[Recenzja] Roy Harper & Jimmy Page - "Whatever Happened to Jugula?" (1985)



Roy Harper i Jimmy Page w podobnym czasie przeżywali wzloty i upadki. Lata 60. były dla nich czasem stopniowego budowania pozycji na muzycznej scenie, by na przełomie dekad osiągnąć swój komercyjny i artystyczny szczyt. Jednak w drugiej połowie lat 70. coraz wyraźniej popadali w twórczy kryzys, który w pełni objawił się w pierwszej połowie kolejnej dekady. Harper wydał kilka naprawdę kiepskich płyt, a Page znacząco ograniczył swoją aktywność - po tym, jak nie wypalił projekt XYZ z muzykami Yes, Chrisem Squire'em i Alanem Whitem, były gitarzysta Led Zeppelin przygotował jedynie przeciętną ścieżkę dźwiękową "Death Wish II". Muzycy najwyraźniej doszli do wniosku, że skoro osobno nic im nie wychodzi, to może znowu spróbują zrobić coś razem. Page już wcześniej zagrał bowiem w utworze "The Same Old Rock" z najlepszej płyty Harpera, "Stormcock". Tym razem powstał z tego cały album.

Materiał na "Whatever Happened to Jugula?" (wznawiany później czasem jako "Jugula" lub "1984") został niemal w całości napisany przez Harpera. Wyjątek stanowi "Hope", do którego muzykę skomponował David Gilmour. Utwór pierwotnie miał trafić na jego drugi autorski album, "About Face", jednak muzyk nie był w stanie napisać tekstu. Po pomoc zwrócił się najpierw do Pete'a Townshenda. Tak powstała pierwsza wersja utworu, "White City Fighting", ale Gilmour nie był do niej przekonany i odstąpił ją gitarzyście The Who, biorąc nawet udział w jej nagraniu na album "White City: A Novel". Kolejną próbę stworzenia tekstu podjął Harper, ale śpiewający gitarzysta Pink Floyd ponownie nie krył rozczarowania i ostatecznie w ogóle porzucił plan jej wydania pod swoim nazwiskiem. Harper natomiast postanowił włączyć ją do repertuaru płyty z Page'em.

"Hope" to - obok "Frozen Moment", "Twentieth Century Man" i kompletnie zbędnego monologu "Bad Speech" - jeden z krótszych, nieprzekraczających pięciu minut kawałków. Kompozycja Gilmoura jest akurat jednym z jaśniejszych punktów albumu - to po prostu dość zgrabna piosenka, nawet pomimo nieco niedomagającego wokalnie Harpera, co dodaje nagraniu autentyzmu. Bardzo ładnie wypada "Frozen Moment", w całości oparty na jednym akordzie, ale wciągający onirycznym klimatem. Mimo syntezatorowego tła ma wiele wspólnego z tymi najdelikatniejszymi, najbardziej uroczymi piosenkami Roya z jego lepszych czasów. "Twentieth Century Man" to już mniej wyraziste, zbyt monotonne nagranie. Wśród dłuższych nagrań poziom też jest zróżnicowany. Blisko dziesięciominutowy otwieracz "Nineteen Forty-Eightish", tekstowo nawiązujący oczywiście do "Roku 1984" Orwella, jest zdecydowanie zbyt rozciągnięty. Instrumentalnie nie dzieje się tu nic, co uzasadniałoby taką długość. Całość sprowadza się do kilku akordów na akustyku, elektrycznych wstawek Page'a oraz nudnego tła syntezatora. Lepiej prezentuje się "Hangman", z misternymi partiami gitary akustycznej i bardziej wyrazistą linią melodyczną, co przywołuje skojarzenia z "Stormcock", ale z czasem dochodzi do tego gra Page'a slide'em oraz sekcja rytmiczna. W sumie można by ten utwór skrócić gdzieś o połowę, bo długość siedmiu minut podyktowana jest tekstem, a nie treścią muzyczną, wciąż jednak jest to najlepsza kompozycja Harpera od lat. "Elizabeth" - nowa wersja kawałka z wydanego rok wcześniej, kiepskiego "Born in Captivity" - ma ten sam problem. To przyjemna piosenka, lecz po prostu za długa. Także ośmiominutowy "Advertisement", najbardziej rockowy fragment longplaya, z okropnymi partiami syntezatora - jest rozciągnięty ponad wszelką logikę i jakikolwiek sens, bo to tylko dość banalna piosenka. W dodatku ta długość wynika po części z bardzo głupich rozwiązań - patrz wstęp i zakończenie.

"Whatever Happened to Jugula?" był pierwszym albumem Roya Harpera, jaki usłyszałem, a sięgnąłem po niego ze względu na udział Jimmy'ego Page'a. Wtedy zrobił na mnie pozytywne wrażenie, głównie chyba dlatego, że mocno różnił się od słuchanej przeze mnie muzyki. Po zagłębieniu się we wcześniejszą twórczość Harpera naprawdę sporo stracił. Tego typu muzyka może być zagrana o wiele ciekawiej, bez pojawiającego się co chwilę wrażenia kompletnego niedopasowania formy do treści. Dobitnie daje tu o sobie znać kryzys twórczy Roya, a mało indywidualny i niezbyt porywający wkład byłego gitarzysty Led Zeppelin nie wystarcza, by to ukryć. Tym bardziej nie pomagają syntezatory, których użyto tu bez żadnego pomysłu, jedynie dla zapchania przestrzeni. Nie jest to bardzo zły album, bo miewa przebłyski, ale po takich muzykach można było spodziewać się znacznie więcej. Jeśli chcecie sięgnąć do twórczości Roya Harpera ze względu na Jimmy'ego Page'a, lepiej zrobicie wybierając "Stormcock".

Jedyne tak naprawdę, co dała ta współpraca, to muzyczne przebudzenie Page'a, który wkrótce potem stworzył grupę The Firm z Paulem Rodgersem, Chrisem Slade'em i poznanym podczas tej sesji Tonym Franklinem. Zespół grał nudnawego, komercyjnego hard rocka w stylu Bad Company, ale jego dwa albumy cieszyły się - i pewnie nadal cieszą - pewnym powodzeniem wśród boomerów. Przed końcem lat 80. Page zdążył jeszcze nagrać swój jedyny autorski album, a kolejna dekada przyniosła współpracę najpierw z Davidem Coverdale'em, a następnie Robertem Plantem. Jednak w XXI wieku Page całkowicie zaprzestał tworzenia nowej muzyki. Roy Harper po wydaniu "Whatever Happened to Jugula?" także pozostawał aktywny do końca minionego wieku, wydając kolejne płyty, które praktycznie nikogo nie obchodzą i raczej nie powinny. W 2013 roku wrócił na chwilę z dość dobrze przyjętą płytą "Man & Myth".

Ocena: 5/10

Zaktualizowano: 02.2023



Roy Harper & Jimmy Page - "Whatever Happened to Jugula?" (1985)

1. Nineteen Forty-Eightish; 2. Bad Speech; 3. Hope; 4. Hangman; 5. Elizabeth; 6. Frozen Moment; 7. Twentieth Century Man; 8. Advertisement (Another Intentional Irrelevant Suicide)

Skład: Roy Harper - wokal, gitara, instr. perkusyjne; Jimmy Page - gitara; Tony Franklin - gitara basowa; Nik Green - instr. klawiszowe; Ronnie Brambles - perkusja; Steve Broughton - perkusja; Preston Heyman - perkusja; Nick Harper - gitara (3)
Producent: Roy Harper


Komentarze

  1. Dwóch wypalonych w tamtym czasie muzyków plumka sobie nudnawego folk rocka. Najlepszym - i jedynym naprawdę fajnym - fragmentem jest właśnie gilmourowski "Hope".

    OdpowiedzUsuń
  2. Page i Coverdale to wydali kawał dobrego grania, szkoda że tylko jeden

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)