[Recenzja] Nils Petter Molvær - "Khmer" (1997)



Zdarzają się opinie, że z katalogu wciąż działającej wytwórni ECM warto sięgać jedynie po płyty z lat 70. Takie przekonanie nie bierze się znikąd. Po tym okresie Manfred Eicher faktycznie poszedł w kierunku czegoś, co eufemistycznie określiłbym jako muzykę tła. Jednak poza tą główną linią programową ukazywały się też płyty w innym stylu, wśród których można znaleźć trochę interesujących tytułów. Niewątpliwie należy do nich "Khmer", debiutanckie dzieło Nilsa Pettera Molvaera, norweskiego trębacza i współtwórcy future jazzu. Zaprezentowane na tym albumie połączenie jazzowych solówek ze współczesną - jak na lata 90. - elektroniką, wykorzystując na szeroką skalę sample i inne technologiczne nowinki, okazało się zaskakująco udanym pomysłem na granie, ale też sposobem na odświeżenie wówczas już mocno skostniałego gatunku.

Sądzę, że do dość podobnego efektu mógłby dojść Miles Davis, gdyby pożył parę lat dłużej i kontynuował ścieżkę obraną w latach 80. Zawsze inspirowały go przecież aktualne trendy, nie tylko te ze świata jazzu. We wspomnianej dekadzie filtrował z popem, a tuż przed śmiercią zafascynował się hip-hopem. W zasadzie niewielki krok dzieliłby go od sięgnięcia po nieco bardziej ambitną elektronikę. Zamiast niego zrobił to jednak Molvaer. Pomijając kwestię inspiracji, "Khmer" zdaje się wyrastać z podobnego pomysłu, co schyłkowe dokonania Davisa. Na pierwszym planie rozbrzmiewają jazzujące partie trąbki, którym towarzyszy w zasadzie zupełnie niejazzowy akompaniament. Mówiąc półżartem, "Khmer" to taki "Tutu", tylko udany. Różnica polega nie tylko na innych, nowszych wpływach, ale przede wszystkim na bardziej pomysłowym i wyrafinowanym podejściu do podkładów. Davis celował wówczas w mainstream, a Molvaer zdaje się raczej realizować artystyczne ambicje.

Jak to wszystko przedstawia się w praktyce? Melancholijne solówki lidera - który jest naprawdę zdolnym trębaczem - rozbrzmiewają na tle elektronicznych dźwięków, często z towarzyszeniem dość ostrych partii gitarowych oraz potężnych bębnów, zdecydowanie kojarzących się z trip-hopem lub nawet downtempo. Świetnym przykładem takiego połączenia są chociażby porywające "Tløn" i dwuczęściowy "Song of Sand", albo pełen luzu "Platonic Years". Zgodnie z tym, co sugeruje egzotyczny tytuł wydawnictwa, bardzo mocno pobrzmiewają też wpływy etniczne, które na pierwszy plan wychodzą w tych spokojniejszych nagraniach, jak tytułowe czy "Exit". Słuchacze preferujący gitarowe brzmienia powinni natomiast zwrócić szczególną uwagę na "On Stream", wyróżniający się bardzo ładną, subtelną solówką gitary. Trudno tu zresztą wskazać jakieś słabsze momenty. 

Łączenie pozornie lub faktycznie odległych stylistyk było wówczas czymś od dawna praktykowanym, jednak Nils Petter Molvaer chyba jako pierwszy dokonał akurat takiej fuzji. Co jednak najważniejsze, zrobił to z autentycznie niesamowitym efektem. "Khmer" to wciągający, wręcz transowy album o naprawdę świetnym klimacie. To wszystko sprawia, że debiut Molvaera należy do moich ulubionych pozycji z katalogu ECM, wliczając w to także wydawnictwa z lat 70. 

Ocena: 8/10



Nils Petter Molvær - "Khmer" (1997)

1. Khmer; 2. Tløn; 3. Access / Song of Sand I; 4. On Stream; 5. Platonic Years; 6. Phum; 7. Song of Sand II; 8. Exit

Skład: Nils Petter Molvær - trąbka (1-7), sampler (1-8), gitara basowa (2-5,7), gitara (3,7), instr. perkusyjne (1); Eivind Aarset - gitara (1-5,7,8), sampler (1,5), talk box (2); Morten Mølster - gitara (2,4,5); Roger Ludvigsen - dulcimer i instr. perkusyjne (1), gitara (6,8); Rune Arnesen - perkusja (1-3,5,7); Ulf Holand - sampler (2-4,7); Raidar Skår - efekty (3)
Producent: Manfred Eicher i Ulf Holand


Komentarze

  1. O! Jednak ECM! Wcześniej było, że obecnie jest beznadziejny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamiętam, że jak się ta płyta ukazała to wszyscy piali z zachwytu. Niosła pewną świeżość i przyznam, że się ją dobrze słucha. Szkoda tylko, że NPM z każdą kolejną płytą coraz bardziej posuwał się w banał i zgrane chwyty. Jeszcze Solid Ether, następna płyta, w miarę trzyma poziom, potem jest już tylko gorzej i coraz mniej jazzowo. A w tych jazzowych momentach brzmi jak nieznośny klon Davisa. Ale Khmer wart jest posłuchania, sam często do niego wracam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aarset udanie kontynuuje rozwój podobnej muzyki.

      Usuń
  3. Właśnie słucham. Bardzo interesująca muzyka, podoba mi się takie połączenie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Momentami, tymi mniej jazzującymi, przypomina mi troszkę soundtrack z gry Hitman: Blood Money (2006). Oczywiście jest to inna muzyka, bo tu jest połączenie jazzu z elektroniką, a w Hitmanie połączenie symfonicznych brzmień z elektronicznymi, ale momentami brzmi nieco podobnie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024