[Recenzja] Khan - "Space Shanty" (1972)



Jedną z ciekawszych odmian rocka progresywnego jest tzw. scena Canterbury. To właśnie z tym brytyjskim miastem była związana część przedstawicieli nurtu, którego epicentrum jednak szybko przeniosło się do Londynu, a zespołów zainspirowanych brzmieniem Canterbury zaczęło przybywać także w innych regionach Europy Zachodniej. Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się od kanterberyjskiej grupy The Wilde Flowers, założonej w 1964 roku, która wprawdzie grała typowego dla tamtych czasów rhythm and bluesa, ale to właśnie w niej zaczynali karierę późniejsi założyciele grup Soft Machine i Caravan, które wraz z zespołami Gong oraz Egg zdefiniowały nową stylistykę. Wprawdzie każdy z nich grał nieco inaczej, jednak łączą je inspiracje - w różnych proporcjach - psychodelią, jazzem czy współczesną muzyką poważną, a także niechęć do obecnego w innych odmianach proga patosu. Warto jeszcze wspomnieć, że muzycy tych grup spotykali się w różnych konfiguracjach w kolejnych kapelach, jak Matching Mole, Hatfield and the North, National Health czy Khan.

Właśnie Khan wydaje się dobrym punktem startowym, jeśli ktoś postanowi zagłębić się w ten nurt. Po pierwsze, zespół nagrał tylko jeden album, więc nie trzeba poświęcać tygodni na zgłębianie jego dyskografii. Po drugie, jest to płyta o stosunkowo niskim progu wejścia, która nie powinna odstraszyć miłośników rocka psychodelicznego, głównonurtowego proga czy nawet hard rocka, z którymi ma wiele wspólnego. Khan powstał z inicjatywy Steve'a Hillage'a, wcześniej gitarzysty psych-rockowej grupy Uriel, znanej też pod nazwą Arzachel, którą z przyczyn prawnych sygnowała swój jedyny album. Hillage opuścił zespół, aby skupić się na studiach - pozostali muzycy kontynuowali działalność jako Egg - jednak po kilku latach zdecydował się powrócić do muzyki. Składu jego nowej grupy dopełnił perkusista Pip Pyle, który właśnie rozstał się z Gong, a także dwaj byli członkowie psychodelicznego The Crazy World of Arthur Brown: basista Nick Greenwood i klawiszowiec Dick Heninghem. Wkrótce jednak miejsce perkusisty zajął Eric Peachey, a stanowisko klawiszowca objął Dave Stewart z właśnie rozwiązanego Egg. Na przełomie lat 1971/72 kwartet zarejestrował materiał na swój debiutancki album, zatytułowany "Space Shanty".

Na album składa się sześć rozbudowanych utworów. Dwa z nich przekraczają dziewięć minut, jeden trwa powyżej ośmiu, a pozostałe nie schodzą poniżej pięciu minut. Nie ma tu jednak mowy o graniu na czas, wysilonym wydłużaniu utworów. Utwory są złożone, nieprzewidywalne, stopniowo się rozwijają. Stylistycznie mieszczą się gdzieś pomiędzy kosmiczną psychodelią i jazz-rockiem, z paroma mocniejszymi momentami o hardrockowych naleciałościach. Charakterystyczne melodie, brzmienie instrumentów klawiszowych, często jazzująca rytmika i całkowity brak pretensjonalności ponad wszelką wątpliwość wskazują na związki ze sceną Canterbury. Dużo tutaj instrumentalnych pasaży, w których Hillage i Stewart mogą pokazać swoje umiejętności - nie popisując się jednak nadmiernie, grając dokładnie tyle, ile trzeba. Opisywanie każdego utworu z osobna nie ma tutaj żadnego celu. Wszystkie składają się praktycznie z tych samych elementów, jednak za każdym razem efekt jest inny. Tym, którzy album już znają, nie trzeba opisywać co się tu dzieje, a tym, którzy dopiero go poznają, nie chcę psuć niespodzianki w odkrywaniu tych wielowątkowych, wielowarstwowych utworów. Mogę tylko zauważyć, że jest to naprawdę wspaniała, inteligentna muzyka, od której trudno się oderwać. Szkoda jedynie, że pod względem wokalnym - śpiewają tu Hillage i Greenwood - nie jest tak udanie, jak w warstwie instrumentalnej. Pomimo tego, "Space Shanty" to bez wątpienia jeden z najciekawszych albumów, które nie zostały dostrzeżone w chwili wydania, a dziś mają status kultowych wśród poszukiwaczy takich zaginionych skarbów sprzed lat. Muzykom udało się świetnie połączyć artystyczne ambicje z przystępnością.

"Space Shanty" nie okazał się komercyjnym sukcesem być może z winy wytwórni - zespół miał nieszczęście podpisać kontrakt z Deram, oddziałem Decca Records, która notorycznie zaniedbywała promocję i wydawała płyty w zbyt małym nakładzie. W każdym razie wydawca nie chciał finansować kolejnych sesji, chociaż Hillage miał już gotowy materiał na kolejny longplay. Po rozwiązaniu Khan gitarzysta na chwilę dołączył do grupy Kevina Ayersa (ex-Soft Machine), a następnie na nieco dłużej do Gong, z którym nagrał jego najsłynniejsze albumy. Pod koniec lat 70. Hillage rozpoczął działalność pod własnym nazwiskiem, która od tamtej pory stanowi główny przejaw jego muzycznej aktywności. Na debiutanckim albumie "Fish Rising" - nagranym z pomocą ówczesnego składu Gong oraz Dave'a Stewarta - wykorzystał materiał napisany z myślą o drugim albumie Khan. Stewart i Pip Pyle w drugiej połowie lat 70. współtworzyli zespoły Hatfield and the North oraz National Health.

Ocena: 8/10

Zaktualizowano: 08.2023



Khan - "Space Shanty" (1972)

1. Space Shanty; 2. Stranded; 3. Mixed Up Man of the Mountains; 4. Driving to Amsterdam; 5. Stargazers; 6. Hollow Stone

Skład: Steve Hillage - gitara, wokal; Dave Stewart - instr. klawiszowe; Nick Greenwood - gitara basowa, wokal; Eric Peachey - perkusja
Producent: Neil Slaven


Komentarze

  1. Kolejny bardzo dobry album nieznanej mi zapomnianej grupy, którą poznałem dzięki tej recenzji.
    Khan gra tutaj bardzo dobrą muzykę prog-rockową z domieszką jazz-rocka, wszystko to jest wspaniale zagrane przez znakomitych instumentalistów.
    Wrażenie robi świetna współpraca gitary z klawiszami oraz świetny wokal Hillage i Greenwooda - bardzo pasujący do tej muzyki. Sekcja rytmiczna - miód w gębie.
    Podoba mi się każdy utwór z tej płyty, ale tytułowy jest naprawdę fenomenalny.
    Wielkie dzięki za zrecenzowanie tego albumu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)