[Recenzja] Roy Harper - "HQ" (1975)



"HQ" to jeden z najbardziej docenianych albumów Roya Harpera. Sam twórca twierdził niegdyś, że to jego największe dzieło z nagranych do tamtej pory. Z tym akurat można polemizować. Materiał został nagrany w marcu 1975 roku w słynnym londyńskim Abbey Road Studios. W tym samym czasie, tuż za ścianą, grupa Pink Floyd pracowała tam nad albumem "Wish You Were Here". Kiedy muzycy mieli problem z zarejestrowaniem partii wokalnej "Have a Cigar", Harper zaoferował swoją pomoc i nalegał tak długo, aż pozwolono mu zaśpiewać. Właśnie ta wersja trafiła na album, stając się najsłynniejszym nagraniem z udziałem muzyka. I pewnie jednym z niewielu, za które nigdy nie dostał żadnego wynagrodzenia. Chyba, że uznać za nie rewanż w postaci występu Davida Gilmoura na "HQ". A to tylko jedno z wartych odnotowania nazwisk na liście płac, by wymienić jeszcze Johna Paula Jonesa z Led Zeppelin, Billa Bruforda z King Crimson i Yes czy gitarzystę Chrisa Speddinga z jazz-rockowego Nucleus. Rezultatem jest najbardziej rockowy album w całej karierze artysty, choć lepiej chyba pasowałoby określenie: folk-rockowy.

Pierwszą stronę longplaya wypełniają nagrania, w których typowe dla Harpera brzmienia akustyczne są skutecznie wypierane przez rockowe patenty. Trwający blisko kwadransa, piecioczęściowy otwieracz "The Game" w pierwszej sekcji brzmi jak kawałek The Who, napędzany tyleż chwytliwym, co sztampowym riffem. Nawet Roy śpiewa tu w nienaturalny dla siebie sposób, imitując Rogera Daltreya. W kolejnych częściach bywa wprawdzie lepiej - nie tak topornie, bardziej w stylu Harpera - jednak na koniec i tak wraca to banalne rockowanie, wywołujące tym większy niesmak, że znalazło się na płycie autora wspaniałego "Stormcock". A to i tak jeszcze nie jest najgorsze, co oferuje ta płyta, bo utrzymany w stylistyce rockabilly "Grown Up Are Just Silly Children" nie dość, że razi jeszcze większą sztampą i banałem, to jest przy tym strasznie anachroniczny i nie ma kompletnie nic wspólnego z resztą albumu. Zdecydowania lepiej prezentuje się umieszczony pomiędzy "The Spirit Lives", bo mimo urockowionego brzmienia bliżej mu do takiego grania, w jakim lider dotąd najlepiej się sprawdzał, z wyraźnie folkowym zabarwieniem i charakterystyczną dla niego melodyką. Tylko znów te elektryczne brzmienia raczej tu wadzą niż dodają jakości. Po takich muzykach, jak Bruford czy Spedding spodziewałbym się więcej finezji.

Ale jest też druga strona winyla. Już w "Referendum (Legend)" proporcje odwracają się o sto osiemdziesiąt stopni - to rockowe elementy stają się dodatkiem do harperowskiego folku. Artysta w końcu pokazuje na co naprawdę go stać jako wokalistę, gitarzystę akustycznego i twórcę piosenek, bo to do tego momentu najlepsza melodycznie piosenka na tej płycie. Nawet te rockowe dodatki nie brzmią tu aż tak banalnie, jak wcześniej, chociaż nie wiem, czy i tutaj nie byłoby lepiej bez nich. Harper, jakiego znamy z poprzednich płyt, w pełni powraca w kolejnych, już stricte akustycznych kawałkach: bardzo przyjemnych, ale niewyróżniających się jakoś szczególnie "Forget Me Not" i "Hallucinating Light", a także najładniejszym na tej płycie "When an Old Cricketer Leaves the Crease", w którym intymne partie lidera kontrastują dźwięki orkiestry dętej. Co ciekawe, w Stanach album ukazał się pod tym samym tytułem, co ostatni utwór. Ma to w sumie sens - to najbardziej udane tu nagranie, a oryginalny tytuł "HQ" (od "High Quallity"?) zdecydowanie nie pasuje do całości, gdzie bronią się pojedyncze fragmenty. Już lepiej, gdyby pozostano przy planowanym "Blood From a Stone", mimo niechcianych skojarzeń z wydanym tuż wcześniej "Blood on the Tracks" Boba Dylana. Swoją drogą płyty lepszej od tej, z pewnością bardziej naturalnej.

Nietrudno zrozumieć, dlaczego "HQ" cieszy się stosunkowo dużą popularnością na tle dyskografii Roya Harpera. Udział znanych rockowych muzyków, podobnie jak ten bardziej rockowy charakter albumu, czynią go łatwo przyswajalnym dla szerszego grona odbiorców. Jednak artysta kompletnie nie odnalazł się w takim graniu, a zaproszeni goście - poza orkiestrą - po prostu odwalili chałturę. Całość ratują te bardziej folkowe momenty, bo to jest muzyka, którą Harper doskonale rozumiał. Nawet wtedy nie jest to poziom "Stormcock", ale można posłuchać bez zażenowania, w przeciwieństwie do znacznej części pierwszej połowy albumu.

Ocena: 6/10

Zaktualizowano: 12.2022



Roy Harper - "HQ" (1975)

1. The Game (Parts 1-5); 2. The Spirit Lives; 3. Grown Ups Are Just Silly Children; 4. Referendum (Legend); 5. Forget Me Not; 6. Hallucinating Light; 7. When an Old Cricketer Leaves the Crease

Skład: Roy Harper - wokal i gitara; Chris Spedding - gitara; Dave Cochran - gitara basowa; Bill Bruford - perkusja i instr. perkusyjne; David Gilmour - gitara (1); John Paul Jones - gitara basowa (1); Steve Broughton - perkusja i instr. perkusyjne (1); Ray Warleigh - saksofon; The Grimethorpe Colliery Band - instr. dęte (7); David Bedford - aranżacja instr. dętych (7)
Producent: Peter Jenner


Komentarze

  1. I oczywiście nikt nie napisał o "HQ"... Nie do końca zgadzam się ze stwierdzeniem, że Harper nie poradził sobie ze stworzeniem płyty rockowej. Na odwrót - jest to swoista odmiana rocka, bliska po duchu Jethro Tull. Pomimo brzmieniowego ciężaru rzecz wciąż liryczna i osobista. Bardzo lubię wracać do tego albumu...
    I, przy okazji, odszedł John Wetton. Może warto by poświęcić mu notkę?
    Pozdrawiam serdecznie#

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Roy Harper rockmanem rzeczywiście nie był nigdy i już pewnie nie będzie - pod względem brzmienia. Jednak energię, emocje, jakie zawsze były obecne w jego twórczości odbieram jako stricte "rokendrolowe". Mam nadzieję, że znajdzie się miejsce na recenzję "Bullinamingvase" z kapitalnym "One Of These Days In England" (wszystkie części), w którym pobrzmiewają echa i Beatles, i Pink Floyd, i Jethro Tull. W istocie "Bullinamingvase" to ostatni naprawdę dobry album Harpera przed paskudnymi latami '80. Nowe życie wstąpiło w artystę dopiero na "Green Man"... Ale to już offtop.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)