[Recenzja] Camel - "Mirage" (1974)



Album "Mirage" zdobi jedna z najbardziej rozpoznawalnych i kontrowersyjnych okładek w historii muzyki rockowej. Pojawia się na niej bowiem grafika i logo znane z papierosów marki Camel (co szczególnie ciekawy efekt dało to na wydaniu kasetowym, które ze względu na rozmiar i kształt bardzo łatwo można pomylić z prawdziwą paczką papierosów). Skąd ten pomysł? Znane są dwie wersje wydarzeń. Według pierwszej, pochodzącej z oficjalnej strony zespołu, okładka miała być żartem ze wszystkich osób, które dopatrywały się nikotynowych skojarzeń w nazwie zespołu. Amerykański koncern tytoniowy uznał jednak, że okładka narusza jego prawa i w rezultacie w Stanach album ukazał się z inną grafiką (bardzo tandetną - patrz niżej). Wkrótce jednak obie strony zdołały się dogadać, a koncern został patronem i sponsorem zespołu. Inną wersję zdarzeń przedstawił perkusista Andy Ward, twierdzący, że okładka była efektem kontraktu podpisanego przez nowego wydawcę zespołu, firmę Deram, z koncernem. Kontrakt został jednak szybko zerwany, co spowodowało zmianę grafiki na wydaniu amerykańskim.

Nie mniej interesująco wypada muzyczna zawartość albumu. To właśnie na nim znalazły się dwie najwspanialsze kompozycje Wielbłąda - "Nimrodel / The Procession / The White Rider" i "Lady Fantasy". Obie długie, trwające blisko dziesięciu minut, składające się z kilku części, dość różnorodne i ciekawie zaaranżowane, ale niespecjalnie skomplikowane. W tej muzyce nie chodzi o pretensjonalne popisy w stylu Keitha Emersona czy Ricka Wakemana, a o tworzenie interesującego klimatu i pięknych melodii. Pod tymi względami zespół zbliżył się tutaj do perfekcji. Ale "Mirage" to nie tylko te dwa utwory. Znalazł się tu także przebojowy, zadziorny "Freefall" - pozornie konwencjonalny rockowy kawałek, ale z bardziej progresywną, zahaczającą lekko o jazz rock częścią instrumentalną. Nie mogło - jak to u Camel - zabraknąć utworów w całości instrumentalnych. Łagodny, wbrew tytułowi, "Supertwister" to przede wszystkim popis gry na flecie w wykonaniu Andrew Latimera, który posiada swój własny - jakże odmienny od Iana Andersona z Jethro Tull czy Chrisa Wooda z Traffic - ale również bardzo interesujący styl gry na tym instrumencie. Natomiast "Earthrise" opiera się na galopującej grze sekcji rytmicznej, będącej tłem do syntezatorowych i gitarowych solówek - na szczęście Peter Bardens nie używa tu zbyt kiczowatego brzmienia syntezatora i jego popis nawet dzisiaj brzmi całkiem przyzwoicie.

Najsłabszym ogniwem wciąż pozostaje brak charyzmatycznego wokalisty. O ile w łagodniejszych fragmentach głosy Latimera, Bardensa i Fergusona pasują idealnie, tak już w ostrzejszym "Freefall" śpiew Bardensa jest zbyt łagodny. Ogólnie jednak jest to bardzo udany album, będący sporym skokiem jakościowym w porównaniu z - także przecież udanym - debiutem. Co prawda nie umieściłbym "Mirage" wśród najlepszych albumów progrockowych, ale wśród najpiękniejszych już jak najbardziej.

Ocena: 8/10



Camel - "Mirage" (1974)

1. Freefall; 2. Supertwister; 3. Nimrodel / The Procession / The White Rider; 4. Earthrise; 5. Lady Fantasy

Skład: Andrew Latimer - gitara, flet, wokal (3,5); Peter Bardens - instr. klawiszowe, wokal (1,5); Doug Ferguson - gitara basowa, wokal (5); Andy Ward - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: David Hitchcock


Po prawej: okładka amerykańskiego wydania.



Komentarze

  1. Ta recenzja i ocena albumu jest tak oczywista że nie wymaga komentarza;-) A tak na serio to zastanawiam się dlaczego ta płyta i pochodzący z niej genialny kawałek Lady Fantasy nigdy nie są wymieniane jako kanon rocka. Uważam to za wielkie niedopatrzenie i oczywistą niespawiwdliwość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie dlatego, że brzmi jak mieszanka 7 lat od niego starszych nagrań The Doors z graniem drugiej fali proga (zwłaszcza jak Genesis i Pink Floyd z lat 70') 4 lata wcześniej. A biorąc pod uwagę, że w tamtych czasach 4 lata to była cała epoka, zaś między 67 a 74 takich epok upłynęło kilka wypadałoby sobie jasno powiedzieć, że Lady Fantasy - i w ogóle Camel - to muzyka bardzo ładna, ale też bardzo odtwórcza. A odtwórczych rzeczy raczej do kanonów się nie włącza.

      Chyba, że chodzi o kanony pseudorockowego dziadostwa z radia, w których brylują totalnie odtwórczy Guns'n'Roses i Aerosmith, tylko, że na tego typu kanony Camel grał chyba jednak zbyt skomplikowanie ;)

      Usuń
    2. Tak, może i trochę bardziej odtwórcza niż twórcza - jednak BARDZO ŁADNA, a żeby grać bardzo ładnie, trzeba być jakoś twórczym, np. kompozycyjnie? Stąd tak samo uważam, że gdyby nagrano Mirage czy inny Camel kilka lat wcześniej, byłyby "In the courtem of the crimson kingiem" - jednak to nic nie ujmuje pięknu ich grania.
      Zaś Lady Fantasy to zestawienie kilku motywów na poziomie minimum Black Sabbathowskim - a takie akurat granie-łączenie nie było ani u Floydów, ani Genesis, ani chyba nigdzie indziej. No sorry, ale Camela, ich aranżacji, kompozycji, a przede wszystkim melodyjności i śpiewności będę bronił zażarcie - i mam do tego muzyczne argumenty.

      Usuń
  2. Bardzo ładny jest ten 'Miraż', zarówno okladkowo jak i muzycznie. Gdyby ten album ukazał się ze cztery lata wcześniej, to byłby jeszcze lepszy jego odbiór. Nie zmienia to jednak faktu, że jako całość to naprawdę solidne 8, a nawet dałbym 8.5.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)