[Recenzja] Armageddon - "Armageddon" (1975)



To swego rodzaju ironia losu, że zespół Armageddon powstał dzięki jednej śmierci, a zakończyła jego istnienie kolejna śmierć. Najpierw zmarł Mick Bradley, perkusista grupy Steamhammer. Dwaj pozostali muzycy, gitarzysta Martin Pugh oraz basista Louis Cennamo (wcześniej w Renaissance i Colosseum), próbowali działać z innymi muzykami, ale bez większego powodzenia, co ostatecznie skończyło się rozwiązaniem zespołu. Zaraz potem nawiązali jednak współpracę z Keithem Relfem - byłym wokalistą The Yardbirds i Renaissance, który pomagał przy produkcji ostatniego albumu Steamhammer - a także perkusistą Bobbym Caldwellem, wcześniej występującym w Captain Beyond i grupie Johnny'ego Wintera. Pod szyldem Armageddon kwartet nagrał eponimiczny album, jednak z powodu uzależnienia Pugha i Caldwella od heroiny, nie zagrał ani jednego koncertu. Do ponownego spotkania muzyków już nie doszło, ponieważ niedługo później zmarł Relf, porażony prądem ze źle uziemionej gitary.

Jedyny albumu Armageddon wpisuje się w stylistykę hard rocka, jednak jest to całkiem niegłupie granie. Świetnie wypada rozpędzony otwieracz "Buzzard", wprawdzie dokonujący recyklingu jednego z riffów z ostatniego albumu Steamhammer, "Speech" - konkretnie z "Battlements", będącego częścią utworu "Penumbra" - jednak to świetny riff, któremu warto było dać drugą szansę. Tutaj zresztą zrobiono z niego lepszy użytek, pozwalając odpowiednio wybrzmieć dzięki uczynieniu go głównym elementem utworu, a nie jednym z wielu motywów. Trwający ponad osiem minut "Buzzard" to znakomite połączenie w zasadzie już metalowego czadu z bardziej jamowym charakterem, co dodatkowo podkreśla zaskakujący fragment z bluesową harmonijką. Dość szybko, bo już w drugim na płycie "Silver Tightrope", następuje znaczne zwolnienie. I jest to naprawdę subtelne nagranie, oparte głównie na brzmieniach akustycznych, trochę w stylu ówczesnego Led Zeppelin, ale ze śpiewem bardziej pod Jona Andersona z Yes. To jednak jedyne nagranie, gdzie Relf śpiewa tak wysoko i bez szorstkości słyszalnej w pozostałych fragmentach. Na właściwe tory płyta wraca wraz z energetycznym, antycypującym heavy metal "Paths and Planes and Future Gains". W "Last Stand Before" kwartet, nie rezygnując z intensywności i dość ostrego brzmienia, wprowadza bardziej funkową rytmikę, co akurat nieźle się tu sprawdza. Na finał pojawia się natomiast najbardziej rozbudowany, jedenastominutowy "Basking in the White of the Midnight Sun". Po podniosłym wstępie znów rozbrzmiewa żywiołowe riffowanie. Jest też wolniejszy, lecz wciąż dość ciężki fragment, a także lekko psychodeliczna część jamowa.

Na pewno nie jest to album wybitny, ale w swojej stylistyce - zwłaszcza na standardy ówczesnego hard rocka - wyróżnia się bardzo pozytywnie. Na pewno problemem płyty jest to, że muzycy chcieli tu spróbować różnych rzeczy, niekoniecznie pasujących do reszty materiału. Pokazuje to, że muzycy tworzący Armageddon nie byli do końca przekonani, w jakim stylu chcą grać. Problem jednak rozwiązał się sam, wraz z rozpadem grupy.

Ocena: 7/10

Zaktualizowano: 02.2023



Armageddon - "Armageddon" (1975)

1. Buzzard; 2. Silver Tightrope; 3. Paths and Planes and Future Gains; 4. Last Stand Before; 5. Basking in the White of the Midnight Sun

Skład: Keith Relf - wokal, harmonijka; Martin Pugh - gitara; Louis Cennamo - gitara basowa; Bobby Caldwell - perkusja, instr. perkusyjne, pianino, dodatkowy wokal
Producent: Armageddon


Komentarze

  1. O widzisz, akurat Armageddon też przesłuchałem nie tak dawno po bodaj 10 latach. Twoja ocena jest adekwatna do jakości materiału, z tym że zwróciłbym uwagę nieco inne elementy. Bohaterem płyty jest dla mnie Caldwell - to są jedne z najlepszych bębnów, jakie w ogóle nagrano w hardrocku (zresztą podobnie na debiucie Captain Beyond) - groove jest bohnamowski, ale technika gry nieco inna, czasem bliska jazzrockowi - porywające bębny (np. w Buzzard). Minusem jest niestety Relf, który wypada fajnie w tych balladowych fragmentach (Sliver Tightrope), ale w bardziej dynamicznych po prostu brakuje mu pary w głosie ( i skali).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Caldwell naprawdę dobrze wypada wśród bębniarzy uprawiających tę stylistykę. A Relf mi tu nie przeszkadza - może dlatego, że niedługo wcześniej słuchałem "Speech" Steamhammera i tam wokal mniej mi odpowiada.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)