[Recenzja] Tool - "10,000 Days" (2006)



Muzycy Tool jak zwykle nie śpieszyli się z nagraniem kolejnego albumu. "10,000 Days" ukazał się pięć lat po "Lateralus" - tyle samo, ile tamten album po "Ænimie". O ile jednak wcześniejsza przerwa wydawnicza zaowocowała dopracowaniem przez zespół swojego stylu, tak kolejna nie przyniosła żadnych świeżych pomysłów. "10,000 Days" brzmi, jakby został zarejestrowany tuż po tamtej sesji, albo nawet w jej trakcie. Tool popadł w kompletną stagnację, powielanie sprawdzonych schematów, kompletny brak nowych idei. Nie powstrzymało to jednak muzyków, by po raz kolejny upchnąć na album prawie tyle muzyki, ile mieści płyta kompaktowa. "10,000 Days" trwa co prawda krócej od swoich dwóch poprzedników, jednak tylko nieznacznie, nie schodząc poniżej 75 minut.

Początek album wcale nie sprawia złego wrażenia. Wręcz przeciwnie. "Vicarious" może i składa się wyłącznie z elementów doskonale znanych z poprzednich albumów zespołu, ale tworzących naprawdę zgrabną całość. Świetnie brzmienie, nie do końca przewidywalna struktura, fajnie uzupełniające się, niebanalne partie gitary i basu, potężna, niesztampowa perkusja, urozmaicony wokal i dobre zgranie całego składu - wszystko, co najlepsze u Tool w jednym kawałku. Podobnie prezentuje się następny "Jambi", w którym dodatkowo pojawia się troszkę kombinowania z brzmieniem, choć raczej zbyt oczywistego i zachowawczego. Ale wciąż jest to niezły utwór. W "Wings for Marie (Part 1)" zespół dla odmiany gra łagodnie, próbując stworzyć nastrój, co nawet się udaje osiągnąć za pomocą brzmieniowych efektów. Fajnie rozwija się utwór tytułowy, powoli narastając na sile, a w międzyczasie oferując różne smaczki. Może tylko uspokojenie na koniec nie było już potrzebne. Energetyczny, chwytliwy "The Pot", z popisową grą sekcji rytmicznej, to kolejny mocny punkt albumu. Szkoda, że już ostatni. Przypadkiem, lub nie, wszystkie najlepsze utwory znalazły się na początku płyty. Dalej są już tylko udziwnione przerywniki ("Lipan Conjuring", "Lost Keys"), kolejne utwory złożone z tych samych patentów, ale jakoś tak chaotycznie (przeładowany wszystkim "Rosetta Stoned") lub w przesadnie rozwlekły sposób ("Intension", "Right in Two"), a na sam koniec - pięć minut szumów, pisków i innych hałasów ("Viginti Tres").

Pierwszych pięć utworów trwa w sumie niespełna czterdzieści minut - zamknięcie albumu w takim czasie byłoby doskonałym rozwiązaniem. Zespół i tak nie miał pomysłu na więcej materiału - kolejne pół godziny jest niesamowicie wymuszone i wymęczone. Trzeba być naprawdę oddanym fanem Tool, żeby dać radę przesłuchać cały "10,000 Days" za jednym podejściem i czerpać jakąkolwiek przyjemność ze słuchania drugiej części. Longplay jest niezaprzeczalnie wtórny wobec swojego poprzednika i bardzo traci przez źle ułożoną tracklistę - a jeszcze więcej przez swoją długość - ale już w porównaniu z "Ænimą" nie wypada dużo gorzej, a na pewno jest bardziej spójny stylistycznie i więcej tu niekonwencjonalnego podejścia do grania metalu. Tylko ile razy można popełniać ten sam błąd z wpychaniem na płytę wszystkiego, co się nagrało?

Ocena: 6/10



Tool - "10,000 Days" (2006)

1. Vicarious; 2. Jambi; 3. Wings for Marie (Part 1); 4. 10,000 Days (Wings, Part 2); 5. The Pot; 6. Lipan Conjuring; 7. Lost Keys (Blame Hofmann); 8. Rosetta Stoned; 9. Intension; 10. Right in Two; 11. Viginti Tres

Skład: Maynard James Keenan - wokal; Adam Jones - gitara, sitar; Justin Chancellor - gitara basowa; Danny Carey - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Brian Williams - efekty (4); Bill McConnell - wokal (6); Pete Riedling, Camella Grace  - głosy (7)
Producent: Tool


Komentarze

  1. Ciekaw jestem Twojej recenzji najnowszego dzieła. Coś czuję, że jest to zjazd po równi pochyłej.
    Z resztą, najnowszy dżingiel mnie rozczarowuje. Wszystko zagrane tak jak trzeba, ale to już było i nie ma efektu łał. Co tam ja, nawet komentarze różnej maści recenzentów na Youtube są takie same. Wszyscy powtarzaja, że to fajny kawałek, świetnie zagrany ale niczym nie zaskakuje, bo to wszystko już było, tylko inaczej podane.
    Plus info, że najnowszy album można kupić tylko w jednej słusznej wersji za 350zl to już jest aberracja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też uważam pomysł takiego wydania za przegięty. Ten ekranik służący jedynie do wyświetlenia jednego filmiku to zupełnie niepotrzebny bajer i zupełnie niepraktyczny, skoro znacznie zwiększa cenę. W dodatku fizyczne wydanie ma być o trzy kawałki krótsze. Wygląda to tak, jakby zespół - czy kto tam za to odpowiada - celowo sabotował biznes fonograficzny i skłaniał swoich słuchaczy do przerzucenia się na serwisy streamingowe.

      A utwór zaczyna się nawet ciekawie, ale potem można umrzeć z nudów czekając, aż się coś tam zacznie dziać. Nic tam nie uzasadnia długości 10 minut. Jak takie nagranie jest pierwszym singlem i otwieraczem albumu, to nie wiem czego spodziewać się dalej, ale na pewno niczego dobrego.

      Usuń
  2. Wielu fanów czy wręcz wyznawców Toola,co wnioskuję z youtubowych komentarzy dało się już na to nabrać. Polkneli haczyk nowego singla jak ryba przynętę.
    I coś mi się zdaje że Tool pozostanie zespołem trzech albumów. Bo od opisywanego tutaj rzeczywiście stoją w miejscu.Ale wspomniane komentarze pod utworem Fear Inoculum sugerują że sam powrót Toola po trzynastu latach to przełom sam w sobie.
    Przecież wraca Tool,a więc jeden z najbardziej nowatorskich zespołów świata.
    Ten powrót zwiastuje coś nowego bo to jest Tool.
    No, w każdym razie ja tak to odbieram. Czekaliśmy trzynaście lat i w końcu jest.Nowy album Toola.Czyli coś, co niejako z urzędu należy uznać za oczekiwane objawienie.
    Tylko,że fani Toola zapominają o dwóch istotnych rzeczach.Po pierwsze 13 lat to naprawdę sporo czasu.Zwłaszcza w muzyce.I ciężko po takiej przerwie wrócić z czymś świeżym. Po drugie w związku z tym muzycy muszą się szczególnie postarać aby to z czym wracają było autentycznie świeże. I nie wymuszalo jedynie słusznego stwierdzenia,że przecież to jest Tool.Jedyny taki zespół. To wyjątkowo kiepski argument. Poczekajmy do premiery,ale po przesłuchaniu singla i zapoznaniu się z długością pozostałych utworów z opublikowanej niedawno tracklisty mam coraz większe obawy.Chciałbym się mylić, ale ten album może się okazać kolejnym snujem nagranym i wydanym ku uciesze zlaknionych nowej muzyki fanów Toola,dla których po tak długiej przerwie każdy dźwięk będzie czymś niesamowitym,nawet jeśli obiektywnie to znów takie samo granie,które już poznaliśmy pod innymi tytułami. Cóż, przekonamy się...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 13 lat to naprawdę sporo czasu.Zwłaszcza w muzyce.I ciężko po takiej przerwie wrócić z czymś świeżym.

      Z tym nie mogę się zgodzić. Nieporównywalnie trudniej jest zachować świeżość wydając kolejne płyty co parę miesięcy, jak robiono w latach 60. i 70. Natomiast muzycy Tool mieli aż za dużo czasu, by wymyślić coś nowego. Mogliby np. pójść śladem King Crimson, który po przerwie i powrocie w latach 80. całkowicie odświeżył swoją muzykę, zachowując pewne typowe dla siebie cechy, ale resztę dostosowując do nowych czasów (z chęci rozwoju, nie przyczyn merkantylnych). Ale po singlu widać, że Tool woli iść po najmniejszej linii oporu i po prostu wydać coś, co zadowoli fanów, a w rezultacie nie być już zamęczanym pytaniami o nowy materiał.

      Usuń
    2. Tak to już jest, bycie fanem czy kimkolwiek kto wyznaje jeden system, pogląd itp. To ignorancja w neutralnym znaczeniu. Jeśli nadal patrzysz świeżo na inne poglądy wtedy po prostu jesteś obiektywny jak Pan Paweł.

      Usuń
    3. Nikt nie jest całkiem obiektywny.

      Ja tylko nie oceniam czegoś wysoko, bo nagrał to lubiany przeze mnie wykonawca, albo ze względu na styl. I na odwrót - nie skreślam z góry niczego ze względu na wykonawcę czy styl.

      Usuń
  3. Zauważyłem to i doceniam. Ocena tego albumu jest adekwatna do jego wartości i nikt kto słucha Toola nie może mieć o to pretensji.
    No chyba że jest ślepym wyznawcą i każde za przeproszeniem, pierdniecie muzyków będzie traktował za wyjątkowy przejaw ich kreatywności.Chodzi mi o sytuację na zasadzie cieszę się z tego co nagrali,cokolwiek by to było, bo kolejny album może się pojawić za kilkanaście lat.
    Myślę, że w przypadku takich albumów należy zachować rozsądek i powściągliwość w ocenie.
    Nie jest wskazane podejście a'la Teraz Rock,gdzie nawet kiepski album znanego zespołu traktowany jest niemal jak wydawnictwo roku i urasta do rangi wielkiego dzieła.
    O to też chodziło w moim poprzednim wpisie odnośnie Fear Inoculum.
    Gdyby zespół robił choćby pięcioletnie przerwy może byłby w stanie,w pewnym stopniu zachować świeżość, a tak czas płynął dalej, muzycy zajmowali się innymi projektami i dopiero w obliczu ciągłych pytań o nowy album próbowali się tłumaczyć
    Że płyta powstaje ale trudno zgrać terminy itd. Zaś tworzony materiał coraz bardziej się rozwadnial.
    I jako w pewnym stopniu miłośnik ich sztuki,nie fan-
    Tego się obawiam.Że ten album powstawał za długo i jego wartość nie zrekompensuje lat oczekiwania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był taki jeden album "Chinese Democracy" Nagrywany 10 lat, straszna kupa z tego wyszła. Słysząc ten singiel Tool'a myślę że chociaż nie będzie to tandetna płyta.

      Usuń
  4. Mamy recenzje nowego albumu na stronie TR. Zgodnie z oczekiwaniami 5/5 ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie tylko w Teraz Rocku. W Kerrangu i NME też piąteczki.
    Coś mi się zdaje,że większość prasy łagodnie potraktuje ten album,a wręcz uczyni z niego dzieło dekady.Takie prawa marketingu..
    To znaczy nie odbieram tej płycie jakichś pozytywnych aspektów, w końcu to profesjonalni muzycy.Jak większość słuchaczy znam tylko singiel i nagrania prezentowane na żywo. Zastanawiajaca jest mimo wszystko zgodność prasy po pierwszych odsluchach. A zatem wróży to albo dobry album, oczywiście powsciagajac trochę ich entuzjazm,albo wyjątkową kiche.
    Będzie pewnie tak, Tool wydał kolejny album brzmiący jak Tool,który jednak nie posunie ich twórczości ani o kroczek do przodu.A prawdziwi fani będą w dźwiękach doszukiwać się wyjątkowych rzeczy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)

[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)