black midi, dokonując drastycznej zmiany stylu, pokazując przy tym swoją wszechstronność i większą dojrzałość. Na tym jednak podobieństwa między "Cavalcade" oraz "Ants From Up There" się kończą. Wychodząc od post-punku black midi jeszcze bardziej zintensyfikowali i skomplikowali swoją muzykę, podczas gdy zaczynający w zbliżonym punkcie BC,NR postanowili się wyciszyć, zwolnić tempa utworów, wzbogacić aranżacje, ale pozostawić sporo przestrzeni, by wszystkie te dźwięki odpowiednio wybrzmiały.

Przyznaję, że cztery zapowiadające album single początkowo niezbyt mnie przekonały. Brakowało mi tej energii, gęstości i nerwowej atmosfery, które tak znakomicie sprawdziły się na debiucie. Szczególnie "Bread Song". a w mniejszym stopniu "Concorde" czy "Snow Globes", wydały mi się dość anemiczne, wygładzone, niemal smętne. Zresztą wydana w tym samym okresie EPka "Never Again" - z przeróbkami takich wykonawców, jak ABBA, Adele czy MGMT - potwierdziła, że muzycy lubią poprzynudzać, co tylko pogłębiło moje obawy w stosunku do nadchodzącego albumu. W ostatnich tygodniach przed premierą zupełnie niespodziewanie z obozu zespołu wypłynęły innego rodzaju niepokojące informacje. Najpierw na temat długów, które w przypadku komercyjnego niepowodzenia "Ants From Up There" mogą doprowadzić do zakończenia działalności, a następnie o odejściu ze składu Isaaca Wooda, gitarzysty i przede wszystkim rozpoznawalnego wokalisty. Reszta grupy co prawda poinformowała, że zamierza dalej grać pod tą nazwą, jednocześnie odwołując zaplanowane występy. Drugi album Black Country, New Road może zatem okazać się jego łabędzim śpiewem, a na pewno stanowi zakończenie pewnego etapu. W kontekście nękających grupę problemów łatwiej zrozumieć i docenić obrany przez nich kierunek.

Album w zasadzie nie przynosi premierowego materiału. Z dziesięciu utworów cztery ukazały się na singlach, a pozostałe w większości były prezentowane już na koncertach - niektóre jeszcze przed premierą debiutu. "Ants From Up There" stanowi zatem swego rodzaju podsumowanie dłuższego okresu, nie tylko ostatniego roku, lecz całej dotychczasowej kariery. Rozszerzone wydanie albumu zostało zresztą wzbogacone zapisem występu z marca ubiegłego roku w Queen Elizabeth Hall, podczas którego zespół wykonał "For the First Time" w całości. Dzięki temu podsumowanie staje się bardziej kompletne, gdyż podstawowe wydanie nie przynosi wiele muzyki w stylu poprzedniego krążka. Wyróżniają się tutaj na pewno dwa bardziej żwawe i zwarte kawałki. Znany już doskonale z pierwszego singla "Chaos Space Marine" to najbardziej przebojowa rzecz w dotychczasowym dorobku grupy, dość jednak nieprzewidywalna, pełna dynamicznych zwrotów akcji i bardzo bogato zaaranżowana, z istotną rolą saksofonu, skrzypiec oraz pianina. "Good Will Hunting" dla odmiany jest bardziej gitarowy, opiera się na skocznym motywie tego instrumentu, jednak reszta składu także wyraźnie zaznacza swoją obecność. W obu tych utworach pojawiają się też urocze żeńskie chórki, przywołujące na myśl "Track X" z debiutu. Jest to tam zresztą najkrótsza piosenka i najbardziej odmienna reszty, tyle że z przeciwnego powodu - stanowi jego najbardziej wyciszony fragment. Wspomniane utwory nie są najkrótszymi na "Ants From Up There", gdyż znajdziemy tutaj także dwie instrumentalne miniatury. Niespełna minutowe "Intro" opiera się na zapętlonych partiach instrumentów - głównie skrzypiec i saksofonu - potwierdzając zapowiadane przez muzyków inspiracje minimalizmem. "Mark's Theme" to z kolei nieco pastoralny temat, ponownie z wiodącą rolą saksofonu.

Pozostałe nagrania są już znacznie dłuższe, dość konsekwentnie utrzymane w stosunkowo wolnych tempach i nie za wesołym nastroju. Zdecydowanie nie można ich jednak nazwać jednostajnymi. Septet znakomicie buduje w nich napięcie, stopniowo zagęszczając rytmikę i dokładając kolejne instrumenty, prowadząc do punktów kulminacyjnych, w których smutek ustępuje miejsca złości lub kompletnej rezygnacji. Tak jest chociażby w zdecydowanie bardziej przekonującym mnie jako część albumu niż na singlu "Concorde", w przepięknym "Haldern", z ambientową partią pianina na początku oraz znów wyraźnie inspirowanym minimalizmem rozwinięciu, a także w nieco folkowych "Bread Song" i "The Place Where He Inserted Blade". Dzieje się tak również w dwóch ostatnich utworach, które tworzą razem jeden z najpotężniejszych albumowych finałów współczesnej muzyki. "Snow Globes" to prawdopodobnie najbardziej emocjonalny fragment tego kipiącego od emocji longplaya. Zarówno ze śpiewu Wooda, jak i partii instrumentalnych przebija się prawdziwa desperacja, znajdująca rozładowanie w pełnej złości kulminacji, z wysuniętą na pierwszy plan perkusją, grającą jakby niezależnie od pozostałych instrumentów. Wspaniały utwór, może najlepszy na płycie, choć z silną konkurencją przede wszystkim ze strony "Basketball Shoes" - jednej z najstarszych kompozycji grupy, a zarazem najdłuższego nagrania w dotychczasowej karierze. W spokojniejszych momentach idealnie wpasowuje się w klimat tego albumu. Gdy jednak nabiera ostrości i tempa, osiąga intensywność "For the First Time". Ten jeden utwór pasowałby na debiut, ale dobrze, że muzycy zachowali go na "Ants From Up There", gdzie wspaniale podsumowuje wszystko, co grupa dotąd zrobiła.

Po zapoznaniu się z pierwszym albumem Black Country, New Road byłem od razu zachwycony, ale później pojawiało się coraz więcej wątpliwości, czy może trochę go nie przeceniłem. Tym razem było zupełnie na odwrót. Do singli dość długo musiałem się przekonywać, może z wyjątkiem "Snow Globes", który doceniłem już przy drugim odsłuchu, co pomogło mi też bardziej docenić wcześniejsze. Pierwszy kontakt z "Ants From Up There" pozostawił mieszane odczucia, ale z każdym kolejnym przesłuchaniem robi na mnie coraz większe wrażenie. Patrząc na to, co dzieje się na RYM (w chwili pisania tej recenzji album ma średnią 4,3 z blisko 3000 ocen), nie mam wątpliwości, że album stanie się klasykiem undergroundu, a może nawet spotka się z szerszym uznaniem. Zastanawia mnie tylko przyszłość grupy, czy uda jej się przetrwać w okrojonym składzie i jeszcze kiedyś nagrać coś na tym poziomie.

Ocena: 10/10

Zaktualizowano ocenę: 12.2022



Black Country, New Road - "Ants From Up There" (2022)

1. Intro; 2. Chaos Space Marine; 3. Concorde; 4. Bread Song; 5. Good Will Hunting; 6. Haldern; 7. Mark's Theme; 8. The Place Where He Inserted the Blade; 9. Snow Globes; 10. Basketball Shoes

Skład: Isaac Wood - wokal i gitara; Luke Mark - gitara, dodatkowy wokal; Lewis Evans - saksofon, flet, dodatkowy wokal; May Kershaw - instr. klawiszowe, marimba, dzwonki, dodatkowy wokal; Georgia Ellery - skrzypce, wiolonczela, mandolina, dodatkowy wokal; Tyler Hyde - gitara basowa, dodatkowy wokal; Charlie Wayne - perkusja, dodatkowy wokal
Gościnnie: Tony Fagg - bandżo (2); Mark Paton - głos (7); Basil Tiernej - perkusja (10)
Producent: Sergio Maschetzko


Komentarze

  1. Absolutnie fantastyczny album. Zgadzam się w pełni z recenzją i zastanawiam się, czy w swoim własnym rankingu nie dać mu maksymalnej oceny. Byłem szczególnie ciekaw twojej recenzji, szczególnie po twojej opinii na temat singli.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czuję, że to jeden z tych albumów, które z czasem mogą tylko zyskać. U mnie na razie dość zachowawcza 8-ka, ale w przyszłości może wzrosnąć, bo już teraz wiem, że to bardzo intrygujące granie.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Paweł Pałasz Właśnie przesłuchałem. Popelina straszna, nie to co Marillion, czyli prawdziwy prog-rock :D
    Taki żarcik przy sobocie. Wiem, mało śmieszny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A właśnie, jak tam po spotkaniu z Marillion???😉

      Usuń
    2. Ej, ale weźcie nie spamujcie o tym czymś pod kolejną recenzją czegoś bardziej wartościowego. Jest przecież odpowiednie do tego miejsce.

      Usuń
    3. Spoko Pawle. Tak z ciekawości, czekasz na jakieś wydawnictwa prog rockowe? Czy raczej nie słuchasz nowszego prog rocka?

      Usuń
    4. Uważam, że współcześnie rolę proga pełnią takie zespoły, jak właśnie Black Country, New Road, black midi czy Squid. Jest to oczywiście granie czepiące z przeszłości, ale w sposób twórczy. Słuchanie epigonów, którzy w XXI wieku próbują brzmieć jak Genesis czy Yes 50 lat temu, kompletnie mnie nie interesuje.

      Usuń
    5. Rozumiem. Miałem bardziej na myśli właśnie takie zespoły, jak wymieniłeś, tylko w bardziej klasycznym stylu, ale nie w sensie całkowicie odtwórczym, tylko, powiedzmy nawiązującym pod względem brzmienia do klasyków proga. Pytanie, czy są w ogóle takie grupy. Nie wiem, czy wiesz, o co mi chodzi.

      Usuń
    6. Kairon; IRSE! - na albumie "Ruination" łączą proga w stylu Yes z shoegaze'em.

      Light Coorporation i Merkabah - obie grupy nawiązują do avant-proga, druga też do Crimsonów.

      Usuń
    7. Merkabah słuchałem, faktycznie, Crimsonowe brzmienie. Mocna płyta. Mam na myśli "Million Miles" (2017). Light Coorporation mam w planach.

      Usuń
  4. Dobry album, jak debiut.

    OdpowiedzUsuń
  5. W ogóle, wspomniana jest w tekście przyszłość zepsołu i sami członkowie nieco przybliżyli jak ona będzie wyglądać: obowiązki wokalne przejmie basistka Tyler Hyde, nie będą grać repertuaru napisanego z Woodem, ale już pracują nad nowym materiałem, częściowo opartym na solowych piosenkach Hyde (które były okej, ale szczerze mówiąc jakoś nie porwały mnie, choć w aranżacjach zespołowych mogą wypaść lepiej: https://youtu.be/WW4ABQ2-YZI). Jestem ciekaw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to jakieś wyjście. Myślałem, że może zdecydują się na granie bez wokalu, bo taki "Instrumental" z debiutu bardzo fajnie im wyszedł. Nie ma jednak sensu się nad tym zastanawiać, zobaczymy jak wyjdzie.

      Usuń
  6. podoba mi się ten album, chyba nawet bardziej niż poprzednik. tutaj jest jakby więcej emocji, to wszystko ma inną aurę i słucha się tego z większym zainteresowaniem; oczywiście, w przypadku FtFT też tak było, ale jakoś mniej - bardziej, jak to czasami mówisz, anemicznie, może smętnie? to dosyć głupie zarzuty wobec takiego albumu, ale niestety odczuwałem takie coś. tak czy owak to nadal dobry album, ale ten go raczej (a nawet zdecydowanie) przebija - i nic dziwnego, nawet na rym-ie to widać. chociaż ubolewam nad czasem trwania, bo w ostatnim czasie przestałem się lubować w długich wydawnictwach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Największym zdaje się problemem FTFT było to, że zespół po prostu miał dosyć tych kawałków. Sami w wywiadach wspominają, że po prostu chcieli nagrać te piosenki i mieć je z głowy. Tym bardziej wskazuje na to fakt, że wybrali nowy kawałek - Track X, który jest bliżej stylistyki AFUT - zamiast dwóch, bliższych stylistycznie reszty albumu utworów, które grali, czyli Suggestions Bar i Kendall Jenner. Dlatego debiut wyszedł nieco anemicznie.

      Usuń
    2. Nie słuchałem co prawda bootlegów i nie mam porównania, ale "For the First Time" po premierze zachwycił mnie m.in. tym, jak bardzo energetycznie i intensywnie zostało to wykonane. Nagrań w rodzaju "Instrumental" czy "Science Fair" zdecydowanie nie nazwałbym anemicznymi, a nawet ten cały "Track X" ma więcej energii niż to, określam jako smętne. Porównajcie to sobie z tą ich EPką z przeróbkami - tam to faktycznie przynudzają okrutnie.

      Usuń
    3. Polecam ci posłuchać bootlega o tytule Black Country, New Road albo obejrzeć nagrane przez Lou Smitha filmiki, jak zespół gra w Windmill. Jakość dźwięku pozostawia wiele do życzenia, ale materiał wypada nieporównywalnie bardziej żywo od albumu. Zresztą, wystarczy porównać dwie różne wersje Sunglasses - ta singlowa, moim zdaniem, ma więcej energii i została nagrana dużo bardziej żywo. Tyczy to się też innych kawałków. Różnica nie jest jakaś dramatyczna i album bardzo dobrze reprezentuje swój repertuar, ale faktycznie moim zdaniem odczuwalne jest na nim pewne zmęczenie tymi kawałkami. EP-ki słuchałem i faktycznie mocno śmęci, choć nie ukrywam że Isaac Wood śpiewający Abbę potrafi poprawić humor ;)

      Usuń
    4. Bardziej chodziło mi o to, że nieznajomość bootlegów pozwala mi bardziej obiektywnie oceniać debiut - takim, jaki jest, a nie jaki chciałbym by był, mając sprecyzowane oczekiwania po usłyszeniu innych wersji tych utworów.

      Usuń
    5. "a nie jaki chciałbym by był, mając sprecyzowane oczekiwania po usłyszeniu innych wersji tych utworów." tak właśnie stało się w przypadku Harrisa, przed premierą debiutu miał już określone oczekiwania. Dobrze że ja jestem w takiej samej sytuacji co Paweł i na debiucie niczego mi nie brakuje.

      Usuń
    6. Ciekawe czy Fripp jest zmęczony graniem "21st Century Schizoid Man" w przeciągu jakiś 50 lat x razy.

      Usuń
    7. Akurat Fripp, w przeciwieństwie do większości swoich rówieśników, skupiał się przede wszystkim na graniu nowego materiału. "21st Century Schizoid Man" i "Larks' Tongues in Aspic (Part II)" to jedyne kompozycje, które na stałe weszły do koncertowego repertuaru King Crimson, a i tak były grane na różne sposoby.

      Usuń
    8. Co do grania na różne sposoby - genialne jest bluesowe In The Court Of The Crimson King, jakie można usłyszeć na koncertówce Ladies Od The Road. Szkoda, że szybko się urywa. Mam nawet w planach zrekreowanie reszty ubluesowionej wersji, ale to zadanie trudne i wymagające sporo czasu. Może kiedyś się uda.

      Usuń
    9. Na "KCCC 18: Live in Detroit, MI 1971" jest pełna wersja tego bluesowego wykonania "The Court of the Crimson King".

      Usuń
  7. Świetny album. Uwielbiam "Concorde", " Good Will Hunting" i " The Place Where He Inserted the Blade".

    OdpowiedzUsuń
  8. Wszystko spoko, tylko pechowo wybrali nazwę zespołu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co konkretnie masz na myśli? Chodzi o drugi człon, który stał się nieco ironiczny w kontekście odejścia frontmana? Podejrzewam, że od początku mogło o to w nim chodzić, bo przecież grupa już raz straciła śpiewającego gitarzystę, którego oskarżono o napaść na tle seksualnym. Do tamtej pory nazywali się Nervous Conditions.

      Usuń
    2. Nie, chodzi mi o pierwszy człon, który dzieli nazwę z pewną rockową supergrupą, gdzie grał gitarzysta uważany za zbawcę blues rocka XXI wieku. Była tu recenzja.

      Sorry za enigmatyczność, ale chyba nie chcesz żeby padały tu nazwy różnych gówien.

      Usuń
    3. Cholera, racja. Zapomniałem już o tym, ale teraz pamięć mi wróciła:
      https://muzyka.dziennik.pl/koncerty/artykuly/8065235,black-country-new-road-warszawa-hydrozagadka.html

      Ignoranci nie dość, że potraktowali BC,NR jako dwa różne zespoły (Black Country oraz New Road), to jeszcze dali zdjęcie tamtej grupy.

      Natomiast myślę, że muzycy BC,NR mogli po prostu nie zdawać sobie sprawy z istnienia tamtego tworu, którym jarali się głównie podstarzali fani rocka i media kierujące swoje treści dla tej grupy odbiorców.

      Usuń
    4. Nie wierzę, że takie artykuły wiszą na takich stronach dłużej.

      Usuń
    5. Ja nawet miałem jechać na ten koncert do Warszawy i miałem na niego bilet. Dosłownie tydzień przed nim odwołano resztę trasy przez chorobę jednego z członków zespołu. Szkoda, że jak już zobaczę BCNR, to nie w składzie z "Ants From Up There".

      Usuń
    6. Też się zastanawiałem, bo i tak miałem być w Warszawie w zbliżonym terminie, a bilet kosztował jakieś grosze (chyba połowę tego, co dałem za "Ants From Up There" w wersji 2CD), ale ostatecznie nie było ani wyjazdu, ani koncertu.

      Usuń
    7. 65 zł, więc bardzo przyzwoicie jak za koncert zagranicznej kapeli. Do tego w siedmioosobowym składzie :D

      Usuń
    8. A, to jednak nie o połowę mniej niż kosztuje album, ale wciąż odrobinę mniej. Nie sądziłem, że można jeszcze tak tanio wejść na koncert. Zapewne kwestia tego, że nowa i niemainstreamowa kapela.

      Usuń
    9. Temat "Dziennikarstwa" muzycznego w Polsce zasługuje na jakieś porządne opracowanie. Mam wrażenie, że bardzo często za pisanie o muzyce biorą się ludzie, którzy w ogóle nie są osłuchani. Ostatnio rozmawiałem na Twitterze z gościem, który wychwalał Riverside. Szybko się okazało, że nie zna żadnego klasycznego albumu Yes. xD Z kolei na Onecie wyczytałem że Greta Van Fleet jest zespołem eksperymentalnym. xD Na szczęście są strony jak Ta, na której można poczytać o naprawdę wartościowej muzyce.

      Usuń
    10. Trochę mnie zaskoczyło to, że ten koncert się wyprzedał, bo się nie spodziewałem, że tyle osób zna BCNR. Chociaż też nie wiem, ile osób ta Hydrozagadka może pomieścić, nigdy tam nie byłem.
      Ceny biletów też zależą od organizatora, nie tylko samego zespołu. Van Der Graaf Generator nie jest mainstreamowe też w ogóle, a za bilet dałem 159 zł bodajże - będą w Warszawie i Krakowie w maju, o ile nie przeniosą lub odwołają znowu, ja jadę do Krakowa. A najtańszy bilet na Dead Can Dance kosztuje 199 zł. A na The Cure, które organizuje Evil Nation, 225 zł, więc o dziwo jest niewiele drożej niż na DDC, a to o wiele bardziej znany zespół. Nick Cave 169 zł bodajże. Te ceny nie są jakieś straszne zazwyczaj. Z tych koncertów nie wiem jeszcze, czy pojadę na Cave'a i The Cure, ale na DDC kupiłem se bilet dzień po urodzinach. Dosłownie w moje urodziny ogłosili nowy termin ich koncertu xD O ile dobrze pamiętam.
      W listopadzie będzie Injury Reserve w Warszawie i tam bilety też 65 zł bodajże kosztują.

      Usuń
    11. Teraz wiemy, że koncert został odwołany z tego samego powodu z którego Isaac odszedł z zespołu. Szkoda, też miałem na nim być.

      Usuń
    12. @D3n_Woo: Poruszałem ten temat niedawno pod innym postem. W przypadku serwisów zajmujących się wszystkim, gdzie teksty o muzyce są tylko sporadycznym dodatkiem do innych treści, zapewne nawet nie zatrudniają osobnych dziennikarzy do tego działu. Piszą to pewnie ludzie, którzy nawet nie interesują się muzyką i nigdy nie słyszeli większości z tego, o czym przyszło im pisać. Ale w sumie nie lepiej wygląda to w mediach wyspecjalizowanych w muzyce. Weźmy takiego "Teraz Rocka". Już mniejsza z tym, że rzadko wychylają się poza rockowy mainstream i zachwycają się często bardzo przeciętnymi / kiepskimi rzeczami. No ale te recenzje nowości pisane w taki sposób, żeby zrobić dobrze wydawcy, albo skupianie się na nudnych wywiadach, gdzie pytania często w ogóle nie dotyczą muzyki, zamiast poświęcić więcej miejsca na jakieś artykule o samej muzyce, to jednak strasznie słabe jest. A jedna z gorszych rzeczy, jakie tam widziałem, to jak przy okazji reedycji Popol Vuh w recenzji "Brüder des Schattens - Söhne des Lichts" było wyszczególnione przy każdym utworze, w którym momencie filmu "Nosferatu" Herzoga się pojawia. Tak, te utwory, których w filmie w ogóle nie ma - czyli połowa albumu - także zostały przypisane do konkretnych scen.

      Oczywiście, jest jeszcze "Lizard", gdzie teksty są bardziej merytoryczne. I nie piszę tak dlatego, że współpracuję z tym magazynem. Wcześniej przez kilka lat tylko go czytałem i byłem pod wrażeniem wiedzy autorów oraz podejścia do pisania autorów. Po dwóch latach współpracy dalej się dziwię, że publikują tam moje wypociny.

      @Pająk z Marsa: Myślę, że jednak Dead Can Dance jest u nas bardzo popularny, a i Van der Graaf Generator ma spore grono wielbicieli. To jednak zespołu z długim stażem, o których każdy, kto faktycznie interesuje się muzyką, coś tam słyszał.

      Usuń
    13. No Dead Can Dance to wiem, że w Polsce jest dosyć popularne. Natomiast VDGG jest oczywiście znane przede wszystkim osobom, które w tym jakimś stopniu interesują się muzyką, a szczególnie prog-rockiem. Ja Dead Can Dance już jakieś 10 lat temu z nazwy kojarzyłem, kiedy w ogóle nie wiedziałem, jaką muzykę ten zespół gra (dopiero od zeszłego roku ich słucham) - interesowałem się głównie jakimś metalem, a o DCD jednak słyszałem. Natomiast na Van Der Graaf Generator (tak jak i Gentle Giant zresztą przykładowo) natknąłem się dopiero na Twoim blogu chyba, czyli w sierpniu 2019 jakoś bodajże.

      Usuń
    14. W Lizard publikuje gościu który jest adminem na grupie fanów Pearl Jam i raczej nie wrzuca tam ambitnej muzyki, więc nie dziw się że publikują tam Twoje teksty. Myślę, że Lizard ma więcej cieni, to nie jest wcale takie idealne pismo.

      Chyba ta osoba od traktowania "Epitaph" jako power ballad przy jednoczesnych zachwytach Troutmaską też poznała niektóre zespoły dzięki Twojemu serwisowi. Jakoś dziwnie zbiega się tablica tej osoby i Twoje recenzje.

      Jak odniesiesz się do kanału Ricka Beato, o którym wspominam pod recenzją Illusion?

      Usuń
    15. Nie zawsze zgadzam się z opiniami innych autorów w "Lizardzie", ale nie znalazłem tam nigdy błędów merytorycznych, ani tekstów które byłyby mniej o muzyce, a bardziej o czymś innym. Na tle typowego polskiego dziennikarstwa muzycznego był to zawsze bardzo rzetelny magazyn. A trudno, żeby pismo, które tworzy i czyta więcej niż jedna osoba, komukolwiek wydawało się idealne.

      Jeszcze niczego nie oglądałem na tym kanale.

      Usuń
  9. Pod warunkiem że zespół będzie kontynuował działalność, to się w sumie nawet osobiście cieszę z odejścia wokalisty, bo jego wokal w ogóle mi się nie podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wokal przeważnie jest najbardziej polaryzującym opinie elementem w muzyce. Wiele osób odrzuca przecież głos Petera Hammilla, Roberta Wyatta, Demetrio Stratosa, Kate Bush czy Czesława Niemena. Jednak żadnemu z tych wokalistów nie można odmówić charyzmy i natychmiastowej rozpoznawalności. Tak samo w przypadku BC,NR głos Isaaca Wooda jest najbardziej rozpoznawalnym elementem. To głównie dzięki niemu słychać, że "Ants From Up There" nagrał ten sam zespół, który odpowiada za "For the First Time". W dodatku świetnie pasuje do samej muzyki, tej impulsywności debiutu czy bardziej przygnębiającego charakteru tegorocznego albumu. Uważam, że te płyty wiele by straciły z bardziej konwencjonalnym wokalistą.

      Usuń
  10. Wspaniały album.
    10/10❤️.
    Ostatni kawałek.......
    Koniec płyty....... Ja chcę więcej i słucham dalej od początku

    OdpowiedzUsuń
  11. Super zarówno tekstowo i muzycznie, jedna z płyt dekady na pewno to będzie. Oby Isaac wracał szybko do zdrowia i udzielał się jak najwięcej, bo jest wyjątkowy i charyzmatyczny.

    OdpowiedzUsuń
  12. Dla mnie ta płyta to przykład, że w muzyce rockowej lepsze bywa wrogiem dobrego.

    Bardziej podobał mi się debiut, bo był mniej wymyślony, a więcej było w nim jakiegos elementu dzikiego, nieokiełznanego, na granicy obsesji.

    Nowa płyta jest bardziej grzeczna, elegancka, przemyślana w każdym calu. Ale dla mnie ciut mniej w niej spontaniczności, a także zdrowej i pożądanej zaczepności.

    Wokal też się zmienił, niestety z nerwowości a'la Discipline ewoluował w kierunku trochę w mojej ocenie płaczkowatym.

    To oczywiście moja subiektywna opinia.

    OdpowiedzUsuń
  13. "Fajne podejście do akcentowania muzyki southern. Nie jest to muzyka contry podobna, ale słychać jej klimat."

    Pewien mistrz skrobnął kolejną potężną recenzję :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby w tak krótkiej formie tak bardzo minąć się z czymkolwiek, to faktycznie trzeba by mistrzem.

      Usuń
    2. Plus po przesłuchaniu tylu płyt i napisaniu tylu recenzji :)

      Usuń
    3. No to już w ogóle. Żeby słuchać tyłu płyt, w tym też dobrych i wartościowych, ale kompletnie nic z nich nie wynosić, to też trzeba szczególnych zdolności.

      Usuń
    4. Tak to jest jak ceni się przede wszystkim jakiś power metal lub neo-prog. A "The Ascension" Glenna Branci nazywa się dziwnym i niezrozumiałym hałasem, czy czymś w tym rodzaju.

      Usuń
    5. Każdy z nas chyba zaczynał od słuchania kiepskich rzeczy, ale jednak wielu z nas zmieniało swoje upodobania pod wpływem nowych doświadczeń. A tutaj nic, kompletny zastój.

      Usuń
    6. Najlepsze są jego recenzję Tangerine Dream ;) Ostatnio to coś się temat dudii często przewija.

      Usuń
  14. BC, NR ogłosiło trasę koncertową. Niestety nie przyjadą do Polski. Nie będą grali kawałków z FFT, ani z AFUT. Pojawi się sam nowy materiał, nad którym ostatnio pracowali. Będą koncertwać w szóstkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę jak King Crimson, który często najpierw ogrywał i doskonalił materiał na koncertach, a potem rejestrował na płycie. Ale KC włączał też do repertuaru 2-3 kawałki wcześniejszych składów.

      Usuń
  15. Jest już bootleg po pierwszym koncercie. Fajny materiał. Czuć klimat AFUT, ale nie jest to kalka. Wokalnie udziela się czterech członków (Tyler, May i Lewis docelowo jeszcze Georgia). Isaac Wood był na widowni.

    https://soundcloud.com/user-463693491/bcnr-live-paterns-brighton-19052022

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno wyrokować na podstawie nagrania tak słabej jakości, ale chyba faktycznie nie jest źle!

      Usuń
  16. Świetna kontynuacja debiutu, podoba mi się duży nacisk na melodyczność w pierwszych kawałkach na płycie, a potem stopniowe pogłębianie poczucia desperacji, frustracji i smutku. Najbardziej podoba mi się świetnie skomponowany Basketball Shoes. Do pełni zachwytu czegoś mi jednak dalej brakuje, chciałbym trochę więcej zaskoczeń, ale może to kwestia przesłuchania jeszcze kilka razy. Na ten moment bardzo mocne 8/10 i niech grają dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Oglądałeś? https://www.youtube.com/watch?v=VbHV8oObR54&t=1918s

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Polish Jazz Quartet - "Polish Jazz Quartet" (1965)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)

[Recenzja] SBB - "SBB" (1974)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)