[Recenzja] Sonny Sharrock - "Ask the Ages" (1991)



Warren "Sonny" Sharrock, nazywany nie bez powodu Hendrixem jazzu lub Coltrane'em gitary, na instrumencie nauczył się grać stosunkowo późno. Karierę muzyczną zaczynał pod koniec lat 50. jako wokalista w amatorskiej grupie doo-wopowej. Jazzem zainteresował się pod wpływem "Kind of Blue" Milesa Davisa, a szczególnie gry Johna Coltrane'a. Sam chciał początkowo zostać właśnie saksofonistą, jednak z powodu astmy musiał zmienić instrument. Zdecydował się więc na gitarę, wkrótce wyrabiając sobie swój własny sposób gry, zdradzający inspirację zarówno Trane'em, jak i Jimim Hendrixem. Na jazzowej scenie zaistniał pod koniec lat 60. Wyraźnie ciągnęło go w stronę ambitniejszego grania, czego dowodem udział w sesjach takich muzyków, jak Pharoah Sanders, Don Cherry, Wayne Shorter czy Miles Davis. Jednocześnie był stałym współpracownikiem Herbiego Manna, z którym tworzył bardziej komunikatywne rzeczy. Ważną postacią w karierze Sharrocka był też Bill Laswell, z którym pracował przy różnych okazjach, przede wszystkim w kwartecie Last Exit, łączącym free jazz, jazz rock i noise.

Sonny pozostawił po sobie też wiele płyt solowych, z których najsłynniejsze to pierwsza i ostatnia. Debiutancki "Black Woman" nie specjalnie przypadł mi do gustu, ze względu na zbyt wyeksponowane wokalizy Lindy Sharrock, ówczesnej żony gitarzysty. O wiele bardziej przekonuje mnie "Ask the Ages", wydany w 1991 roku, na trzy lata przed nieco przedwczesną śmiercią muzyka. Jeżeli ktoś sądzi, że w latach 90. jazz nie miał już nic do zaoferowania, to ten album powinien zweryfikować taką opinię. Jest to co prawda granie mocno zakorzenione w stylach popularnych dobre dwadzieścia lat wcześniej, jednak Sharrock przedstawia tu własną wizję takiej muzyki. A trzeba dodać, że dobrał sobie znakomitych współpracowników. Takie nazwiska, jak Pharoah Sanders i Elvin Jones mówią same za siebie. Basista Charnett Moffett to również postać, której nie powinno się ignorować. W opisie albumu znalazł się też Laswell, choć tym razem wyłącznie w roli współproducenta.

Sześć premierowych kompozycji lidera nawiązuje do różnych jazzowych nurtów. Zdecydowanie najjaśniejszymi punktami są tutaj dwa najdłuższe nagrania. Świetnie sprawdzający się w roli otwieracza post-bopowy "Promises Kept" już na otwarcie zwraca uwagę świetnym gitarowym tematem, a następnie porywającymi, zahaczającymi o estetykę free jazzu popisami Sandersa i Sharrocka, którym towarzyszy dość swobodna, ale przy tym bardzo potężna oraz energetyczna gra sekcji rytmicznej, która zresztą dostaje też sporo czasu na własny, nie mniej fascynujący popis. Z kolei w "Many Mansions" już od mocarnego wejścia Jonesa, do którego dopiero po pewnym czasie dołączają pozostali instrumentaliści, budowany jest fantastyczny, uduchowiony nastrój. Pharoah, Sonny i Elvin wspięli się tu na wyżyny swoich umiejętności, jednak nieoceniony jest także wkład Moffetta, dostarczającego hipnotyczny podkład. Trudno uniknąć skojarzeń z najsłynniejszymi dokonaniami Alice Coltrane czy samego Sandersa, jednak wyeksponowana gitara nadaje pewnej unikalności. 

Co nie znaczy, że pozostałe kawałki pozostają daleko w tyle. Warto na pewno zwrócić uwagę na spokojniejszy "Who Does She Hope to Be?", w którym kwartet pokazuje bardziej subtelne oblicze, bez popadania w przesadną rzewność lub tani sentymentalizm. To także jeden z mocniejszych fragmentów całości. Przyjemnie wypada swingujący "Little Rock", świadczący o sporym szacunku do tradycji. Z grą całego składu ciekawie kontrastuje ostre brzmienie gitary, które kojarzy się raczej z muzyką rockową. Mniej przekonuje mnie "As We Used to Sing", w którym sekcja rytmiczna gra trochę zbyt monotonnie, a partie Sonny'ego i Pharoaha ocierają się o chaos, momentami przekraczając tę granicę. Z kolei w "Once Upon a Time" niespecjalnie pasuje mi bardzo intensywna gra Jonesa, która niekoniecznie pasuje do tego, co grają pozostali instrumentaliści. Zapewne taki właśnie był zamysł, ale moim zdaniem nie wyszło to przekonująco.

Pomimo pewnych zastrzeżeń, uważam "Ask the Ages" za bardzo udany album i chyba szczytowe osiągniecie Sonny'ego Sharrocka, wliczając w to jego wkład w dokonania innych muzyków. Wszyscy instrumentaliści znakomicie się tutaj spisali, A efekt może zainteresować nie tylko wielbicieli jazzu. Ostre, rockowe brzmienie gitary lidera może przekonać także słuchaczy, którzy raczej stronią od muzyki jazzowej.

Ocena: 8/10



Sonny Sharrock - "Ask the Ages" (1991)

1. Promises Kept; 2. Who Does She Hope to Be?; 3. Little Rock; 4. As We Used to Sing; 5. Many Mansions; 6. Once Upon a Time

Skład: Sonny Sharrock - gitara; Pharoah Sanders - saksofon tenorowy, saksofon sopranowy; Charnett Moffett - kontrabas; Elvin Jones - perkusja
Producent: Bill Laswell i Sonny Sharrock 


Komentarze

  1. Myślałem,że to McLaughlin jest Hendrixem jazzu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można i jego tak nazwać,. Ale w przypadku Sharrocka jest to bardziej uzasadnione, bo w jego grze, a zwłaszcza w brzmieniu jego gitary, faktycznie bardzo słychać Hendrixa.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)