[Recenzja] Art Blakey and the Jazz Messengers - "Art Blakey and the Jazz Messengers" ["Moanin'"] (1959)



The Jazz Messengers był prawdziwym zespołem-instytucją. Nierozerwalnie związanym z osobą wybitnego perkusisty Arta Blakeya, który zaczynał karierę w latach 40. ubiegłego wieku, występując u boku m.in. Theloniousa Monka, Charliego Parkera i Dizzy'ego Gillespiego. To właśnie on, równolegle z Maxem Roachem, przyczynił się do stworzenia nowoczesnego, bopowego stylu gry na perkusji. Na początku następnej dekady nawiązał współpracę z pianistą Horace'em Silverem, która w 1954 roku zaowocowała powstaniem kwintetu The Jazz Messengers. Początkowo Blakey i Silver dzielili się funkcją lidera lub pełnili ją zamiennie. Po odejściu ze składu pianisty niekwestionowanym liderem i jedynym stałym członkiem błyskawicznie zmieniających się składów został perkusista. Dobitnie podkreślił to rozszerzając szyld do Art Blakey and the Jazz Messengers. Grupa istniała aż do jego śmierci w 1990 roku. W międzyczasie była prawdziwą kuźnią talentów, gdyż Blakey lubił otaczać się młodymi, obiecującymi instrumentalistami. To właśnie w Jazz Messengers pierwsze poważne kroki stawiali tacy muzycy, jak np. Donald Byrd, Wayne Shorter, Freddie Hubbard, Lee Morgan czy Keith Jarrett, by wymienić tylko kilku spośród tych najbardziej znanych.

W ciągu trzydziestu pięciu lat działalności, The Jazz Messengers nagrał blisko pięćdziesiąt albumów ze studyjnym materiałem i kilkadziesiąt koncertowych. Pomimo tego bogactwa, krytycy i słuchacze są na ogół zgodni, że największym osiągnięciem zespołu jest eponimiczny "Art Blakey and the Jazz Messengers", zarejestrowany 30 października 1958 roku w Van Gelder Studio pod okiem Alfreda Liona. W tamtym czasie kwintet składał się z trębacza Lee Morgana, saksofonisty Benny'ego Golsona, pianisty Bobby'ego Timmonsa, basisty Jymiego Merritta oraz, oczywiście, samego Blakeya. Na oryginalną winylową wersję albumu - wydaną w styczniu 1959 roku nakładem Blue Note - trafiło pięć premierowych kompozycji (głównie autorstwa Golsona) oraz interpretacja "Come Rain or Come Shine" z musicalu "St. Louis Woman", skomponowana przez Harolda Arlena (do tekstu Johnny'ego Mercera) w połowie lat 40.

Album rozpoczyna się od niezwykle popularnego standardu "Moanin'". Utwór cieszył się tak wielkim zainteresowaniem, że począwszy od 1966 roku, album jest przeważnie wznawiany pod nowym tytułem, wziętym właśnie od tego utworu. Jest to jedyna tutaj kompozycja, pod którą został podpisany Timmons. Za cztery inne odpowiada, jak już wspomniałem, Golson. Co ciekawe, saksofonista był członkiem grupy przez dość krótki czas, a to jedyne nagrane w Stanach wydawnictwo z jego udziałem (wziął jeszcze udział w wyprawie kwintetu do Europy, gdzie zarejestrowano materiał na kilka koncertówek oraz ścieżkę dźwiękową do francuskiego filmu "Des Femmes Disparaissent", na której znalazło się kilka jego kompozycji; po powrocie do Stanów został zastąpiony przez Wayne'a Shortera).

Pod względem stylistycznym, jest to wręcz archetypowy przykład hard bopu z końcówki lat 50., mocno zakorzenionego w bluesie, zdradzającego tez pewne wpływy muzyki gospel. Takie akustyczne granie w klimacie zadymionej knajpy z czarno-białego filmu, w którym wszyscy męscy bohaterowie chodzą w garniturach, kapeluszach i z nieodłącznym papierosem w ustach. Jednocześnie jest to jedna z najlepszych ówczesnych płyt w tym stylu. Tematy są bardzo charakterystyczne - pod tym względem przoduje, oczywiście, ten ze słynnego "Moanin'", ale tylko nieznaczne ustępują mu motywy napisane przez Golsona. Gra wszystkich instrumentalistów jest po prostu wyśmienita - bardzo wyrafinowana, elegancka, ale również naturalna, niepozbawiona spontaniczności. Nie ma tu żadnego przesadnego popisywania się umiejętnościami, muzycy stawiają raczej na granie zespołowe. Oczywiście, nie brakuje fantastycznych solówek, w których przodują Golson i Morgan, choć Timmons i Merritt również mają swoje momenty. Lider trzyma natomiast wszystko w ryzach, dyskretnie dyrygując zespołem zza swojego zestawu perkusyjnego. Skupiają się przede wszystkim na zapewnieniu rytmicznego pokładu, raczej unikając zwracania na siebie uwagi (choć jego gra jest mocno wysunięta w miksie). Na nieco więcej pozwala sobie jedynie w trzyczęściowym "The Drum Thunder Suite", który zgodnie z zamysłem Golsona miał być przede wszystkim popisem perkusisty.

Na niektórych kompaktowych reedycjach można znaleźć dwa dodatkowe nagrania: alternatywne podejście do "Moanin'", zamieszczone na końcu płyty, a także wykorzystany w roli wstępu, kilkudziesięciosekundowy fragment rozgrzewki zespołu oraz dialogu między Lee Morganem i Rudym Van Gelderem. O ile druga wersja popularnego standardu wnosi do całości bardzo mało (choć jest zagrana porywająco, to dokonano słusznego wyboru wybierając inne wykonanie na oryginalny album), tak ten krótki fragment na początku ma naprawdę rewelacyjny klimat i dodanie go było genialnym posunięciem.

Trudno o lepszy hard bop niż ten zaprezentowany na "Art Blakey and the Jazz Messengers". Absolutny klasyk jazzu i jeden z najlepszych albumów wydanych w latach 50. ubiegłego wieku. Trochę tylko szkoda, że to praktycznie jedyna tak ważna i wybitna pozycja w dorobku Blakeya i Jazz Messengers, choć płyt bardzo udanych jest tam wiele.

Ocena: 9/10



Art Blakey and the Jazz Messengers - "Art Blakey and the Jazz Messengers" ["Moanin'"] (1959)

1. Moanin'; 2. Are You Real; 3. Along Came Betty; 4. The Drum Thunder Suite; 5. Blues March; 6. Come Rain or Come Shine

Skład: Art Blakey - perkusja; Benny Golson - saksofon tenorowy; Lee Morgan - trąbka; Bobby Timmons - pianino; Jymie Merritt - kontrabas
Producent: Alfred Lion


Komentarze

  1. A to również świetne z hardbopu, nagrane dwa lata wcześniej.
    https://rateyourmusic.com/release/album/cliff-jordan-and-john-gilmore/blowing-in-from-chicago/

    Wybitnym znawca nie jestem ale polecam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)