[Recenzja] Hermann Szobel - "Szobel" (1976)



Austriacki pianista żydowskiego pochodzenia Hermann Szobel był niezwykle obiecującym muzykiem. Mając zaledwie 18 lat nagrał swój pierwszy album, na którym pokazał niesamowitą wirtuozerię, której pozazdrościć mogliby mu znacznie bardziej doświadczeni artyści. Longplay, wydany nakładem amerykańskiego labelu Artista pod niezwykle prostym tytułem "Szobel", nie był co prawda komercyjnym sukcesem, ale zyskał uznanie krytyków. Niestety, do dziś pozostaje jedynym wydawnictwem z udziałem pianisty. Niedługo po jego premierze młody muzyk przepadł bez wieści. Kilka lat temu niespodziewanie odnalazła w Jerozolimie polska rzeźbiarka Katarzyna Kozyra, która pracowała tam nad filmem poświęconym syndromowi jerozolimskiemu. Jak się okazało, przypadłość ta dotknęła Szobela, który od lat wiedzie życie bezdomnego, żywiącego się tym, co znajdzie na ulicy, okazjonalnie sprzedającego swoje obrazy.

Album "Szobel" zarejestrowano w październiku 1975 roku w nowojorskim Record Plant Studios. Pianiście towarzyszyli dwaj inni muzycy, którzy nie pozostawili po sobie wiele materiału: grający na dęciakach Vadim Vyadro i perkusista Bob Goldman, ale także basista Mike Visceglia, w późniejszym czasie aktywny muzyk sesyjny, oraz perkusjonalista David Samuels, już wówczas mający za sobą współpracę z Gerrym Mullinganem i Michaelem Mantlerem, później zaś pracujący m.in. z Frankiem Zappą i Patem Methenym. Eponimiczny longplay ukazał się na winylu w 1976 roku. Jego jedyne wznowienie to kompaktowe wydanie z 2012 roku. Nigdy nie wydano go poza Stanami Zjednoczonymi, dlatego zdobycie fizycznej kopii nie jest najprostszym zadaniem dla słuchaczy z naszego kontynentu.

Pięć autorskich kompozycji lidera pod względem stylistycznym mieści się gdzieś pomiędzy jazz fusion a awangardowym rockiem progresywnym. Uwagę zwracają przede wszystkim niesamowicie złożone, przeważnie bardzo intensywne partie Szobela, Visceglii, Goldmana i Samuelsa, wywołujące skojarzenia z dokonaniami Zappy, Henry Cow czy Gentle Giant. Z reguły towarzyszą im ostre, ale melodyjne solówki łotewskiego saksofonisty, doskonale wpisujące się w estetykę ambitnych odmian nowoczesnego jazzu. Już sześciominutowy otwieracz "Mr. Sofftee" zachwyca niesamowitym zgraniem muzyków, doskonale ze sobą współpracujących pomimo licznych zawirowań rytmicznych. Muzycy nie ograniczają się jednak wyłącznie do pokazania swojej wirtuozerii, proponują też trochę liryzmu (przede wszystkim w fortepianowym wstępie), pamiętają o wyraźnym zarysowaniu melodii, a całość ma mnóstwo energii. Kwintet może się jeszcze bardziej wykazać kreatywnością, wirtuozerią oraz wyrafinowaniem w niemal dwukrotnie dłuższym "The Szuite", w którym pojawia się więcej przestrzeni, ale nie brakuje też bardziej intensywnych momentów. Wysoki poziom utrzymują trzy pozostałe, około sześciominutowe nagrania. Wyróżnia się przede wszystkim bardziej nastrojowy "New York City, 6 AM", kontrastujący zarówno z wolnym, ale potężnie brzmiącym "Between 7 & 11", jak i rozpędzonym "Transcendental Floss". 

Pod względem wykonania jest to absolutnie najwyższy poziom, jaki można spotkać w takiej stylistyce, której granie wymaga przecież sporych umiejętności. Same kompozycje nie są może aż tak wybitne, jednak prezentują się naprawdę solidnie. "Szobel" to płyta naprawdę porywająca, kreatywna i finezyjna, stanowiąca całkowite przeciwieństwo tego, w jaką stronę zmieszało wówczas fusion - tutaj wciąż liczą się względy artystyczne, nie merkantylne. Wielka szkoda, że życie Hermanna Szobla potoczyło się w ten sposób. Jeśli już w wielu osiemnastu lat nagrał tak dojrzałe dzieło, to co tworzyłby mając lat dwadzieścia kilka lub trzydzieści parę? Z jakimi muzykami by współpracował? Może, podobnie jak Samuels, dołączyłby do zespołu Zappy? Tego, niestety, się nie dowiemy.

Ocena: 9/10



Hermann Szobel - "Szobel" (1976)

1. Mr. Softee; 2. The Szuite; 3. Between 7 & 11; 4. Transcendental Floss; 5. New York City, 6 AM

Skład: Hermann Szobel - pianino;  Vadim Vyadro - saksofon tenorowy, klarnet, flet; Michael Visceglia - gitara basowa; Bob Goldman - perkusja; David Samuels - instr. perkusyjne
Producent: Hermann Szobel


Komentarze

  1. Dziwne to wszystko: nieoszlifowany diament kończy w rynsztoku...
    Szkoda, bo muzyka jest naprawdę wysokiej próby, a z tyłu głowy pojawia się pytanie: jak wyglądałby kolejne jego muzyczne dokonania?

    OdpowiedzUsuń
  2. Już przesłuchane, świetny album. Chciałem się zapytać jak Pan trafił na ten wspaniały, a zarazem bardzo niszowy album?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po raz pierwszy słyszałem ten album w 2017 roku, więc już nie pamiętam, jak na niego trafiłem. Możliwe, że dzięki Rate Your Music. Tam w rankingach albumów z konkretnych lat lub gatunków pojawia się bardzo dużo mniej znanych, a wartościowych wydawnictw. Szobel jest aktualnie na 81. miejscu z 1976 roku.

      Usuń
    2. Dzięki RYM także poznałem całą rzeszę świetnych albumów. Czekam na więcej takich recenzji!

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)