[Recenzja] Bob Dylan - "Pat Garrett & Billy the Kid" (1973)



Dwunasty studyjny album Boba Dylana jest jednocześnie pierwszą nagraną przez niego ścieżką dźwiękową. Zawarte tu utwory zostały napisane specjalnie do filmu "Pat Garrett & Billy the Kid" w reżyserii Sama Peckinpaha. Autor scenariusza, Rudy Wurlitzer, był znajomym Dylana i właśnie od niego wyszła ta propozycja. Kiedy muzyk pojawił się na planie, Peckinpah zaproponował mu także jedną z drugoplanowych ról, na co ten chętnie przystał. Był to jego debiut w fabularnym filmie na dużym ekranie. Niestety, wyraźnie widać zarówno, że jego postać została dodana w ostatniej chwili i pomimo dość częstej obecności przed kamerą nie ma właściwie żadnego znaczenia dla fabuły, jak i jego brak aktorskiego doświadczenia. Co jednak gorsze, dostarczona przez niego muzyka też nie robi dużego wrażenia. Dylan w tamtym czasie przechodził dość poważny kryzys twórczy, czego dowodem są dwa poprzednie longplaye, "Self Portrait" i "New Morning", ale też wydany tuż potem "Dylan". Szczególnie ten pierwszy boleśnie świadczy o wypaleniu artysty. Pozostałe są po prostu przeciętne i pozbawione czegokolwiek charakterystycznego.

"Pat Garrett & Billy the Kid" utrzymany jest gdzieś na pograniczu country i folku, co akurat całkiem dobrze pasuje do westernu. Zresztą w filmie muzyka sprawia całkiem dobre wrażenie. Gorzej jednak prezentuje się na płycie, ponieważ zdecydowana większość nagrań ma bardzo szczątkowy charakter - przypominają raczej zalążki utworów niż gotowe kompozycje. Demówkowy charakter tego wydawnictwa podkreśla obecność aż czterech podejść do przewodniego motywu filmu, zatytułowanego "Billy". Ponadto większość nagrań jest instrumentalna, co stanowi ewenement w dyskografii Dylana. Jest jednak jeden powód, dla którego w ogóle opisuję to wydawnictwo i dlaczego warto po nie sięgnąć. To właśnie tutaj po raz pierwszy został opublikowany słynny "Knockin' on Heaven's Door", spopularyzowany dzięki późniejszym wykonaniom Erica Claptona i Guns N' Roses. Za przeróbkami nie przepadam, ale oryginał to naprawdę zgrabna kompozycja, o wyrazistej melodii i jakby gospelowym zabarwieniu. Na tle reszty albumu jest na pewno najbardziej dopracowana i pokazuje, że Dylan na początku drugiej dekady działalności jeszcze nie całkiem zapomniał jak tworzyć niezapomniane utwory. Zresztą także w filmie nagranie towarzyszy najbardziej chyba zapamiętywanej scenie.

Ogólnie jest to dość miła muzyka tła, ale gdyby nie "Knockin' on Heaven's Door", to nie miałoby w ogóle sensu przypominanie o tym albumie. Daleko mu do największych dokonań Boba Dylana, zarówno tych wcześniejszych, jak i późniejszych - bo już niedługo potem artysta wrócił do naprawdę dobrej formy jako kompozytor. Natomiast zamiast słuchania "Pat Garrett & Billy the Kid" proponuję raczej obejrzenie filmu.

Ocena: 6/10



Bob Dylan - "Pat Garrett & Billy the Kid" (1973)

1. Main Title Theme (Billy); 2. Cantina Theme (Workin' for the Law); 3. Billy 1; 4. Bunkhouse Theme; 5. River Theme; 6. Turkey Chase; 7. Knockin' on Heaven's Door; 8. Final Theme; 9. Billy 4; 10. Billy 7

Skład: Bob Dylan - wokal, gitara, harmonijka; Carol Hunter - gitara, dodatkowy wokal; Bruce Langhorne - gitara; Roger McGuinn - gitara; Booker T. Jones - gitara basowa; Terry Paul - gitara basowa, dodatkowy wokal; Jim Keltner - perkusja; Russ Kunkel - instr. perkusyjne; Byron Berline - skrzypce, dodatkowy wokal; Fred Katz - wiolonczela; Ted Michel - wiolonczela; Gary Foster - flet; Carl Fortina - fisharmonia; Jolly Roger - bandżo; Priscilla Jones, Brenda Patterson, Donna Weiss - dodatkowy wokal
Producent: Gordon Carroll


Komentarze

  1. Dla mnie najlepszy chyba film Peckihaba.Jeden z najlepszych westernow,wyszedl gdy ten gatunek byl na wymarciu.
    A "Knockin"to nie wiem czy nie wole wersje Claptona,ktory rozni sie od orginalu jedynie wokalem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No chyba nie, skoro Clapton przerobił ten utwór na reggae i w sumie z oryginału została tylko melodia.

      Usuń
  2. Panie Pawle, albumy 'Bootleg Series' przewidziane są do recenzji??

    OdpowiedzUsuń
  3. Oceniając Dylana z tego okresu trzeba mieć na uwadze drugie dno wyborów artystycznych artysty. Płyta "Self Portrait" uznana powyżej przez Pawła za słabą, wywołała szok wśród krytyków i często jest w zestawieniach wykazywana za najsłabszą w dyskografii artysty. Ale nawet wtedy paru krytyków doszukiwało się drugiego dna w tym albumie. Prowokacyjny był pierwszy utwór "All the Tired Horses". Dylan milczał na temat płyty, co dodatkowo prowokowało różne domysły. Dopiero po latach przyznał się, że cała ta płyta była swojego rodzaju żartem i protestem, mającym na celu zburzenie wizerunku Dylana jako zaangażowanego artysty i guru folkowych buntowników politycznych. Dylan nie chciał być tak postrzegany, uważał się za śpiewającego poetę mającego bardziej uniwersalny przekaz w swoich utworach niż polityczne "protest songi". Wiedział, że ryzykuje swoją reputację i sławę, ale chciał całkowicie zrujnować wizerunek zaangażowanego barda. Wiele utworów na tej płycie (ale i na tej kolejnej i tej wydanej tuż po Pat Garrett...) to były produkcje nie przeznaczone do wydania, często domowe przyśpiewki lub żarty muzyczne. Jakby chciał powiedzieć "mam was w d.... i mogę sobie śpiewać i grać co mi się żywnie podoba, a nie songi na wasze zamówienie. Znalazły się na tych płytach niezłe kawałki, ale całość rzeczywiście nie powalała. Późniejsze płyty pokazały, że Dylan nie stracił talentu i chociaż miał i później pewne wahnięcia formy wynikające z własnych wyborów (np. płyta Slow Train Coming powstała jako efekt konwersji na chrześcijaństwo też była oceniana słabo, chociaż moim zdaniem niesłusznie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale sam fakt, że Dylan celowo postanowił nagrać słaby album, nie czyni tego wydawnictwa lepszym. Oceniam jego muzyczną wartość, a nie co artysta chciał w ten sposób pokazać i czy mu się to udało. Jego bezkompromisowa postawa, żeby nie spełniać zachcianek fanów, jest oczywiście sama w sobie godna pochwały. Ale przecież mógł spróbować nagrać dobry album w nietypowym dla siebie stylu.

      Usuń
    2. Masz rację. Ale on właściwie nie nagrywał tego albumu tylko wrzucił na niego różne odpady i przygrywki robione w przerwie w studiu plus takie żarty jak utwór otwierający. W tle był też jego konflikt z wytwórnią Columbia, którą chciał opuścić za narzucanie mu repertuaru. Może liczył na finansową klapę przy okazji wydania tej płyty, ale fani i tak kupili ten album. Columbia "ukarała" go albumem "Dylan", który był zbiorem odrzutów z różnych sesji i został wydany bez zgody Dylana. Chyba się w końcu panowie dogadali, bo po krótkim romansie Dylana z wytwórnią Asylum wrócił do Columbii i nagrał kilka świetnych albumów.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)