[Recenzja] Siekiera - "Nowa Aleksandria" (1986)



Na początku była Siekiera punkrockowa, która pomimo sukcesu na festiwalu w Jarocinie oraz całkiem sporego grona wielbicieli, nie przetrwała różnych tarć personalnych. Gitarzysta i twórca repertuaru Tomasz Adamski zdecydował się zachować nazwę dla swojego kolejnego projektu. Oprócz niego z wcześniejszych muzyków pozostał tylko basista Dariusz Malinowski, który objął też funkcję głównego wokalisty. Do składu dokooptowano perkusistę Zbigniewa Musińskiego oraz klawiszowca Pawła Młynarczyka. I tak powstała Siekiera nowofalowa, która w przeciwieństwie do poprzedniego wcielenia dorobiła się płytowego wydawnictwa (nagrania z pierwszego okresu wydano dopiero po wielu latach). Album "Nowa Aleksandria", znienawidzony przez wcześniejszych fanów, z czasem stał się prawdziwie kultową i wyjątkową pozycją polskiej fonografii. Na tle całej istniejącej wówczas muzyki nie prezentował się jednak zbyt oryginalnie. Zbyt ewidentne są tu zapożyczenia od Joy Division, Wire, a zwłaszcza Killing Joke (kawałek tytułowy zbliża się wręcz do plagiatu "The Wait"). Polskiemu kwartetowi udało się jednak stworzyć bardzo fajną płytę w stylu wspomnianych wykonawców.

Oryginalność nie jest mocną stroną "Nowej Aleksandrii", ale nie można odmówić jej innych zalet. Należą do nich takie cechy, jak bardzo intensywne wykonanie, czy świetny, przejmujący chłodem klimat. W aż tak zimny sposób nie grał chyba wówczas żaden inny polski zespół, a i za granicą nie znalazłoby się ich zbyt wiele. O tym, z czym jeszcze będziemy mieć do czynienia przez niemal cały album, dobitnie informuje rozpoczynający go "Idziemy przez las". Obsesyjne, nerwowe riffy gitary, uwypuklona sekcja rytmiczna, złożona z ostinatowego basu i motorycznej perkusji, elektroniczne tła klawiszowe oraz beznamiętny wokal to stałe elementy stylu zespołu. Jest w tym wszystkim niemal mechaniczna precyzja, nadająca wręcz industrialnego charakteru, ale też prawdziwie punkowa agresja, choć wyrażana w całkiem inny sposób, niż w czasach pierwszego składu. W kolejnych kawałkach nieco zmieniają się akcenty. Czasem jakby nieco większy nacisk kładzie się na melodie (np. "Bez końca", "Nowa Aleksandria"), ale nawet wtedy muzyka pozostaje gęsta, zimna i ponura. Najbardziej spośród całości wyróżniają się dwa instrumentale, kończące każdą ze stron winylowego wydania "Na zewnątrz" i "Czerwony pejzaż". Tutaj kwartet gra nieco wolniej, bardziej przestrzennie, a w tym pierwszym dodatkowym smaczkiem okazuje się schowanie gitary za innymi instrumentami. Pozwalają one na chwilę oddechu po tych bardziej intensywnych momentach, choć muzycy kreują w nich równie niepokojącą, przytłaczającą atmosferę. Całości dopełniają dość lapidarne teksty, czasem składające się z powtarzania jednego lub dwóch wersów. Całkiem celnie opisują jednak panujące u schyłku PRL-u nastroje i idealnie pasują do warstwy muzycznej.

"Nowa Aleksandria" to album, który w zasadzie nie powinien robić na mnie pozytywnego wrażenia. Jest to w końcu raczej wtórna muzyka i w sumie nie dzieje się tu za wiele, a w dodatku wykonanie stoi na nieznacznie wyższym poziomie w porównaniu z typowym punk rockiem. Jednak te kwestie jakoś tracą na znaczeniu, gdy weźmie się pod uwagę naprawdę niesamowity, wciągający klimat, osiągnięty zarówno za pomocą specyficznego brzmienia, jak i wykonawczej ekspresji. Siekiera tworzy tu, głównie za pomocą czysto muzycznych środków, niepokojący obraz ówczesnych niepokojów. Niestety, album wydaje się też coraz lepszą ilustracją dla obecnych czasów.

Ocena: 8/10



Siekiera - "Nowa Aleksandria" (1986)

1. Idziemy przez las; 2. Ludzie wschodu; 3. Bez końca; 4. Idziemy na skraj; 5. Na zewnątrz; 6. Nowa Aleksandria; 7. To słowa; 8. Już blisko; 9. Tak dużo, tak mocno; 10. Czerwony pejzaż

Skład: Tomasz Adamski - gitara, wokal (2); Dariusz Malinowski - gitara basowa, wokal (1,3,4,6-9); Zbigniew Musiński - perkusja; Paweł Młynarczyk - instr. klawiszowe
Producent: Włodzimierz Kowalczyk


Komentarze

  1. A wczoraj zastanawiałem się kiedy Pan wspomni o tym albumie :)
    Bardzo go lubię, cechuje go właśnie ten niezwykły, charakterystyczny "chłód". Jednakże przesłuchałem go do końca chyba tylko raz, przy jednym posiedzeniu. Po jakimś czasie jego monotonia naprawdę daje się we znaki. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to album kultowy i w gruncie rzeczy mocno broni się swoją koncepcją. Również oceniłbym go na 7-8.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak naprawdę jeśli chodzi o poziom muzyczny (muzyczny nie tylko techniczny!) to płyta stoi tylko odrobinę wyżej niż tak lubiane przez Ciebie Ramones (haha). Co zresztą sam poniekąd zauważasz. Owszem- jest fajna aura, sporo klimatu robią teksty ("Czy leży tu Madonna/ Czy jest tu Armia Konna" nieodmiennie wprawia mnie w dobry nastrój), ale generalnie jakieś wielkiej różnicy jakościowej w czysto muzycznej materii między Siekierą a debiutem Ramones nie ma (oczywiście typ muzyki jest inny - Ramones jest "wesołe", a Siekiera "dołująca", że posłużę się najprostszymi przymiotnikami). A tak wynikałoby z Twoich ocen (1 do 8 to przepaść!).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na ocenę wpływa bardzo wiele czynników, zarówno obiektywnych, jak i subiektywnych. Stąd biorą się tak duże różnice w ocenie teoretycznie podobnych wydawnictw.

      Usuń
  3. Jasne - to jest zrozumiałe. Nie chodziło mi o rozbieżność ocen w ogole, tylko skalę tych różnic. U mnie Ramones to jest 4/10, Siekiera 6/10 (ale podejrzewam, że gdybym nie rozumiał tekstów i Nową Aleksandrię nagrano np. a Węgrzech, to byłoby to również 4/10).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według mnie klimat czyni tu jednak ogromną różnice. Mechaniczność tej muzyki i bijący z niej chłód, podane w dodatku w tak intensywny, przytłaczający sposób, sprawiają, że jest to wręcz hipnotyzujące. Podobny efekt zwykle wywołuje jednak bardziej zaawansowana muzyka, jakiś Can czy Coltrane, więc osiągnięcie czegoś zbliżonego za pomocą znacznie prostszych środków, to dość spory wyczyn. A Ramones to tylko banalne melodyjki, przy których można sobie poskakać czy pomachać głową, ale podobnych przeżyć nie zapewnią ;)

      Usuń
    2. Co wy tak ciągle o tym Ramones?

      Usuń
    3. @JD: Bo to ulubiony zespół Pawła i trzeba za każdym możliwym razem o tym przypominać :D

      Usuń
    4. Po prostu stał się tu memem, bo stanowi dla mnie symbol największego upadku rocka i muzyki w ogóle.

      Usuń
  4. Ta "mechaniczność" wynika wg mnie z absolutnie podstawowych braków warsztatowych. Muzycznie jest to niemal takie samo "przedszkole" jak Ramones, tyle że - przyznaję - ciekawiej pomyślane. I z tym fajnym efektem socjologicznym - "zwierciadła epoki" - czyli odbicia nastojów społecznych polowy lat 80 w PRL, który nieźle pamiętam z dzieciństwa (ale Ty już np. nie, więc nie powinien być to dla Ciebie dodatkowy walor). Niemniej - jak znajdziesz czas - przesłuchaj płyty Ekatariny Velikej z Jugosławii z połowy lat 80. To moje najnowsze odkrycie - pod wpływem Topu Demoludów na Dinozaurach. Jeśli Nowa Aleksandria ma 8/10 to dla Serbów zabrakłoby by skali (haha). Bardzo podobny typ muzyki, ten sam okres, co czyni porownanie jeszcze ciekwszym

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla mnie wartość tej płyty jest zawyżona głównie z uwagi na wtórność. Płyta miała znaczenie dla kształtującego się w tamtym czasie rynku muzycznego w Polsce i wobec trudności w zdobywaniu nagrań z Zachodu, mogła się wydawać zaskakująco świeża. Ale dla kogoś osłuchanego w post punku i industrialu (nie tylko w takich kapelach jak Killing Joke czy Joy Division, ale przede wszystkim w niemieckiej scenie post punkowej) ani jej klimat, ani tym bardziej wykonawstwo nie jest powalające. Jest na pewno lepsza niż produkty Ramones, ale przy Joy Division, pierwszych trzech produkcjach Einsturzende Neubauten czy solowych projektach Alexandra Hacke jest prawie amatorska. Ale rozumiem sentyment do tej płyty pokolenia lat 80-ych. Dobrze się wpisała w nastrój tych ponurych lat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak, i nie. Z jednej strony to faktycznie jest późna, mało "odkrywcza" płyta, z drugiej - to akurat jest jedna z tych polskich płyt, które faktycznie są doceniane przez słuchaczy z zagranicy, czego dowodzi choćby średnia i liczba ocen na RYM. A nawet w zupełnie innych okolicznościach zagadany zostałem przez kogoś o polski post-punk w wykonaniu np. Kultu czy Siekiery właśnie. Do takich płyt przecież nie docierają ludzie, którym obce jest Killing Joke czy Joy Division. A te ciągłe porównania do - ze wszystkich istniejących punkowych zespołów - Ramones pod tym postem wyglądają jak jakaś tania prowokacja. ;)

      Usuń
  6. @okechukwu: Braki warsztatowe nie są problemem, bo można je w różny sposób obejść lub wręcz przekłuć w zaletę. Problemem byłaby porywanie się na granie muzyki ponad swoje umiejętności. W takiej stylistyce nie potrzeba wirtuozerii. Co więcej, porównując nowofalową Siekierę z wcześniejszym, punkowym wcieleniem, słychać ogromny postęp - nie w nadrobieniu braków warsztatowych, ale nabyciu umiejętności jak najlepszego wykorzystania tych ograniczonych możliwości. Dla mnie ważniejsze jest, by muzyka była ciekawiej pomyślana niż sprawna technicznie.

    PRLu nie pamiętam, ale historia to - po muzyce i filmie - moje największe zainteresowanie, więc doceniam walor historyczny takiej muzyki. Myślę też, że ten pesymistyczny wydźwięk albumu niemal doskonale pasuje do obecnych nastrojów społecznych. Ale to już chyba nieodpowiednie miejsce na takie dyskusje.

    @LeBe: Wtórność "Nowej Aleksandrii" to kwestia której zdecydowanie nie wolno przemilczeć - a przecież poruszyłem ją w recenzji - ale też niekoniecznie zasługująca na aż taką krytykę. Umiejętne czerpanie z dobrych wzorców to też jakaś zaleta, a Siekiera nie brzmi tu dokładnie tak samo, jak Joy Division czy Killing Joke, choćby ze względu na bardziej zimny niż mroczny klimat. Czy niemiecka scena była inspiracją, czy podobieństwo jest przypadkowe, trudno powiedzieć, bo nie wiem, jak było z dostępnością takiej muzyki w ówczesnej Polsce. Bo aż tak ewidentnej zrzynki, jak w przypadku tytułowego kawałka i "The Wait", chyba tu nie ma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, mam podobnie, historia też należy do moich największych zainteresowań.

      Usuń
    2. Wychodzi na to, że Killing Joke był całkiem wpływowym zespołem.

      Usuń
  7. Nie chodzi o wirtuozerię, ale o podstawowe braki warsztatowe . Argument o "porywaniu się", choć zasadniczo racjonalny jest obosieczny. Z jednej strony Ramones też się przecież na nic się nie porywali, wręcz przeciwnie grali dokładnie to, co potrafili. Z drugiej strony można wskazać przykłady wybujałych ambicji przekraczających możliwości warsztatowe, które miały pozytywny skutek na artystyczny rozwój zespołu (np. Floydzi z przełomu lat 60/70). To, o czym piszę, jest oczywiście pewną sofistyką, choć problem skali ocen rzeczywiście istnieje (czy np. Nowa Aleksandria rzeczywiście jest o 3 klasy lepsza od Brain Salad ELP czy Rainbow???).
    Argument Artura o ilości i średniej ocen na RYM trafny i w zasadzie trudno z nim polemizować. Bez wątpienia płyta się podoba na świecie. Pamiętam, jak zdawałem egzmanin na politologię w 95 roku i tam był taki Ukrainiec albo Polak z Ukrainy (nie wiem, bo nigdy później go nie spotkałem). I rozemocjonowanym głosem, paląc papierosa mówił- człowieku, ta Siekiera, to, "fenomenalnu kapela". "Fenomenalnu"! Poznał tę płytę już po przyjeździe do Polski i uznał za największe dzieło muzyczne swego życia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze stwierdzenia, że problemem byłoby porywanie się na granie muzyki ponad swoje umiejętności, raczej nie wynika, że trzeba bić pokłony przed każdym, kto nie porywa się na coś ponad swoje siły. To część większej myśli, że muzycy Siekiery nie potrzebowali większych umiejętności, od tych posiadanych, do grania obranej stylistyki. Braki techniczne nadrobili chociażby pomysłem na brzmienie.

      Oceny pokazują tylko to, jak bardzo dany album do mnie trafia. Mają na to wpływ m.in. różne obiektywne czynniki, ale ostatecznie ocena zawsze będzie subiektywna.

      Usuń
  8. Temat na inną dyskusję, ale ja stoję twardo na stanowisku, że zawsze lepiej mieć większe umiejętności warsztatowe niż mniejsze (nie należy tego mylić z posiadaniem formalnej edukakcji!). Więcej potrafisz: to masz większą pulę rozwiązań, wyborów, sposobów na przeniesienie pomysłów na tworzywo muzyczne (literackie, plastyczne). Po prostu dysponujesz odpowiednim językiem do wyrażenia swoich emocji. Rzecz przypomina opanowanie języka obcego. Czy można napisać ciekawy wiersz będąc na poziomie A2 z angielskiego? Można. Siłą rzeczy będzie on bardzo prosty, ale faktycznie niedostatki leksykalne i gramatyczne, można nadrobić pomysłowością. Jednak zawsze lepiej mieć np. B2- bo wtedy pula, z której czerpiesz,będzie bez porównania większa. Naturalnie można posiadać i advanced (albo być native'm haha) i stale nie mieć nic ciekawego do powiedzenia, albo -co gorsza- być grafomanem. Jednak co to zasady wiedza w każdej dziedzinie sztuki się przydaje! Dlatego nigdy nie będę fanem takiego rudymentarnego (to jest raczej A1 niż A2) grania jak u Siekiery, aczkolwiek akurat ta płyta i tak ma sporo uroku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, z perspektywy muzyka lepiej mieć większe umiejętności. Ale z perspektywy słuchacza znaczenie powinien mieć raczej tylko ostateczny efekt. Jeśli ktoś mimo ograniczonych możliwości jest w stanie zrobić coś interesującego - a przynajmniej ciekawszego od innych twórców dysponujących zbliżonymi umiejętnościami technicznymi - to naprawdę nie widzę sensu w wypominaniu mu tychże braków.

      Usuń
    2. Interesująca rozmowa @okechukwu @Paweł Pałasz
      Z góry przepraszam za prymitywny język lecz ja nie zwykł pisać po polsku (czasem tylko czytam polskie książki).

      Mnie jednak ciekawi, czy nie za dużo wartości przykładasz do tego stwierdzenia "umiejętności warsztatowe".Co to tak naprawdę ma wspólnego ze sztuką? Jeżeli o typ pomyślimi chocby przez chwile? Czy taka samą krytykę przypisali byśmy do malowideł w Lascaux? Albo rysunków Nikifora?

      "nigdy nie będę fanem takiego rudymentarnego grania "
      Jezeli naprawde tak uwazasz, to moim zdaniem wielki błąd, bo zamykasz się ze strony recepcyjnej od potencjalnych prawdziwych dzieł sztuki. (oczywiście argument mógłby być postawiony, że życie jest krótkie i nie ma czasu marnować na słuchanie setek egzemplarzy chłamu aby dotrzeć do jednej perełki)
      Ja jednak upierałbym się że prawdziwa sztuka nie wywodzi się z umiejętności technicznych czy jak ty to nazywasz "warsztatowych". Jak Schopenhauer pisał, muzyka jest prawdopodobnie jedyną formą sztuki która jest prawdziwym zwierciadlanym odbiciem od tak zwanego "ding an sich".Moja opinia jest taka, że rzeczywiście "umiejętności warsztatowe" jeżeli rozumie to sformułowanie, mają potencjał stworzyć większe możliwości twórcze, ale przez to mają potencjał oddalić artystę od tak zwanej czystej formy. Pożyczyłem ten koncept od Witkacego po to aby powiedzieć, że uczucia metafizyczne które mogą być wzbudzone przez sztukę tak naprawde nie można zkategoryzowac czy ocenic na skali 1-10. Te uczucia w mojej opinii są rezultatem zbliżenia sie do noumenonu jakiejs prawdziwej żeczywystosci, która nie wymaga żadnych kryteriów aby ją doznać.Czasem artysta musi spedzic cale zycie aby dojść do ostatecznej formy która takie realia uwidacznia, nabierając "umiejętności warsztatowe" tylko poto aby je później porzucić gdy naprawde znajdzie drogę do tego źródła prawdy. Czy możliwe jest to osiągnąć przez amatora czy laika? Ja mysle ze tak, zdarza się to rzadko ale są tego przykłady. Czasem naiwność i limitacja okazuje się prostszą droga do tego samego źródła. Nie można tego zaplanować ale wierze ze to sie zdarza. 

      Usuń
    3. Nie wiem, czy przeczytasz moją odpowiedź, ale właśnie artyści z Lascaux są dowodem na to, jak istotną rzeczą w sztuce jest opanowanie warsztatu. To byli prehistoryczni wirtuozi, wielcy mistrzowie epoki późnego paleolitu (w podobnym duchu pisał o nich choćby Herbert w jednym z esejów zamieszczonych w "Barbarzyńcy w ogrodzie"). Dlatego te malowidła robią tak ogromne wrażenie. Tymczasem jest spora ilość prehistorycznych rysunków, które są po prostu par excellence prymitywne - sam widziałem takie na żywo np. na skałach w Gobustanie w Azerbejdżanie. To jest odpowiednik twórczości Siekiery. Różnica między nimi a malarstwem z Lascaux jest porażająca.

      Usuń
    4. Nie powiedziałeś nic z czym bym się nie zgodził. Ciekawi mnie jednak twoja opinia o na przykład Nikifora i o kilka innych wątków które zostaly pominiete.
      Rozumiem że Nowa Alexandria po prostu nie wpływa na ciebie tak jak na niektórych.
      Nie potrafisz dojrzeć w tym albumie przebłysków powyżej nawiązanego noumenonu czy raczej jego odbicia. Może to przez te braki warsztatowe może nie, to tak naprawde nie ma znaczenia.
      Ja jednak mogę zrozumieć dlaczego, ponieważ ten album, pomimo prawie fanatycznego kultu który go otacza, nie jest doskonały i może razić.
      Osobiście oprócz tego albumu nie znoszę wcześniejszej czy też nowszej twórczości Siekiery, co może wydawać się dziwne.
      Co jest najważniejsze dla mnie to efekt ostateczny. Albo jesteśmy poruszeni albo nie. Czasem zbyt rozległa wiedza na tematy techniczne, czy też personalne artysty, wpływają na to jak odbieramy ich dzieła.
      Na przykład dzisiaj, dowiedziałem się o tym że Cat Stevens po konwersji na Islam popierał, publicznie i w telewizji proklamacje fatwā przeciwko Salmanowi Rushdie, na temat czego dotąd byłem ignorantem. Dziś nie wyobrażam sobie słuchania jego muzyki w tym samym świetle jak wczoraj.
      Jesteśmy ludźmi i bycie obiektywnym nie jest częścią naszej natury.
      Tak w nawiasie po twojej rekomendacji przesłuchałem albumu Ekatarina Velika, który rzeczywiście jest ciekawy i zawiera interesujące pomysły muzyczne, jak i mocny wokal którego, chociaz nie rozumiejąc, można poczuć w nim zawartą moc.
      Niemniej jednak, po refleksji album nie odbił się na mnie emocjonalnie na tyle, aby kontynuować jego drugiego słuchania, pozostanie w moim umyśle jako zręczna ciekawostka która dostarczyła mi trzydzieści parę minut nowości.

      Pozdrawiam zza oceanu.

      Usuń
    5. Na temat Nikifora trudno mi się wypowiadać. Mogę powiedzieć, że mi się nie podoba, ale nie potrafię uzasadnić dlaczego. Lubię malarstwo - moja żona jest kolekcjonerką -amatorką, gdy podróżuję po Europie, staram się zawsze odwiedzić dobre muzea, ale - w przeciwieństwie do muzyki i literatury - brak mi odpowiedniego języka, którym mógłbym je opisywać. Może dlatego, że jestem absolutnym plastyczny antytalentem - narysowanie najprostszej rzeczy sprawia mi kłopot.
      Co do Siekiery - wbrew pozorom dla mnie podstawową wartością w muzyce nie jest technika, tylko muzykalność. Dlatego np. uwielbiam partie fortepianu w wykonaniu Freddiego Mercury'ego, który technikę miał nad wyraz ograniczoną, ale muzykalność na zjawiskowym poziomie. Dlatego świetnie mi się słucha np. Kansas - grających rzeczy dość wtórne, ale tak muzykalnych jakby się urodzili z instrumentami w ręku. Dlatego nie odpowiada mi wiele grup post-punkowych czy albumów w stylu shoegaze/electro/industrial, które tu zachwala Paweł. Odkrywczość brzmieniowa materiału, nowatorstwo studyjnej obróbki ma dla mnie znaczenie trzeciorzędne. To, na co zwracam szczególną uwagę, to naturalna zdolność "muzykowania" z tradycyjnymi (akustycznymi i elektrycznymi, ale nie elektronicznymi!) instrumentami w dłoniach.

      Usuń
    6. Tylko, że trzymanie instrumentu w dłoni nie gwarantuje tej muzykalności, tak jak i nie wyklucza jej modulowanie dźwięku efektami czy nawet tworzenie go bez udziału tradycyjnych instrumentów. Dlatego nie uważam, by te ostatnie miały same w sobie świadczyć o wyższości jednej muzyki nad inną. Liczą się nie same środki, ale pomysł na ich wykorzystanie.

      Usuń
    7. Jeszcze doprecyzuję, jak rozumiem "muzykalność". Bardzo prosto. Podam przykład. Było takie świetne video grupy Focus - nie potrafię go teraz znaleźć. Wywiad z lat 70, gdzieś w domu (chyba u dziennikarza), w pewnym momencie van Leer siada ni stąd ni zowąd do starego pianina, gra bodaj fragment z sonaty Beethovena, potem improwizuje na ten temat na jazzowo (gwiżdżąc!), a van der Linden wspiera go spontanicznie wybijając skomplikowane rytmy na stole. Muzykalność to umiejętność swobodnego (choć niekoniecznie wirtuozowskiego) zagrania ad hoc różnych utworów, w różnych konwencjach, np. na stojącym gdzieś w knajpie pianinie (ale może też być gitara, flet, dowolny instrument, nawet takie biurko!). Dlatego zespół, który np. nie potrafi zagrać fajnie w akustycznym składzie (zagrać, a nie tylko zaśpiewać unplugged coś tam plumkając na paru chwytach!), to żadni muzycy.

      Usuń
    8. Oczywiście, że nie gwarantuje. Są wybitni technicy pozbawieni muzykalności. Np. Yngwie Malmsteen - przy całej swojej niewiarygodnej technice - muzykalności wg mnie nie posiada (albo inaczej - posiada ją na elementarnym poziomie, reszta to zdolności manualne i ćwiczenia). Ba, wykonawcy pozbawieni muzykalności zdarzają się nawet w konkursach chopinowskich. Niemniej Siekiera (mówię o niej bo piszemy w temacie) nie posiada ani techniki ani muzykalności i generalnie, co tu dużo gadać, jest to (muzycznie) gniot, który jakoś tam ratują walory pozamuzyczne.

      Usuń
    9. Z takim podejściem do muzyki zupełnie mi nie po drodze. Ja nie uważam, że każde nagranie powinno mieć jakąś konkretną cechę, inaczej jest gniotem. Wręcz przeciwnie. Doceniam muzykę z kompletnie różnych gatunków i stylistyk za całkowicie odmienne cechy. Raz może to być chwytliwa melodia, gdzie indziej improwizatorska wyobraźnia, a w jeszcze innym przypadku klimat czy interesujące brzmienie. To o wiele ciekawsze mieć do wyboru muzykę o zupełnie różnych założeniach i nie skreślać czegoś z powodu braku danej cechy, a doceniać ją za prezentowanie innych walorów.

      Wątku Siekiery nie chcę kontynuować - wyczerpałem temat w recenzji i wcześniejszych komentarzach, moje podejście się nie zmieniło.

      Usuń
    10. Gdyby było tak jak piszesz, tzn gdybys nie skreślał muzyki z powodu jakiejś konkretnej cechy, to wystawialbys wszystkim płytom same najwyzsze noty- no powiedzmy od 7 w górę. A tak przecież nie jest. I to jest najzupełniej normalne.

      Usuń
    11. Ale ja napisałem o nieskreślaniu z powodu braku jakiejś cechy, a nie, że nie ma cech, które by mi nie odpowiadały.

      Usuń
    12. Ok, tyle że w sensie mechanizmu to jest dokładnie to samo. Skreślasz konkretne gatunki ze względu na obecność pewnych cech i brak innych. Zresztą - jak napisałem- jest to naturalne.

      Usuń
    13. Zresztą przecież - podobnie jak ja - masz gatunki, których absolutnie nie cenisz i które krytykujesz "en masse" za określoną stylistykę (ba, krytykujesz , to mało powiedziane, jeździsz po nich jak po łysej kobyle). Nie mówię już o neoprogu czy włoskim symphonicu bo to nisza (choć w tym drugim powstało sporo znakomitych nagrań), ale tak masz np. z mainstreamowym fusion. Ja nazywam Aleksandrię muzycznym gniotem, a ty Chicka Coreę muzycznym onanistą. To jest OK (tzn. ja się z tym nie zgadzam, ale lubię zdecydowane wypowiedzi). Nie wiem, więc skąd to zdziwienie.

      Usuń
    14. Otóż nie, nie odrzucam z zasady żadnego nurtu w całości - co najwyżej w niektórych z nich nie znalazłem jeszcze nic, co by mnie zachwyciło. Jako przykład podałeś mainstreamowe fusion, gdzie faktycznie sporo płyt skrytykowałem, ale faktem jest też, że są takie, które pozytywnie oceniłem. Choćby „Head Hunters”, a trudno o fusion bardziej mainstreamowe - to jest bodajże drugi najlepiej sprzedający się album w całej historii jazzu. Ja do tej płyty wracam nawet kilka razy w roku, bo to jest świetne granie imprezowe. Tylko że tam wszystkie środki są idealnie dobrane właśnie pod tego typu muzykę, a u Corei to nieustanne popisywanie się technicznymi umiejętnościami nie pasuje do uproszczonej na wzór funku rytmiki i innych elementów. Ogólnie nie jest tak, że jakaś cecha - czy jej brak - jest dla mnie wadą. Dla mnie liczy się suma wszystkich cech danego dzieła, a te mogą być dowolne.

      Usuń
    15. To dokładnie jak u mnie, też mam takie płyty postpunkowe, które lubię np. Talking Heads, "Desire" Tuxedomoon czy Serbów z EKV - natomiast generalnie sam gatunek uważam za dość miałki. To, co Ty uważasz u Corei za "onanistyczne" popisywanie się, z mojej perspektywy tworzy właśnie wartość dodaną - właśnie dlatego, że łączy funkjazzowy mainstream z doskonałą klasyczną techniką pianistyczną, co jest oryginalne, a na tym poziomie rzadko spotykane.

      Usuń
  9. Masz rację. Dlatego moje utyskiwanie na marny warsztat muzyków Siekiery jest wtórne wobec przeżyć estetycznych, jakich dostarcza mi ich muzyka. Dla mnie jest za topornie, zbyt prymitywnie - mimo ciekawego klimatu, jaki udało się um osiągnąć. Stąd zarzut: szkoda, że nie dysponowali większymi umiejętnościami...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024