[Recenzja] Peter Green - "In the Skies" (1979)



"In the Skies" powstał po trudnym okresie w życiu Petera Greena. W 1973 roku stan jego zdrowia psychicznego pogorszył się na tyle, że został zmuszony całkowicie wycofać się z muzycznego biznesu. Kolejne lata spędził głównie na leczeniu psychiatrycznym, obejmującym terapię elektrowstrząsową. Dopiero pod koniec dekady jego stan poprawił się na tyle, że mógł wznowić karierę. W 1979 roku wystąpił anonimowo na albumie "Tusk" swojego dawnego zespołu Fleetwood Mac, ale przede wszystkim podpisał nowy kontrakt, którego efektem była seria autorskich albumów, rozpoczęta właśnie przez "In the Skies". Zawarta tu muzyka dobitnie uświadamia, że Green przez wiele lat był nie tylko nieobecny na muzycznej scenie, ale też najwidoczniej zupełnie nie śledził zachodzących na niej zmian. Identyczny materiał mógłby ukazać się dobrą dekadę wcześniej.

W nagraniach na "In the Skies" Greena wspomógł m.in. jego kompan z pierwszych zespołów, Peter Bardens, wówczas klawiszowiec około-progowego Camel. Najważniejszym współpracownikiem okazał się jednak Snowy White - ówczesny gitarzysta koncertowego składu Pink Floyd, później muzyk hardrockowego Thin Lizzy - który wykonał tu nawet część partii solowych, wyręczając wciąż nie będącego w najlepszej formie lidera. W przeciwieństwie do debiutanckiego albumu Greena, "The End of the Game" z 1970 roku, "In the Skies" jest tylko w mniej więcej połowie płytą i instrumentalną, ponadto opartą nie na improwizacji, lecz kompozycji, a także w całości utrzymaną w spokojnym, relaksacyjnym nastroju.

Instrumentalne nagrania to po prostu melodyjne gitarowe popisy na dość monotonnym akompaniamencie - po prostu rockowym ("Slabo Day"), nieco plemiennym ("Tribal Dance"), funkujacym ("Funky Chunk"), latynoskim ("Proud Pinto") lub kojarzącym się z muzyką hiszpańską ("Apostle", utrzymany też trochę w klimacie pamiętnego "Albatross"). Wszystko to dość przyjemne, nieinwazyjne granie, o którym jednak szybko nie będzie się w ogóle pamiętać. Nie inaczej jest zresztą z piosenkami, jak tytułowa "In the Skies" w klimacie zespołu Santana, odrobinę zadziorniejsza brzmieniowo "Seven Stars" czy funkująca "Just for You". Nie dzieje się w nich nic ciekawego pod względem formy czy treści. Zdecydowanie najlepiej wypada nowe opracowanie starego utworu Fleetwood Mac, "A Fool No More" - klasyczny wolny blues 12-taktowy, zagrany z odpowiednią dramaturgią i właściwie dawkowaną emocjonalnością w solowych partiach gitary, które w końcu przypominają o dawnej wielkości Greena. To jedyny silniej angażujący utwór na tym albumie, zostawiający zresztą daleko w tyle oryginalną wersję.

Ogólnie jednak trzeba uznać "In the Skies" za mało udany powrót Petera Greena. Płyta, poza "A Fool No More", jest wypełniona raczej bezbarwnymi nagraniami, które mogą sobie nieszkodliwie lecieć w tle, ale skupić się za bardzo nie ma na czym. Co więcej, już w chwili wydania był to album kompletnie archaiczny i to absolutnie pod każdym względem: od kompozycji, aranżacji, przez wykonanie, po brzmienie czy ogólnie produkcję. Słuchając tej płyty wielokrotnie sprawdzałem, czy to na pewno 1979, a nie 1969 rok.

Ocena: 6/10

Zaktualizowano: 06.2023



Peter Green - "In the Skies" (1979)

1. In the Skies; 2. Slabo Day; 3. A Fool No More; 4. Tribal Dance; 5. Seven Stars; 6. Funky Chunk; 7. Just for You; 8. Proud Pinto; 9. Apostle

Skład: Peter Green - gitara, wokal; Snowy White - gitara; Peter Bardens - instr. klawiszowe; Kuma Harada - gitara basowa (1-8); Reg Isidore - perkusja (1-7); Godfrey Maclean - perkusja (8); Lennox Langton - instr. perkusyjne (1,4,7,8)
Producent: Peter Vernon-Kell


Komentarze

  1. Mimo wszystko - z perspektywy czasu - najlepsza solowa pozycja WIELKIEGO kompozytora i muzyka. Green zawsze wzbudza we mnie poczucie niedosytu - fantastyczny talent, a tyle zmarnowanego czasu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam szczerze, mimo że nie przepadam za bluesem (delikatnie mówiąc) to ten album bardzo lubię. Przez wiele lat była to jedna z moich wakacyjnych płyt. Zawsze gdy świeciło mocno słońce wyłaziłem na taras, odpalałem tego Greena na winylu (dość głośno) i popijając zimne piwko myślałem "Pocałujcie mnie wszyscy w dupę". W szczególności dobrze nastrajała mnie strona pierwsza. Aha, no i mam wydanie amerykańskie z inną okładką ;-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)