[Recenzja] Dexter Gordon - "Go" (1962)



Dexter Gordon to chyba jedyny jazzman nominowany do Oscara nie za muzykę, ale za występ aktorski. W 1986 roku, u schyłku swojej kariery, saksofonista zagrał główną rolę w filmie "Round Midnight" Bertranda Taverniera (tym samym, za który wspomnianą nagrodę, ale za ścieżkę dźwiękową, zgarnął Herbie Hancock). Gordon wcielił się w postać jazzmana mieszkającego w Paryżu i zmagającego się z uzależnieniem od alkoholu. Historia jest ponoć luźno oparta na życiorysach Buda Powella i Lestera Younga, ale zdaje się nawiązywać też do życia samego Gordona, który też przez wiele lat żył w Europie. Na podobny krok zdecydowało się wielu czarnoskórych jazzmanów, mających dość rasizmu i lekceważącego stosunku do ich muzyki, z czym notorycznie spotykali się w swojej ojczyźnie. Gordon miał też problem z używkami. W latach 50. popadł w heroinowy nałóg. W tamtych czasach nie było to dobrze widziane przez amerykański przemysł muzyczny i gdyby wyszło na jaw, zrujnowałoby jego karierę.

Trwająca blisko pięćdziesiąt lat kariera saksofonisty była jednak niemalże nieprzerwanym pasmem sukcesów. Doświadczenie i rozpoznawalność przyniosły mu występy w orkiestrach Billy'ego Eckstine'a i Louisa Armstronga na początku lat 40. Wkrótce zaczął też działać na własny rachunek. Najbardziej cenione - co raczej nie powinno być zaskoczeniem - są jego albumy dla Blue Note, nagrane w pierwszej połowie lat 60., tuż po wyjściu z nałogu. Okres ten rozpoczyna tyleż banalnie, co chwytliwie zatytułowany "Go", czyli efekt sesji z 27 sierpnia 1962 roku w Van Gelder Studio. W nagraniach saksofonistę wsparli pianista Sonny Clark, basista Butch Warren i perkusista Billy Higgins. Dla Clarka była to jedna z ostatnich sesji. Zmarł w styczniu następnego roku, mając zaledwie trzydzieści jeden lat. Oficjalną przyczyną zgonu był zawał serca, ale wiadomo o problemach muzyka z heroiną.

Pomimo obecności Higginsa, najbardziej znanego ze współpracy z Ornette'em Colemanem - m.in. na wywrotowych albumach "The Shape of Jazz to Come" i "Free Jazz" - muzyka zawarta na "Go" to bardzo tradycyjny hard bop, niewykazujący żadnych ciągot w stronę awangardy. To zresztą charakterystyczne dla całej twórczości Gordona, który nie był typem innowatora. Pomimo tego, wypracował sobie idiomatyczny styl gry na saksofonie tenorowym. Jego partie z jednej strony sprawiają wrażenie luzackich, granych jakby obok melodii czy rytmu utworu, a jednocześnie bardzo starannych. Takie też właśnie podejście słychać na "Go". Począwszy od jedynej autorskiej kompozycji, "Cheese Cake", przez całą serię jazzowych i popowych standardów (w tym "Love for Sale" Cole'a Portera), zakończoną interpretacją walca "Three O'Clock in the Morning" Juliána Robledo, utrzymuje się tutaj bardzo wyluzowany klimat, przywołujący na myśl jazzowe knajpy sprzed ponad półwiecza. Jednocześnie zwraca uwagę bardzo duża precyzja instrumentalistów i ich doskonałe zgranie. Na pierwszym planie niemal niepodzielnie panuje saksofon lidera, podczas gdy sekcja rytmiczna konsekwentnie trzyma się w tyle, co jednak w takiej konwencji zupełnie nie przeszkadza.

"Go" to album, który już w chwili wydania pod pewnymi względami brzmiał staroświecko. Jednak równie dobrze mógłby być nagrany współcześnie, gdyż ten tradycyjny charakter jest tutaj celowym, w pełni świadomym wyborem. A cały kwartet, włącznie z perkusistą kojarzonym raczej z awangardowym graniem, doskonale odnajduje się w takiej stylistyce. Jeśli ktoś ma ochotę na jazz w czystym wydaniu, bez wielkich artystycznych ambicji, ale zagrany na wysokim poziomie, "Go" Dextera Gordona to doskonały wybór.

Ocena: 8/10



Dexter Gordon - "Go" (1962)

1. Cheese Cake; 2. I Guess I'll Hang My Tears Out to Dry; 3. Second Balcony Jump; 4. Love for Sale; 5. Where Are You?; 6. Three O'Clock in the Morning

Skład: Dexter Gordon - saksofon tenorowy; Sonny Clark - pianino; Butch Warren - kontrabas; Billy Higgins - perkusja
Producent: Alfred Lion


Komentarze

  1. Ja ostatnio zasluchuje się w tym:

    https://rateyourmusic.com/release/album/duke_jordan/flight_to_jordan/

    Rok młodsze, również hard bop. Świetne na wyciszenie wieczorem.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)

[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)