[Recenzja] Procol Harum - "Procol Harum" (1967)



Skoro wspominałem już o The Moody Blues, muszę poświęcić też parę zdań grupie Procol Harum, której wkład w powstanie rocka progresywnego jest równie istotny. Prawdopodobnie większy, bowiem to właśnie ten zespół, jako jeden z pierwszych, wprowadził do rocka elementy muzyki klasycznej i uczynił z nich jeden z podstawowych elementów swojego stylu. Nie polegało to na dodaniu, jak u Moody Blues, orkiestry symfonicznej, ale na wplataniu motywów zaczerpniętych wprost z twórczości klasycznych kompozytorów albo innego rodzaju nawiązaniach już na etapie kompozycji, a nie dopiero podczas aranżacji. Wciąż jednak były to tylko smaczki, które ubarwiały stuprocentowo rockowe kawałki, przeważnie nie wychodzące poza piosenkową strukturę.

Korzenie obu zespołów to rhythm and blues. Procol Harum wywodzi się bezpośrednio z grającego w tym stylu The Paramounts. Grupa wydała kilka singli, a także intensywnie koncertowała, głównie supportując większych od siebie - The Beatles, The Rolling Stones. Brak sukcesu i zmęczenie muzyków doprowadziło do rozwiązania tego składu. Pianista (pełniący także rolę wokalisty) Gary Brooker postanowił wówczas skupić się na samym pisaniu, nawiązując współpracę z organistą Matthew Fisherem oraz tekściarzem Keithem Reidem. Jednym z ich pierwszych dzieł był słynny "A Whiter Shade of Pale". Oryginalnie podpisany wyłącznie przez Brookera i Reida, jednak po latach prawa do tantiem wywalczył także Fisher. Utwór bardzo wiele zawdzięcza także Bachowi, wykorzystując melodię "Arii na strunie G" z III Suity orkiestrowej D-dur, BWV 1068. Brakowało jednak chętnych do wykonania tego utworu, więc Brooker i Fisher postanowili nagrać go sami, korzystając z pomocy gitarzysty Raya Royera, basisty Davida Knightsa oraz perkusisty Billa Eydena. Singiel z tą sympatyczną, sentymentalną balladą ukazał się pod szyldem Procol Harum i stał wielkim ogólnoświatowym przebojem (m.in. 1. miejsce w Wielkiej Brytanii, 5. w Stanach). Było więc kwestią czasu przerodzenie się tego projektu w pełnoprawny zespół. Royer i Eyden nie byli jednak odpowiednimi instrumentalistami. Ich miejsce zajęli dawni członkowie The Paramounts, Robin Trower i B. J. Wilons.

Wiosną 1967 roku kwintet zarejestrował materiał na swój debiutancki, eponimiczny album, złożony głównie z kompozycji Brookera do tekstów Reida. W różnych krajach longplay był tłoczony i dystrybuowany przez różne wytwórnie, inny był też dobór materiału, aczkolwiek wszystkie wersje zawierały po dziesięć utworów.. Najwcześniej, bo już w wrześniu, płyta została wydana w Stanach przez Deram Records. Wersję tę rozpoczyna "A Whiter Shade of Pale". Niemiecka edycja Polydoru zamiast niego zawiera nieco mniejszy singlowy przebój, "Homburg". W grudniu album w końcu ukazał się w Wielkiej Brytanii, nakładem Regal Zonophone, a w jego repertuarze nie znalazł się żaden z singlowych hitów (rolę otwieracza przejął przeniesiony ze strony B "Conquistador", a repertuaru dopełnił "Good Captain Clack" z singla "Homburg"). Taka wersja obowiązywała także w wielu innych krajach. Jednak począwszy od 1972 roku album wznawiany jest na całym świecie pod tytułem "A Whiter Shade of Pale" i z tracklistą obejmującą jedenaście nagrań (wszystkie z poprzednich wydań poza "Homburg"), a w przypadku wielu kompaktowych reedycji - także mnóstwo bonusów.

Album wypełnia bardzo piosenkowy i łatwy w odbiorze materiał, niepopadający jednak w przesadny banał, a pomimo nawiązań do muzyki klasycznej - nie rażący przesadnym patosem. Są to całkiem przyjemne, chwytliwe, bezpretensjonalne piosenki. Czasem silniej przypominające o rhythm'n'bluesowych korzeniach zespołu (np. "Something Following Me", "Cerdes"), kiedy indziej bardziej kierujące się w stronę modnej w tamtym czasie psychodelii (np. energetyczny "Conquistador", "She Wandered Through the Garden Fence", "A Christmas Camel"). W repertuarze znalazły się także dwa pastiszowe, wodewilowe kawałki ("Mabel", "Good Captain Clack"), które jednak przez swój żartobliwy charakter wypadają słabiej od reszty, a i nie bardzo pasują do całości. Innym, ale już znacznie bardziej udanym udanym urozmaiceniem jest finałowy "Repent Walpurgis" - instrumentalna kompozycja Fishera, w której wpływ muzyki klasycznej jest zdecydowanie największy. Pomimo podniosłego charakteru, nie sprawia wrażenie pretensjonalnego lub kiczowatego, wyróżnia się za to bardzo ładnym nastrojem i melodią. Jest to jedyne tutaj nagranie, które można, nie bez pewnych wątpliwości, zaliczyć do rocka progresywnego. Pozostałe, z wyjątkiem proto-progowego "A Whiter Shade of Pale", nie zbliżają się do niego nawet pod względem stylistycznego podobieństwa.

Instrumentaliści Procol Harum nie posiadali wybitnych umiejętności, ale też nie próbowali udawać, że jest inaczej. Zresztą poza ostatnim utworem (mimo wszystko udanym, a wręcz najlepszym na tej płycie) nie mierzyli się z graniem czegoś innego niż rockowy mainstream. Do takiej stylistyki mieli wystarczające umiejętności. Robin Trower nierzadko błyszczy tutaj treściwymi solówkami o zdecydowanie bluesowym charakterze. Podobać mogą się też partie pianina i elektrycznych organów Hammonda, które to instrumenty stały się podstawą brzmienia zespołu. Natomiast Brooker nie jest wielkim wokalistą, ale ma całkiem przyjemną barwę głosu, podobną do Steve'a Winwooda z Traffic. Ogólnie słucha mi się tego albumu nieporównywalnie lepiej od "Days of Future Passed" Moody Blues. Nie jest to bardziej ambitne ani bardziej złożone granie, jednak kompozycje są na ogół zgrabniej napisane od znacznej części tamtego wydawnictwa (z wyjątkiem "Nights in White Satin", który z kolei przewyższa tutejszy materiał), nie ma tutaj tego strasznego patosu ani udawania, że to nie wiadomo jak poważna i wartościowa artystycznie muzyka. Procol Harum na swoim eponimicznym debiucie jest całkowicie świadomy tego, że gra proste, rozrywkowe piosenki. Całość jest jednak trochę niespójna, zdarzają się pewne wpadki, a naprawdę świetnych momentów nie ma wiele. Może w przypadku wersji z "A Whiter Shade of Pale" byłbym skłonny nieco zwiększyć poniższą ocenę, ale tego utworu nie ma na wszystkich wydaniach. W związku z tym mocna szóstka - w porównaniu z mocno naciąganą szóstką dla "Days of Future Passed" - wydaje się sprawiedliwą oceną.

Ocena: 6/10



Procol Harum - "Procol Harum" (1967)

US: 1. A Whiter Shade of Pale; 2. She Wandered Through the Garden Fence; 3. Something Following Me; 4. Mabel; 5. Cerdes (Outside the Gates Of); 6. A Christmas Camel; 7. Conquistador; 8. Kaleidoscope / Salad Days (Are Here Again); 9. Repent Walpurgis

UK: 1. Conquistador; 2. She Wandered Through the Garden Fence; 3. Something Following Me; 4. Mabel; 5. Cerdes (Outside the Gates Of); 6. A Christmas Camel; 7. Kaleidoscope; 8. Salad Days (Are Here Again); 9. Good Captain Clack; 10. Repent Walpurgis

Skład: Gary Brooker - wokal, pianino; Matthew Fisher - organy; Robin Trower - gitara; Dave Knights - gitara basowa; B. J. Wilson - perkusja
Producent: Denny Cordell


Komentarze

  1. Jak dla mnie Procol Harum > The Moody Blues. Fajnie że się pojawiły obydwa zespoły, mam nadzieję że będą kontynuowane. :)
    U mnie ten album ma ocenę 10/10, choć pewnie trochę z sentymentu bo znamy się już bardzo długo. Jakieś tam wypełniacze się zdarzają, ale z kolei takie utwory jak "Repent Walpurgis" czy "A Whiter Shade Of Pale" tak zawyżają poziom że jednak taka ocena mi wychodzi. ;) Następne trzy albumy oceniam na 9/10 i "Grand Hotel" na 10/10. Tworzy to razem pięć wielkich dzieł Procol Harum, oczywiście według subiektywnego odbioru. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam w planach kontynuacji.

      Uważam, że album powinien bronić się jako całość. Tymczasem rockowe albumy (poza bardziej ambitnymi odmianami) bardzo często zawierają jeden czy parę hitów i mnóstwo wypełniaczy, ale często są wysoko oceniane wyłącznie przez pryzmat tych hitów. Tak jest też w przypadku debiutu Procol Harum czy "Days of Future Passed" Moody Blues. Nie rozumiem takiego podejścia. Mnie jest szkoda czasu na wracanie do takich albumów. Mogę co najwyżej wrócić do tych lepszych fragmentów.

      Usuń
  2. Nie rozumiem tej filozofii Pawła. Czy nie lepiej wtedy słuchać tylko składanek typu Greatest Hits. Rzadko się zdarza album złożony wyłącznie z wybitnych utworów (a i taka ocena poszczególnych numerów może być bardzo subiektywna). Ja też wyżej oceniam ten album Procol Harum. A "A Whiter Shade Of Pale" to coś więcej niż tylko wielki przebój jeżeli weźmie się pod uwagę, że np. był jednym z najczęściej słuchanych utworów przez żołnierzy amerykańskich w Wietnamie. Nie jest to tylko utwór muzyczny, ale kawałek historii w nutkach. Reszta się też broni. Ja mam zawsze duży sentyment do debiutów, bo one często pokazują potencjał danej grupy i tak jak Piotr powyżej pisze, cała ta pierwsza piątka zasługuje na słuchanie album po albumie. Prawie nigdy nie słucham fragmentów albumów, zawsze wracam do całego albumu i to w kolejności jak w oryginalnym wydaniu (od początku miałem tę wersję z A Whiter Shade...). Często znajduję smaczki tam, gdzie wcześniej ich nie dostrzegłem. Gdzie się tak Pawle spieszysz? Udało mi się w swoim życiu przesłuchać ponad 10 000 całych albumów, niektóre wielokrotnie i nie mam uczucia straconego czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc ma recenzować Greatest Hitsy, to już w ogóle nie ma sensu.

      "że np. był jednym z najczęściej słuchanych utworów przez żołnierzy amerykańskich w Wietnamie. Nie jest to tylko utwór muzyczny, ale kawałek historii w nutkach" Wartość muzyki nie opiera się na tym kto i gdzie jej słuchał. Podany przykład nie ma żadnego znaczenia.

      Usuń
    2. W przypadku wielu wykonawców faktycznie wystarczyłby jakiś dobry "greatest hits". Gorzej jeśli największe przeboje niekoniecznie pokrywają się z tym, co lubi się z dorobku danego wykonawcy.

      Znam pewnie z kilkaset albumów, które podobają mi się jako całość albo przynajmniej w znacznej części, a reszta ich zawartości mi nie przeszkadza. Wciąż mam też mnóstwo zaległości do nadrobienia, wśród których potencjalnie znajdują się albumy, których będzie mi się dobrze słuchać w całości. Dlaczego więc zamiast słuchać tego, co bardzo mi się podoba i tego, czego jeszcze nie znam, miałbym wracać do tych albumów, gdzie moim zdaniem są 2-3 świetne utwory, a resztę uważam za przeciętną lub wręcz słabą?

      Usuń
  3. W.Shade of pale to rockowy klasyk wszechczasow,lepszy od Stairway to heaven i od hitow Black Sabbath.Jest tez swietna wersja jazzowo-saksofonowa z filmu"Withnail i Ja.Takze zesp.Colloseum ja przerobil,przynajmniej poczatek i koniec chyba,tez dobra wersja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod jakim względem miałby być lepszy od Stairway to heaven i od hitow Black Sabbath? Poproszę konkrety.

      Colosseum w "Beware the Ides of March" cytują inną kompozycję Bacha, "Toccatę i fugę D-moll", a efekt faktycznie jest podobny.

      Usuń
  4. Oczywiście jest tak, że w niektórych przypadkach Greatest hity wystarczą. Na przykład Status Quo w której to grupie jeden album brzmi tak samo jak następny i tylko ich debiut miał nieco bardziej psychodeliczny charakter, ale też spóźnili się z tą odmianą muzyki przynajmniej o jeden rok.
    Jeżeli chce się słuchać muzyki powierzchownie, to owszem, skladanki całkowicie wystarczą, ale w regularnych albumach jest tej dobrej muzyki bardzo dużo i można sporo ominąć.
    Z mojego doświadczenia to podam tylko dwa przykłady. Dawno, dawno temu chciałem poznać coś innego poza metalem i sięgnąlem po składankę Rolling Stonesów i rozczarowała mnie. Bo były tam prawie same hity z lat sześćdziesiątych i ta nieszczesna Angie. Dałem sobie spokój na jakiś czas dopóki przypadkowo nie przesłuchałem całej płyty Its only rock'n'roll z 1974 i byłem zachwycony. A przecież nie należy ona do najlepszych osiągnięć tego zespołu ale jest jedną z lepszych.
    To samo miałem z naszym Czesławem Niemeyer. Kiedyś kupiłem sobie w Zakopanem jego złotą kolekcję. Całkiem niezły wybór, ale najbardziej na tej składance zaintrygowala mnie Pieśń Wernyhora i gdybym nie szukał dalej to z pewnością przepasowałbym takie perły jak Aerolit, Marionetki, czy Idee fixe

    OdpowiedzUsuń
  5. Muszę zrobić poprawkę w tekście. Oczywiście chodzi o Czesława Niemena, a Pieśń Wernyhory, a nie Wernyhora

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)