[Recenzja] Testament - "The New Order" (1988)



Cykl "Ciężkie poniedziałki" #7 

Ze wszystkich ewentualnych kandydatów do poszerzenia thrash-metalowej Big 4 najbardziej sensownym wyborem może być Testament. Nie stawiałbym ani na Exodus, który zawsze wydawał mi się zbyt jednostajny, ani na Overkill, gdzie na płytach z klasycznego okresu słyszę zbyt wiele niezamierzonego kiczu. O innych kapelach nie ma chyba nawet co wspominać - mało kto w ogóle je proponuje ze względu na niszową popularność lub względy geograficzne. Tymczasem grupie Testament całkiem sprawnie wychodziło łączenie thrashowego łojenia z dość wyrazistymi kompozycjami, zdarzały się jej wypady w odrobinę inne rejony muzyczne, a do tego nawet nieźle radziła sobie pod względem komercyjnym. Dlaczego więc zespół nie jest wymieniany jednym tchem z Metalliką, Slayerem, Megadeth i Anthrax? Mimo wszystko kompozycje kwintetu nie są aż tak charakterystyczne, jak u wyżej wymienionych. Nie bez znaczenia jest też fakt zadebiutowania dopiero w 1987 roku, gdy tzw. wielka czwórka już cieszyła się sporym uznaniem, w dodatku bardzo zachowawczym albumem "The Legacy". Dopiero kolejny "The New Order" pokazuje - nigdy nie wykorzystany w pełni - potencjał Testament.

Przyczepić muszę się tu do dwóch rzeczy. Po pierwsze wiele do życzenia pozostawia brzmienie, właściwie półamatorskie, pozbawione selektywności i niskich częstotliwości. Drugi problem to pewna powtarzalność tych samych pomysłów. Dość powiedzieć, że aż trzy kawałki - "Eerie Inhabitants", "Trial by Fire" i "Disciples of the Watch" - rozpoczynają się podobnymi, balladowymi wstępami. W dwóch ostatnich pełnią one rolę typowej zmyłki, a w pierwszym taki zabieg odgrywa niewiele większe znaczenie - ten spokojniejszy motyw powraca jeszcze na chwilę w dalszej części nagrania. Jakby tego było mało, bardzo zbliżony nastrój i brzmienie do tych introdukcji przynoszą także dwa instrumentale: w sumie zbyteczna miniatura "Hypnosis" oraz dłuższa, w końcu nieco rozwijająca takie oblicze zespołu "Musical Death (A Dirge)". Szkoda, że muzycy nie zdecydowali się pokazać łagodniejszego wcielenia tylko w tym ostatnim, gdyż byłoby to wtedy bardziej zaskakujące i potrzebne urozmaicenie albumu.

Niespodzianką przy pierwszym kontakcie z płytą może być natomiast przeróbka "Nobody's Fault" z repertuaru Aerosmith. W tej wersji kawałek zyskał cięższego brzmienia - choć mogłoby robić większe wrażenie, gdyby nie niechlujna produkcja - za to zachował wyrazistą, przebojową melodię. Przez całą resztę płyty muzycy już tylko łoją w czysto thrashowym stylu, ale robią to w bardzo przekonujący sposób. Moim zdecydowanym faworytem jest tu "Disciples of the Watch", który po wspomnianym wstępie atakuje wściekłym riffem, mocarną perkusją oraz zajadłym śpiewem, który w refrenie przechodzi w całkiem chwytliwe skandowanie. Jest też krótkie solo na basie i to jeden z niewielu momentów na albumie, gdzie wyraźnie słychać ten instrument. Niemal równie udanie wypadają tytułowy "The New Order", "Trial by Fire", "Into the Pit" czy "The Preacher", które zresztą wraz z "Disciples…" weszły na stałe do koncertowego repertuaru grupy. Cała piątka doczekała się także nowych, lepiej brzmiących, ale też brutalniejszych wersji studyjnych, opublikowanych - wraz z reinterpretacjami wybranych kawałków z debiutu - w 2001 roku na albumie "First Strike Is Deadly". Mimo wszystko warto chyba jednak sięgnąć w pierwszej kolejności po płytę z 1988 roku, bo to ten album jest częścią thrash-metalowego kanonu, a nie zbiorem lepiej wyprodukowanych, lecz odegranych w nic nie wnoszący sposób kawałków sprzed lat.

Na kolejnych płytach zespół zyskał bardziej profesjonalne brzmienie, a na kilku kolejnych albumach zdarzają się naprawdę niezłe momenty, jednak Testament już nigdy nie dostarczył tylu bangerów, ile znalazło się na "The New Order".

Ocena: 7/10

Zaktualizowano: 09.2023



Testament - "The New Order" (1988)

1. Eerie Inhabitants; 2. The New Order; 3. Trial by Fire; 4. Into the Pit; 5. Hypnosis; 6. Disciples of the Watch; 7. The Preacher; 8. Nobody's Fault; 9. A Day of Reckoning; 10. Musical Death (A Dirge)

Skład: Chuck Billy - wokal; Alex Skolnick - gitara; Eric Peterson - gitara; Greg Christian - gitara basowa; Louie Clemente - perkusja
Producent: Alex Perialas


Komentarze

  1. "Alice in Hell" Annihilator - jedna z lepszych płyt thrashmetalowych jakie słyszałem, polecam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuchałem tego kiedyś, ale na tyle dawno, że nie mam nawet oceny na RYM. No i nie wiem, czy jak wtedy - w czasach zajawki na thrash - raczej nie zrobiło na mnie wrażenia, to jest sens teraz wracać.

      Usuń
    2. Zawsze można włączyć pierwsze 2-3 kawałki i jak nie podejdzie to wyłączyć :)

      Usuń
    3. Nie zachęciłeś mnie taką radą ;). Słyszałem wiele albumów, gdzie pierwsze utwory nie były najbardziej reprezentatywne dla całości, a nawet okazywały się najsłabsze. Dlatego zawsze staram się słuchać całości. Ale w tym przypadku zasugerowałeś mi - niechcąco lub podświadomie - że wszystkie kawałki brzmią jak 2-3 pierwsze, czyli nie warto słuchać całości.

      Usuń
    4. Czyli to faktycznie jedna z tych płyt, ma których w kolko powtarza się ten sam kawałek?

      Usuń
    5. Nie pamiętam dokładnie wszystkich kawałków, ale ogólnie powtarza się tam trochę patentów.

      Usuń
  2. Czekam na poprawkę "Shock Tactics" Samson- również całkiem spoko album jeśli chodzi o muzykę metalową. "Nice Girl" uwielbiam. Jeśli chodzi o "The New Order" to jeden z pierwszych albumów metalowych, jakie w całości poznałem.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)