[Recenzja] Lou Reed - "Berlin" (1973)

Lou Reed - Berlin


Na kilka lat przed tym, gdy obraz wciąż zniszczonego po wojnie i podzielonego murem Berlina zainspirował Davida Bowie do stworzenia tzw. berlińskiej trylogii, Lou Reed napisał utwór o parze narkomanów żyjących w tym mieście. Oryginalna wersja kompozycji "Berlin" trafiła na jego eponimiczny solowy debiut. Gdy jakiś czas później były lider The Velvet Underground rozmawiał z Bobem Ezrinem usłyszał od niego, że jego teksty świetnie się zaczynają, ale brakuje im zakończenia. Producent jako przykład podał właśnie "Berlin", dodając, że chciałby wiedzieć, jak potoczyły się dalsze losy tamtej pary. Reed przyjął wyzwanie i postanowił rozbudować tamtą historię do całego albumu. Wsparty przez Ezrina oraz paru znakomitych instrumentalistów - wśród których znaleźli się m.in. Aynsley Dunbar, Jack Bruce, Tony Levin, Steve Winwood czy bracia Michael i Rany Brecker - zarejestrował składający się z dziesięciu utworów album koncepcyjny.

"Berlin", bo tak zatytułowano całość, nie od razu spotkał się z dobrym przyjęciem krytyki. Szczególnie niechętnie podszedł do niego recenzent Rolling Stone, nazywając album katastrofą. Inna sprawa, że przyczepił się głównie do wykreowanego w tekstach świata, pełnego dekadencji, narkotyków, prostytucji, przemocy oraz depresji i innych chorób psychicznych. Co w sumie więcej mówiło o samym recenzencie, niż jakości tego materiału. Zresztą Reed zapewne bardzo dobrze oddał tu atmosferę powojennego Berlina, który w każdej chwili mógł pogrążyć się w kolejnej wojnie, co niewątpliwie wpływało na nastroje i zachowania mieszkańców. Do samej muzyki też trudno mieć jakieś szczególne zastrzeżenia. Jednak niepochlebne opinie w prasie muzycznej wpłynęły na sprzedaż albumu, który nie był komercyjnym sukcesem. Doceniono go dopiero po latach. Co ciekawe, także za sprawą Rolling Stone, który w 2003 roku zamieścił go na swojej liście 500. albumów wszechczasów (zabrakło go jednak na zeszłorocznej, budzącej spore kontrowersje odświeżonej wersji tej listy). Trafił też na wiele innych, podobnych rankingów.

Nie cały zawarty tu materiał to kompozycje premierowe. Bynajmniej nie chodzi jedynie o powtórkę tytułowego "Berlina". Podobnie, jak na swoich wcześniejszych solowych albumach, Reed postanowił odświeżyć tu kilka niewydanych utworów The Velvet Underground. "Man of Good Fortune" był grany przez tamtą grupę na koncertach już w 1966 roku, natomiast "Oh, Jim", "Caroline Says II" oraz "Sad Song" to nowe opracowania utworów z demówek grupy, często z innymi tekstami (oryginalna wersja "Caroline Says II", czyli "Stephanie Says", została wydana dwanaście lat później na kompilacji "VU"). Stylistycznie mamy tu do czynienia z przeważnie lekkim, zawsze bezpretensjonalnym art rockiem, nierzadko opatrzonym orkiestrowymi tłami, z dużą rolą brzmień akustycznych, ale też odrobiną ostrzejszych brzmień (np. w "Men of Good Fortune" czy "How Do You Think It Feels"). Momentami brzmi to jak pierwowzór innego, bardziej znanego albumu koncepcyjnego. Chodzi oczywiście o "The Wall" Pink Floyd, zresztą także wyprodukowany przez Ezrina. Jednak w przypadku dzieła Reeda forma wydaje się lepiej pasować to do treści - zarówno muzycznej, jak i tekstowej - unikając patosu oraz zachowując treściwość. Poszczególne utwory przyciągają uwagę zarówno bardzo zgrabnie poprowadzonymi melodiami, jak i dość kunsztownymi, a jednocześnie nienachalnymi aranżacjami.

Trudno byłoby mi wskazać najlepsze kompozycje, bo wszystkie trzymają zbliżony poziom (no może wyróżniłbym nieco "The Bed" za bardzo ładną melodię w refrenie), a przede wszystkim tworzą znakomita całość, której słucha się dobrze od początku do końca. Niby powinno to być czymś naturalnym i oczywistym w przypadku albumu koncepcyjnego, ale przecież nie jest. Dlatego tym bardziej warto docenić dzieło, które stworzył Lou Reed. "Berlin" to także jeden z tych albumów, na których bardzo dużą rolę odgrywa warstwa tekstowa, ale można słuchać ich także dla samej muzyki.

Ocena: 8/10



Lou Reed - "Berlin" (1973)

1. Berlin; 2. Lady Day; 3. Men of Good Fortune; 4. Caroline Says I; 5. How Do You Think It Feels; 6. Oh, Jim; 7. Caroline Says II; 8. The Kids; 9. The Bed; 10. Sad Song

Skład: Lou Reed - wokal, gitara; Steve Hunter - gitara; Dick Wagner - gitara, dodatkowy wokal; Jack Bruce - gitara basowa (1,3-7,9,10); Aynsley Dunbar - perkusja (1,3-7,9,10); Bob Ezrin - pianino, melotron; Steve Winwood - organy, fisharmonia; Michael Brecker - saksofon tenorowy; Randy Brecker - trąbka; Jon Pierson - puzon basowy; Allan Macmillan - pianino (1); Gene Martynec - gitara basowa (2), gitara (9), syntezator (9); B. J. Wilson - perkusja (2,9); Blue Weaver - pianino (3); Tony Levin - gitara basowa (9); Steve Hyden, Elizabeth March - dodatkowy wokal
Producent: Bob Ezrin


Komentarze

  1. Na mojej osobistej liście ten album znajduje się w pierwszej dwudziestce najlepszych płyt jakie słuchałem, chociaż spowodował szok poznawczo-estetyczny. Głównie z powodu dekadenckiego klimatu i szokującej treści. Teksty są niezwykle ważne na tym albumie, jest to właściwie ilustrowana muzycznie historia. Sama muzyka też się broni, ale w całej twórczości Lou Reeda teksty i muzyka są zwykle jedną całością. Jak się nie rozumie tekstów, to jego płyty mogą się wydawać monotonne. Historia opowiadana na tej płycie jest (uwaga spoiler) przygnębiająca i okrutna. Ale ten klimat może wciągać i ja często wracam do tej płyty. W 2008 roku ukazała się wersja live płyty nagrana w grudniu 2006 roku z Orkiestrą Brooklińską i The Brooklyn Youth Chorus, ale ja wolę jednak tę pierwszą wersję studyjną. Jest dużo bardziej klimatyczna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, długo trzeba było czekać na kolejna recenzje Reed'a, ale warto. Mam nadzieje, że nastepna będzie szybciej niż za kolejne siedem miesięcy 😉.

    OdpowiedzUsuń
  3. Polecam koncertowy LP " Rock 'n' Roll Animal" wraz z suplementem w postaci "Lou Reed Live". Remaster pierwszej (7 utworów, oryginał zawierał tylko 5) i druga dają w sumie cały koncert z 21 grudnia 1973 (aż dziwne, że w czasach wydań deluxe nie wydano kompletnego zapisu). A jak jesteśmy przy Velvetowo - koncertowych klimatach to koniecznie VU "The Compete Matrix Tapes" (4 CD lub 8LP, na sremingach niestety niekompletna setlista). To taka wersja na sterydach "1969: The Velvet Underground Live with Lou Reed". Więkość nagrań na tym wydawnictwie pochodzi właśnie z klubu Matrix w SF.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Polish Jazz Quartet - "Polish Jazz Quartet" (1965)

[Recenzja] SBB - "SBB" (1974)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)

[Recenzja] Gentle Giant - "In a Glass House" (1973)