[Recenzja] Soft Machine - "Fifth" (1972)



Gdy tylko Robert Wyatt zrozumiał, że nie przekona pozostałych muzyków na powrót partii wokalnych do muzyki Soft Machine, zdecydował się opuścić zespół. Właściwie od razu pojawił się pomysł, aby na jego miejsce ściągnąć byłego bębniarza Nucleus, Johna Marshalla. Okazało się jednak, że akurat zajmuje go granie z Jackiem Bruce'em. Hugh Hopper zaproponował wówczas amerykańskiego perkusistę Joego Gallivana. Ze względu na zbliżające się koncerty potrzebny był jednak ktoś dostępny od zaraz. Elton Dean zasugerował swojego kumpla z własnego zespołu Just Us, Phila Howarda. Muzyk miał już zresztą okazję grać wcześniej z Soft Machine jako jeden z gości podczas specjalnego koncertu z 11 marca 1971 roku w londyńskim Paris Theatre. Występ został zarejestrowany i po latach trafił na album "BBC Radio 1 Live in Concert 1971". Howard zagrał wówczas w dwóch utworach, z czego w jednym wspólnie z Wyattem. Wydawał się zatem idealnym wyborem.

Przez ostatnie miesiące 1971 roku odświeżony skład zespołu intensywnie koncertował. Ze współpracy z nowym perkusistą zadowolony był na pewno Dean, który znalazł w nim wsparcie do realizowania własnych pomysłów. We dwójkę ciągnęli zespół w mocno freejazzowym kierunku, co jednak wcale nie wywołało entuzjazmu Mike'a Ratledge'a i Hugh Hoppera. Grupa stała się czymś na kształt dwóch duetów, które podczas koncertowych improwizacji ciągną zespół w różnych kierunkach. Można się o tym przekonać dzięki archiwalnej koncertówce "Drop" z 2008 roku. To jedyny zapis tak radykalnego wcielenia Soft Machine. Studyjne nagrania z Howardem - pod koniec listopada i na początku grudnia, w krótkich przerwach od występów, odbyły się dwie sesje - nie zdradzają zapędów do grania aż tak wyswobodzonej odmiany jazzu. Zdecydowanie bliżej im do wykorzystującej improwizację, ale bardziej uporządkowanej muzyki z "Fourth".

Utwory te wypełniają pierwszą stronę winylowego wydania kolejnego albumu grupy, zgodnie z tradycją nazwanego "Fifth" lub - jak preferowali Amerykanie - "5". "All White", kompozycja Ratledge'a grana już w czasach Wyatta, to jeden z najbardziej wyrazistych tematów w całej twórczości Soft Machine. Zaczyna się wprawdzie nastrojową partią Deana na saxello, ale wraz z wejściem pozostałych muzyków zmienia się w energetyczną improwizację, trzymającą się jednak wyrazistej linii melodycznej. Kolejna kompozycja klawiszowca, "Drop" to utwór z początku bardzo subtelny i delikatny, zdominowany przez organy Ratledge'a oraz fortepian elektryczny Deana, z odgłosami kapiącej wody w tle. Wraca tu inspiracja minimalizmem, dająca już o sobie znać w "Out-Bloody-Rageous" z "Third". Z czasem jednak nagranie nabiera ekspresji za sprawą bardzo gęstej, intensywnej gry Hoppera i Howarda, a także solówki na przesterowanych organach, z którą ciekawie kontrastują wciąż delikatne dźwięki pianina. Tę część płyty zamyka podpisany przez basistę "M C", jednak trudno tu mówić o kompozycji - to dość luźna improwizacja, choć bez popadania we freejazzowy radykalizm, nastawiona raczej na klimat.

Howarda pozbyto się wraz z początkiem kolejnego roku. Decyzję podjęli Ratledge z Hopperem za plecami Deana, ale to jemu kazali przekazać ją perkusiście. Nie wpłynęło to dobrze na stosunki między tą trójką i wkrótce miało doprowadzić do kolejnego rozłamu w Soft Mschine. Tymczasem okazało się, że Jack Bruce rozwiązał swoją grupę i nic już nie stoi na przeszkodzie, by zatrudnić Marshalla, który tym razem chętnie przystał na propozycję dołączenia do grupy. Pod koniec lutego zarejestrowano z nim materiał, który wypełnił drugą stronę "Fifth". W nagraniach wziął też udział znany już z gościnnego występu na poprzednim albumie Roy Babbington, odpowiadający za partie kontrabasu. Babbington był wówczas członkiem Nucleus, jednak do tamtego zespołu dołączył już po odejściu Marshalla.

Strona B to przede wszystkim dwie kolejne kompozycje Ratledge'a. Najdłuższa na płycie, ośmiominutowa "As If" może kojarzyć się z jazzem free za sprawą zgrzytliwych partii kontrabasu i saksofonu, jednak jest to wciąż stosunkowo przystępne, melodyjne i nastrojowe granie. Swoje robi na pewno bardziej finezyjna gra Marshalla, zakorzeniona w hardbopowej tradycji. Ale Marshall miał przecież także rockowe doświadczenie, z czego śmiało korzysta w energetycznym, bardzo melodyjnym i lekko funkującym "Pigling Bland". To akurat kompozycja napisana przez klawiszowca jeszcze w 1969 roku, a zatem nie przypadkiem bliższa ówczesnej muzyki zespołu. Na płytę trafił także perkusyjny przerywnik "L B O" oraz kompozycja Deana "Bone", dość zaskakująca, bo nieodzwierciedlająca jego freejazzowych fascynacji - składa się z nastrojowej solówki na organach z egzotycznym akompaniamentem perkusjonaliów.
 
"Fifth" okazuje się albumem przystępniejszym w odbiorze od dwóch poprzednich dzieł Soft Machine, właściwie pozbawionym awangardowych odlotów. Inna sprawa, że dla rockowych ortodoksów jest to z pewnością płyta nie do zaakceptowania, zbyt bliska czystego jazzu. Podobnie zresztą muszą ją oceniać konserwatywni miłośnicy jazzu, dla których pewne uproszczenia oraz rockowe brzmienie i rytmika, dyskwalifikują piąte dzieło Soft Machine. To jednak naprawdę świetne granie na pograniczu tych dwóch gatunków. Na kolejnych wydawnictwach studyjnych zespół miał coraz bardziej przybliżać się do mainstreamowego fusion, ze stratą dla artystycznych walorów. Tutaj jednak muzycy wciąż prezentują wysoki warsztat instrumentalny i nierzadko wykazują się sporą kreatywnością.

Ocena: 9/10

Zaktualizowano: 04.2024



Soft Machine - "Fifth" (1972)

1. All White; 2. Drop; 3. M C; 4. As If; 5. L B O; 6. Pigling Bland; 7. Bone

Skład: Mike Ratledge - instr. klawiszowe; Elton Dean - saksofon altowy, saxello, pianino elektryczne (2); Hugh Hopper - gitara basowa; Phil Howard - perkusja i instr. perkusyjne (1-3); John Marshall - perkusja i instr. perkusyjne (4-7)
Gościnnie: Roy Babbington - kontrabas (4-7)
Producent: Soft Machine


Komentarze

  1. Jak dla mnie softmaszynowe brzmienie przykrywa wszelkie niedoskonałości instrumentalistów. Tego typu energii, tego typu psychogenności - nadal rockowych! - jazzmani nie chcieliby i chyba nie do końca potrafiliby naśladować. Rzeczywiście album jest hermetyczny, ale w swojej wąskiej kategorii jest naprawdę świetny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj są smaczki na tej płycie... oj są...:-) Może nie jest ich aż tak wiele jak na poprzedzającej "czwórce" ale są równie frapujące i w pełni soft'owe.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawi mnie czy już po pierwszym przesłuchaniu albumu dałbyś mu dobrą ocenę, czy może musiałeś do niego dojrzeć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwszym dałem mniej, chyba 7, a może 6. Po jakimś czasie posłuchałem jeszcze parę razy i doceniłem bardziej. Do wszystkich albumów Soft Machine musiałem dojrzeć. To nie jest muzyka, która wchodzi od razu.

      Usuń
  4. "Soft Machine post Wyatt - still righteous" - jak zauważył Luke Haines.

    OdpowiedzUsuń
  5. Piąteczka akurat do mnie idzie. Najpierw przesłuchałem Trójkę, potem, wiele lat później zupełnie bez uprzednich przesłuchań podszedłem do 4th i 5th, i o ile czwórka w jednym momencie mnie lekko zażenowała tak piątka od razu weszła. Super że udało mi się utrafić wersję kończącą się na "Bone", bo to idealna końcówka tej płyty. Dla mnie 9, Czwórka - 8.

    Mi weszła od razu. Pewnie Sixth i Seventh też kiedyś ruszę, mimo że to miarowa obniżka formy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od albumów nagranych po piątce lepsze są koncertówki z tego wczesnego okresu, tak do 1973 roku włącznie. Serio, warto obadać temat, bo nawet jeśli grają często te same utwory, to za każdym razem zupełnie inaczej, a grali też kompozycje, które nie doczekały się wersji studyjnych. Materiał z "Third" sporo zyskuje pod względem brzmieniowym, a wykonanie zawsze jest porywające.

      Nie mam pojęcia, co żenującego znalazłeś na czwórce.

      Usuń
    2. Jakbyś spojrzał na moje track ratings na "Fourth" to jeden z kawałków chyba ma niższą notę, już nie pamiętam dlaczego.

      "Virtually part 1"

      Usuń
  6. Sam początek All White przywodzi mi na myśl Go Ahead John Davisa (Big Fun), potem jest oczywiście prościej niż u Milesa. Ogólnie w całym albumie czuć nutki tego odjechanego Davisa z przełomu lat 60-70 tych.

    OdpowiedzUsuń
  7. Powyższa uwaga Jana Jagody z początku może wywołać pewien opór, bo przecież Soft Machine był wtedy jednym z najbardziej oryginalnych zespołów wywodzących się z szeroko pojętego rocka. Gdy jednak wsłuchamy się w ich muzykę, bez trudu odnajdziemy davisowskie refleksy. Na początku lat 70. muzycy w wywiadach sami podkreślali, że bardzo często sięgali po płyty elektrycznego Davisa - szczególnie nagrania z lat 1969-1970. „Jazzowa choroba” miał swoje konsekwencje. Warto zauważyć, że „Fifth” sprzedawał się wyraźnie gorzej niż wcześniejsze płyty. Na ogół wiązano to właśnie z predylekcją do ujazzowionego grania oraz, generalnie, hermetycznym charakterem muzyki.

    Widzę, że Paweł bardzo wysoko ceni sobie „Fifth”. Również bardzo lubię ten album, choć jestem wobec niego bardziej krytyczny. Zauważalne są już różne niepokojące tendencje, które z czasem będą się nasilać. Pod względem kompozytorskim, w sensie ilościowym i jakościowym, został zdominowany przez Ratledge’a. Paradoksalnie, już na nim słychać trochę to, co z całą mocą nastąpi później - klawiszowiec coraz rzadziej będzie grał partie solowe.

    A propos tego, co napisałeś: Podobnie zresztą muszą ją oceniać konserwatywni miłośnicy jazzu, dla których pewne uproszczenia oraz rockowe brzmienie i rytmika, dyskwalifikują piąte dzieło Soft Machine.

    Przedstawicielom jazzowej „konserwy” chyba najbardziej przeszkadzały dwie rzeczy. „Elektryczność” oraz fakt, że muzyka była zainfekowana free jazzem. Typowego rockowego brzmienia na tej płycie nie uświadczymy. Partie elektrycznego fortepianu Fender Rhodes oraz organów Lowreya kojarzą się z fusion. Gra Hoppera na sfuzowanym basie pod względem brzmieniowym i szczególnie strukturalnym często mocno odbiega od rockowych standardów. Basista, podobnie jak Ratledge, w tym czasie praktycznie nie interesował się muzyką rockową. Rytmy grane przez Howarda z pewnością nie są rockowe. Marshall jest bardziej eklektyczny, choć wyraźnie zorientowany na jazz - grawituje między bardziej wyswobodzonym jazzem, fusion i tradycją bopową. Kilka miesięcy przed wydaniem „Fifth” muzycy koncertowali w Stanach Zjednoczonych. Znamienny jest fakt, że ich twórczość pozytywnie odbierali nawet znani amerykańscy jazzmani. W samych superlatywach wyrażał się o nich jeden z prekursorów free jazzu, Ornette Coleman, który zawitał na ich nowojorskie koncerty. Legendarny artysta zorganizował nawet dwa przyjęcia na ich cześć, co potwierdzało, że jego słowa uznania nie były tylko wyrazem kurtuazji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przedstawicielom jazzowej „konserwy” chyba najbardziej przeszkadzały dwie rzeczy. „Elektryczność” oraz fakt, że muzyka była zainfekowana free jazzem. Typowego rockowego brzmienia na tej płycie nie uświadczymy. Partie elektrycznego fortepianu Fender Rhodes oraz organów Lowreya kojarzą się z fusion. Gra Hoppera na sfuzowanym basie pod względem brzmieniowym i szczególnie strukturalnym często mocno odbiega od rockowych standardów.

      A jednak właśnie to elektryczne, przesterowane brzmienie wywodzi się z rocka, skąd zostało zaadaptowane przez twórców fusion. Ratledge, Hopper, ale też np. Miles Davis przepuszczający trąbkę przez wah-wah, robili z brzmieniem swoich instrumentów dokładnie to samo, co rockowi gitarzyści w rodzaju Hendrixa czy Jeffa Becka.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)