[Recenzja] Popol Vuh - "Brüder des Schattens - Söhne des Lichts" aka "Nosferatu" (1978)



W 1978 roku Popol Vuh miał po raz kolejny okazję współpracować z Wernerem Herzogiem. Tym razem tworząc muzykę do horroru "Nosferatu wampir" (org. "Nosferatu: Phantom der Nacht"). Fragmenty tej ścieżki dźwiękowej znalazły się na dwóch różnych wydawnictwach zespołu z tego roku. Jako pierwszy ukazał się "Nosferatu (On the Way to a Little Way)". Wbrew tytułowi, jest to dość dziwny zbiór utworów zarejestrowanych na przestrzeni kilku lat, z których tylko niewielki procent można usłyszeć w filmie. Obok premierowej muzyki, znalazły się tam także alternatywne, inaczej zatytułowane wersje już znanych kompozycji, czasem sięgające aż czasów "In den Gärten Pharaos". Z efektu niezadowolony był Florian Fricke, który podjął decyzję o nagraniu niektórych fragmentów na nowo i uzupełnienie nowym materiałem.

Tak powstał album "Brüder des Schattens - Söhne des Lichts", wydany w dwóch wersjach, z tym samym numerem katalogowym, ale z zupełnie innymi okładkami. Jedna z nich (patrz wyżej) nie zawiera żadnych odniesień do filmu Herzoga, natomiast druga (patrz niżej) powstała w oparciu o oryginalny plakat filmu. Jeszcze więcej zamętu wprowadziło wydanie w 2004 roku kompilacji "Nosferatu: The Vampyre (Original Soundtrack)" z bardzo podobną, filmową okładką, ale zawierającą tylko część repertuaru "Brüder des Schattens - Söhne des Lichts" (utwór tytułowy skrócono o część "Söhne des Lichts", choć odgrywa ona istotną rolę w ścieżce dźwiękowej filmu), dodano natomiast cały repertuar "Nosferatu (On the Way to a Little Way)". Zdecydowanie najlepiej z tych wydawnictw prezentuje się oryginalna wersja "Brüder des Schattens..." i właśnie ją najlepiej zakupić - choć ani oryginalne wydanie winylowe, ani współczesne reedycje winylowe i kompaktowe, nie należą do łatwo dostępnych.

Popol Vuh w tamtym okresie był duetem, tworzonym przez pianistę Floriana Fricke'a i gitarzystę Daniela Fichelschera, ale w nagraniach wspomogło ich kilku gości: oboista Robert Eliscu (znany już z albumu "Hosianna Mantra"), muzycy grający na indyjskich instrumentach, a także kościelny chór z Monachium. Znalazły się tutaj cztery, a właściwie pięć utworów, skomponowanych samodzielnie przez Fricka'a, lub z udziałem Fichelschera ("Das Schloß des Irrtums", "Die Umkehr").

Dziewiętnastominutowa kompozycja tytułowa, wypełniająca pierwszą stronę winylowego wydania, to w rzeczywistości dwa utwory o skrajnie odmiennym nastroju. Fragmenty obu można usłyszeć na początku filmu. Mroczniejszym scenom towarzyszy "Brüder des Schattens", z rzeczywiście budzącymi niepokój partiami męskiego chóru, syntezatora i oboju. "Söhne des Lichts" ma dla odmiany bardzo pogodny charakter, dlatego pojawia się w sielankowych scenach. Utwór składa się z przeplatających się partii akustycznej gitary i pianina, wspartych w tle sitarem i tamburą. Przepiękna, pozornie monotonna melodia (ulegająca jednak stopniowo pewnym przetworzeniom) intryguje i hipnotyzuje. Podobny charakter mają trzy krótsze utwory ze strony B, niewykorzystane w filmie, choć by pasowały: zdominowany przez pianino "Höre, der du wagst" oraz przede wszystkim gitarowe "Das Schloß des Irrtums" i "Die Umkehr". Wszystkie trzy tak samo piękne i wciągające, mimo iż niewiele się w nich dzieje.

Dość problematyczne jest zakwalifikowanie tego albumu do konkretnego stylu. Na pewno nie jest to już krautrock, a wbrew temu, co sugeruje np. Wikipedia, nie jest to też żaden new age. Budowa poszczególnych kompozycji sugerowałaby muzykę elektroniczną, ale zagrane zostały przecież na tradycyjnych instrumentach, głównie pianinie i gitarze akustycznej. Dobrym określeniem wydaje się akustyczny ambient, choć z drugiej strony nie jest to muzyka tła - pomimo swojej jednostajności przyciąga uwagę, zachwyca nastrojem, pięknymi melodiami i wyrafinowaną grą muzyków. 

Ocena: 10/10



Alternatywna wersja okładki.
Popol Vuh - "Brüder des Schattens - Söhne des Lichts" (1978)

1. Brüder des Schattens - Söhne des Lichts; 2. Höre, der du wagst; 3. Das Schloß des Irrtums; 4. Die Umkehr

Popol Vuh - "Nosferatu: The Vampyre (Original Soundtrack)" (2004)

1. Brüder des Schattens; 2. Höre, der du wagst; 3. Das Schloss des Irrtums; 4. Die Umkehr; 5. Mantra 1; 6. Morning Sun; 7. Venus Principle; 8. Mantra 2; 9. Die Nacht der Himmel; 10. Der Ruf der Rohrflöte; 11. To a Little Way; 12. Through Pain to Heaven; 13. On the Way; 14. Zwiesprache der Rohrflöte

Skład: Florian Fricke - pianino, syntezator; Daniel Fichelscher - gitara, instr. perkusyjne
Gościnnie: Robert Eliscu - obój; Alois Gromer - sitar; Ted de Jong - tambura; Münchner Kirchenchor - chór
Producent: Gerhard Augustin


Komentarze

  1. Cudowna płyta! Zwróciłem uwagę, że w plebiscycie na FD dałeś maxa i sobie ją przypomniałem po bardzo wielu latach. Estetyka nie odbiega od Hosianna Mantra czy Seligpreisung, ale melodyka jest jeszcze ciekawsza, no i te partie chóralne - wspaniałe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mój ulubiony Popol Vuh i pewnie Top 50 wszystkich płyt w ogóle. Dlatego zdziwiło mnie bardzo, że w plebiscycie nie dotarł nawet do pierwszej pięćdziesiątki rocznika. Spodziewałem się, że pogodzi frakcje starszych konserwatystów i młodszych progresywistów, a tymczasem dostał głosy niemal tylko od tych drugich, w dodatku niezbyt liczne.

      Usuń
  2. Szkoda, że płyta przepadła, ale nikt jej chyba nie reklamował. U mnie byłaby na pewno w pierwszej dziesiątce, a może i Top 5. Oczywiście te plebiscyty to tylko zabawa, ale skoro się w nie angażuje tylu ludzi, no to mają spore znaczenie. Już kupiłem używany egz. na discogs z przyzwoitą cenę (15 euro). Co do stylu - to "akustyczny ambient" fajnie oddaje atmosferę, ale w sensie formalno-harmonicznym wg mnie jest to rodzaj neoklasycyzmu z elementami muzyki etnicznej. Partie fortepianiu Frickego (który studiował u Rudolfa Hindemitha- brata słynnego kompozytora Paula) opierają się na skalach kościelnych, często nawiązują wprost do gregoriańskiego chorału. To w połączeniu z instrumentami orientalnymi i obojem d'amore Eliscu (uwielbiam jego grę na płytach Between!) daje taki klasycyzująco-medytacyny efekt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama potrzeba reklamowania wydaje się dziwna, bo przecież sam zespół na forum raczej dobrze znany. Może ta repetycyjność odstrasza część słuchaczy? Albo słuchali tej drugiej wersji, gdzie pierwszy utwór jest drastycznie skrócony, a w zamian dorzucono dużo już nie tak dobrego materiału? Mniejsza z tym.

      Masz rację, że słychać tu - czy ogólnie w twórczości Popol Vuh od "Hosianny" - zarówno europejską muzykę sakralną, jak i wschodni mistycyzm. Nie jest to moim zdaniem muzyka odległa od Dead Can Dance, mimo że tutaj utwory mają bardziej otwartą, linearną formę, a tam ciążą raczej w stronę piosenek.

      Usuń
  3. Deads do pewnego stopnia tak, ale jeszcze bardziej estetyka, jaką zaproponował Fricke, przypomina utwory Arvo Parta komponowane w tintinnabuli. Podobne wyjście od muzyki sakralnej i chorałów, podobna organizacja materiału dźwiękowego, podobny, ascetyczno-medytacyjny klimat całości Tyle że Fricke zrobił to wcześniej od Estończyka. Mój pierwszy kontakt z Popol Vuh wspominam kiepsko - kupiłem w ciemno "Faraonów", sugerując się wyłącznie majańską nazwą (to było jeszcze w czasach przedinternetowych, bodaj w 99 r.) i byłem strasznie rozczarowany. Do dziś ten eksperymentalno- elektroniczny kierunek Popol w ogóle mi nie odpowiada. Natomiast ten mistyczno-mantrowy -z Hosianny jak najbardziej. Piękne (choć zbyt krótkie) jest też Seligpreisung . Pamiętam, że w tamtych czasach na pewno przesłuchałem "Nosferatu", ale może to faktycznie była druga wersja? Co do "Aguirre" - zgadzam się z Twoją recenzją, płyta jest nierówna i w ogóle jeśli chodzi o sam film, to wolę zdecydowanie "El Dorado" Saury niż obraz Herzoga.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przy okazji, masz może Hosiannę na winylu? Jeśli tak, to jak brzmi? Ja mam stare wydanie Spalax (ale miałem też "japończyka") i brzmienie niestety nie zachwyca. Jest za suche i ma za dużo wysokich pasm, a za mało "dołu". W przypadku tak subtelnej muzyki ma to znaczenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie udało mi się dostać tego albumu w akceptowalnej cenie. Z Popol Vuh mam tylko wyżej recenzowaną płytę, wydanie z epoki z filmową okładką, a także wznowienie "Einsjäger und Siebenjäger". Chciałbym mieć jeszcze właśnie "Hosiannę" i "In den Gärten Pharaos", który mnie akurat bardzo pasuje - to już to uduchowione granie, ale jeszcze w elektronicznej aranżacji, co mi absolutnie nie przeszkadza.

      Z Arvo Partem chyba nie miałem jeszcze do czynienia. Co byś polecił?

      Usuń
    2. Przypomniałem sobie Faraonów - ocena jest wyższa niż ta sprzed lat, niemniej wady są poważne. Przede wszystkim obydwa utwory są nadmiernie wydłużone. Tytułowy ma bardzo piękny, eteryczny wstęp na moogu, ale część z tablą jest zupełnie nieinteresująca i nie pasuje do całości. Vuh ma ciekawy pomysł - w zasadzie jeden potężny akord organów (na tzw. nucie pedałowej) przez cały utwór - i te wszystkie perkusyjne kulminacje na różnych częstotliwościach - jak rozumiem miało to symbolizować rodzaj nieskończoności . W porządku, ale to jest pomysł (i materiał) na 5-6 intensywnych minut, na pewno nie na blisko 20 - niemiłosiernie rozciągnięty utwór. W porównaniu do pierwszych dwóch Between, które też eksperymentowało z łączeniem muzyki dawnej, etnicznej i minimalistycznej, jakby "predronowej" elektroniki (Syn z Waters Opened!) to jest ogromna różnica na korzyść formacji Petera Hamela. I to we wszystkich aspektach. Ale później było zupełnie inaczej - Between w sumie podążyło podobną ścieżką co Popol- uduchowionej, bardziej jednorodnej muzyki o medytacyjnej aurze - ale Hamel zaczął przynudzać (już nawet na Dharanie), a Fricke świetnie rozwinął nowy styl.

      Usuń
    3. Odnośnie Parta to w jego twórczości można wyróżnić 2 bardzo odmienne fazy - wczesną: awangardową i późniejszą (z tej jest najbardziej znany): "ascetyczną". O pierwszej pisał kiedyś świetnie Mahavishnuu na FD - znam ją dość wybiórczo, największe wrażenie zrobiło na mnie Credo (pod batutą estońskiego dyrygenta Jarviego). Natomiast jeśli chodzi o utwory skomponowane w technice tintinnabuli, no to tam sam dzieła powszechnie znane - takie jak "Tabula Rasa" wydana przez ECM. Ale bardziej polecam o tę płytę https://www.discogs.com/release/2322306-Arvo-P%C3%A4rt-Spiegel-Im-Spiegel, gdzie znajdują się jego kameralne utwory - przepiękne Fratres, Spiegel Im Spiegel i Fur Alina na fortepian solo. Nie wiem, czy słyszałeś jakieś kompozycje Oliviera Messiaena - myślę, że może Ci przypaść do gustu nawet bardziej niż Part.

      Usuń
    4. Messiaena "Kwartet na koniec czasu" znam. Wykonanie Amici Ensemble z przełomu wieków. Faktycznie intrygująca muzyka. Natomiast "Tabula Rasa" z ECM mam w sumie od dawna na liście do przesłuchania, więc chyba jednak od tego zacznę.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)