[Recenzja] black midi - "Schlagenheim" (2019)



Istnieje od niewiele ponad roku, a już jest prawdziwą sensacją. Jeszcze przed wydaniem debiutanckiego albumu, black midi stał się ulubieńcem tych mniej konserwatywnych mediów muzycznych. Londyński kwartet zwrócił na siebie uwagę energetycznymi występami (w tym u boku byłego wokalisty Can, Damo Suziego, czy już samodzielną, porywającą sesją dla radia KEXP z Seattle), podczas których zaprezentował interesującą mieszankę post-punku, math rocka, no wave, noise'u i jeszcze paru innych rzeczy. Pojawiające się nierzadko porównania do This Heat, Pere Ubu, Public Image Ltd., The Residents, Talking Heads, kolorowego King Crimson czy Can zdecydowanie nie są bezzasadne. Pod koniec czerwca, poprzedzony kilkoma singlami (z innym materiałem), ukazał się wyczekiwany album studyjny, zatytułowany "Schlagenheim". Longplay zadebiutował na 43. miejscu UK Albums Chart, a w ciągu dwóch tygodni od premiery zebrał ponad trzy tysiące ocen na Rate Your Music - ze średnią 3,72/5.0 zajmuje obecnie 6. miejsce w rankingu 2019 roku. Recenzje w mediach są z reguły entuzjastyczne.

Cały ten szum może trochę dziwić, bowiem muzyka grana przez zespół do najłatwiejszych w odbiorze nie należy. Nie jest to nawet granie w żadnym aspekcie nowatorskie, skoro bezpośrednio odwołuje się do dokonań sprzed trzech, czterech dekad. Ale pomijając ten nie do końca uzasadniony hajp, muzyka zawarta na "Schlagenheim" wypada naprawdę dobrze. Znaczna część materiału została zarejestrowana podczas pięciodniowej sesji, w trakcie której zespół, pod producenckim nadzorem Danego Careya, doszlifowywał utwory grane już na koncertach, wzbogacając je o nowe, świeże pomysły i dodatkowe instrumentarium (jak syntezatory, organy czy bandżo), a także grał długie jamy, podczas których powstały zupełnie nowe kompozycje. Na albumie znalazło się w sumie dziewięć utworów o łącznym czasie nieprzekraczającym trzech kwadransów (na japońskim wydaniu dorzucono singlowe "Talking Heads" i "Crow's Perch").

"Schlagenheim" może i nie zachwyca szczególną oryginalnością, ale nie ma też mowy o nudnym epigoństwie. Ewidentne skojarzenia budzą najwyżej pojedyncze momenty. W każdym nagraniu mieszają się różne wpływy. Dominuje bardzo intensywne, gęste granie (w końcu nazwa zobowiązuje - kto nie wie, o co chodzi, niech skorzysta z wyszukiwarki), czasem z niemalże hardcore'owa agresją, ale bardziej wyrafinowane, swobodne, odchodzące od prostych schematów. Młodzieńcza energia wręcz rozpiera takie utwory, jak "953", "Near DT,MI" czy "Of Schlagenheim". Nierzadko jednak muzycy wplatają różne smaczki, jak np. elektroniczne wstawki w "bmbmbm" i "Years Ago", albo balladowe zwolnienie w "Of Schlagenheim". Czasem zespół proponuje też bardziej subtelne utwory, w rodzaju transowego "Speedway", w którym inspiracja twórczością Can jest najbardziej oczywista, albo niemalże klasycznie rockowego "Western", ze świetnie pulsującym basem, organowym tłem oraz partiami gitary i bandżo dodającymi klimatu muzyki country. Na osobne wyróżnienie zasługuje perkusista Morgan Simpson, który na całym albumie przyciąga uwagę, zarówno we fragmentach z połamaną rytmiką i częstymi przejściami, jak i wtedy gdy gra bardziej transowo, z precyzją metronomu. Umiejętnościami zdaje się nieznacznie przewyższać pozostałych członków, ale na szczęście cały zespół jest doskonale zgrany, co w takiej bardziej złożonej muzyce ma ogromne znaczenie.

Debiutancki album black midi właściwie nie wnosi nic do muzyki, ale zespół w przekonujący sposób czerpie z tego, co najlepsze w muzyce post-punkowej i jej okolicach, umiejętnie łącząc czad z wyrafinowaniem. Jeśli zespół będzie dalej się rozwijał - jak zapowiadają muzycy - to może zajść naprawdę daleko. Na razie wydał bardzo obiecujący debiut, będący najlepszym, jak dotąd, rockowym wydawnictwem 2019 roku. 

Ocena: 7/10



black midi - "Schlagenheim" (2019)

1. 953; 2. Speedway; 3. Reggae; 4. Near DT,MI; 5. Western; 6. Of Schlagenheim; 7. bmbmbm; 8. Years Ago; 9. Ducter

Skład: Geordie Greep - gitara, wokal; Matt Kwasniewski-Kelvin - gitara, wokal; Cameron Picton - gitara basowa, wokal; Morgan Simpson - perkusja
Producent: Dan Carey


Komentarze

  1. Myślę, że cały ten hajp powiązany z tym zespołem był raczej rezultatem jego potencjału niż tego, co zaprezentowali. Pamiętam, że kiedy sam usłyszałem ich w tym styczniu to byłem przede wszystkim zachwycony myślą o tym, czym może stać się ten zespół. Nie ukrywam, że jestem nieco rozczarowany tą płytą, ale to bardziej przez moje wygórowane oczekiwania, bo to nadal naprawdę dobry kawał muzyki. Na pewno warto blisko im się przypatrywać, bo możliwe, że jesteśmy świadkami narodzin artysty równie interesującego co Radiohead.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024