[Recenzja] Aerosmith - "Aerosmith" (1973)



Aerosmith zdecydowanie nie należy do kręgu moich muzycznych zainteresowań. Owszem, lubię bluesowo zabarwiony hard rock, jednak tutaj ten blues występuje w homeopatycznych ilościach, a całokształt twórczości grupy jest zdecydowanie zbyt sztampowy i skomercjalizowany, jak na moje oczekiwania muzyczne. Wczesne dokonania są pod tym względem bardziej znośne od późniejszych, ale też nie należy spodziewać się po nich niczego nadzwyczajnego. Do sięgnięcia po te płyty i podjęcia się ich zrecenzowania, skłoniły mnie wyłącznie powtarzające się licznie pod innymi tekstami pytania oraz prośby. Nie było to przyjemne doświadczenie. W ówczesnym mainstreamie trudno mi wskazać wiele wykonawców, w przypadku których stosunek popularności do jakości tak bardzo by się rozjeżdżał. Po pierwsze, jest to muzyka strasznie wtórna i spóźniona. Podobnie już wcześniej grali The Rolling Stones czy twórcy bluesrockowi. Co jeszcze samo w sobie nie byłoby złe, ale - i to po drugie - Aerosmith strasznie tę stylistykę wygładził oraz spłycił, jako nadrzędny cel stawiając sobie zabawianie publiczności, a nie zaskakiwanie jej. Po prostu brakuje w tej muzyce wyobraźni.

Eponimiczny debiut z 1973 roku - to już ten czas, kiedy faktycznie ciekawa muzyka schodziła do podziemia - stoi na jednym wielkim przeboju, balladzie "Dream On". Niezłej melodycznie, z ekspresyjnym śpiewem Stevena Tylera i budującymi napięcie partiami gitarzystów, ale - jak spora część tych słynnych rockowych ballad - ewidentnie skrojonej pod wywoływanie u odbiorców konkretnych emocji, wymuszających ich zaangażowanie. Udało się - wydany jako pierwszy singiel grupy, doszedł do 59. miejsca amerykańskiego notowania, a na przestrzeni kolejnych lat pokrył się poczwórną platyną. Pociągnął też za sobą cały album, który dotarł w Stanach do 21. pozycji i z czasem zdobył podwójną platynę, rozpoczynając wielką karierę zespołu. A co z resztą utworów? Najbardziej przekonuje mnie bluesowy, wyraźnie stonesowski "One Way Street", zagrany z odpowiednim luzem, z dłuższymi solówkami gitar i harmonijki, przekonująco zaśpiewany - poza tym dziwnym ni to krzykiem, ni rzygiem, z jakim Tyler wydobywa z siebie tytułową frazą. Na płycie znalazł się też rhythm'n'bluesowy standard "Walking the Dog", skomponowany i pierwotnie wykonany przez Rufusa Thomasa, ale znany też z wersji The Rolling Stones. Tutaj wykonanie jest już nieco sztampowe, ale warto odnotować niezbyt oczywiste wykorzystanie fletu. Zarówno ten kawałek, jak i reszta płyty, to w zasadzie nieco ciężej, bez polotu zagrany rock and roll lub R&B. Jako tako broni się "Make It", z niezłymi zagrywkami gitar, ale już taki "Movin' Out" razi mnie topornością, a "Somebody", "Mama Kin" i "Write Me a Letter" odpychają straszliwym banałem. Komponowanie zdecydowanie nie było mocną stroną muzyków tego zespołu, nawet jeśli zdarzały się przebłyski w rodzaju "Dream On".

Myślę, że pierwszy album Aerosmith może podobać się miłośnikom hard rocka z lat 70., szczególnie tym, którzy nie bardzo wykazują zainteresowanie inną muzyką. W przeciwnym razie - gdy z tego stylu lubi się co najwyżej pojedyncze albumy - nie ma absolutnie żadnego sensu, by słuchać tej płyty (ani kolejnych tego zespołu), ponieważ nie ma tu nic, poza najbardziej ogranymi kliszami. Zdecydowanie lepiej sięgnąć po wspominanych już w recenzji Stonesów, bo ich twórczość z przełomu lat 60. i kolejnej dekady to bardzo zbliżona stylistyka, a jednak różnica w jakości kompozycji, wykonania czy pomysłów na aranżacje wypada zdecydowanie na korzyść Brytyjczyków. 

Ocena: 5/10

Zaktualizowano: 11.2022



Aerosmith - "Aerosmith" (1973)

1. Make It; 2. Somebody; 3. Dream On; 4. One Way Street; 5. Mama Kin; 6. Write Me a Letter; 7. Movin' Out; 8. Walkin' the Dog

Skład: Steven Tyler - wokal, instr. klawiszowe (3,4), harmonijka (4,6), flet (8); Joe Perry - gitara, dodatkowy wokal; Brad Whitford - gitara; Tom Hamilton - gitara basowa; Joey Kramer - perkusja
Gościnnie: David Woodford - saksofon (5,6)
Producent: Adrian Barber


Komentarze

  1. Ten "najmniej komercyjny" okres trwał w sumie do 1985/86 r. i płyty "Done With Mirrors".

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja pamięć nt Aerosmith kończy się gdzieś na "Rocks" czy nawet "Toys In The Attic" (jedyny LP, gdzie podobał mi się więcej niż jeden utwór) później tych albumów wypełnionych chłamem zrobiło się tyle, że nie jestem w stanie przywołać choćby jednego utworu (poza tymi, które katują stacje radiowe).

    Ja akurat lubię "Mama Kin", a wkurza mnie łzawy "Dream On" (nigdy wcześniej nie zauważyłem, że wyszczególnili go na przedniej okładce)

    Będziesz recenzował kolejne płyty, czy może ta Cię skołowała na tyle, że masz dosyć?

    A co do amerykańskich zespołów - masz w planach recenzje Blue Öyster Cult, ZZ Top czy Creedence Clearwater Reviwal (ten akurat jest z czasów wcześniejszych, ale stoi o kilkanaście poziomów wyżej niż Aerostmith)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będą jeszcze recenzje "Get Your Wings" (ten nawet trafił w mój gust), "Toys in the Attic" i "Rocks". Dopiero przy "Draw the Line" wymiękłem i nie przesłuchałem nawet do końca. Za kolejne albumy już się nie brałem ;)

      Wspomnianych zespołów nie mam (póki co) w planach, ale wkrótce pojawią się recenzje innych amerykańskich grup.

      Usuń
    2. Z "Draw the Line" warto znać przynajmniej "Kings and Queens" - może i najlepsza kompozycja z całego dorobku grupy.

      Usuń
    3. Na pewno najlepsza z tych, które słyszałem z tego albumu ;)

      Usuń
    4. To już coś. Mam nadzieję, że następne albumy bardziej się podobały niż debiut (choć przyznam, że niektóre zawarte tam utwory docenia się z czasem).

      Usuń
  3. Dziwne...bo uwazam Dream On za swietny utwór:') bardzo emocjonalny:') bardzo melodyjny i tyle....

    OdpowiedzUsuń
  4. Aerosmith miało też później parę dobrych płyt - "Pump" czy "Get a Grip", warto się z nimi zapoznać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...jeżeli ktoś lubi lepiące się od lukru radiowe pioseneczki. Bo to właśnie z tych albumów pochodzi jakaś połowa z tych żenujących przebojów grupy.

      Usuń
    2. Racja, ale da się tam wyłapać więcej ostrzejszego rocka - na przykład "Young Lust" czy "Eat the Rich".

      Usuń
  5. W sumie cała płyta została skomponowana przez Tylera, oprócz "Movin' Out" (wespół z Perrym) i oczywiście "Walkin' the Dog". Szacun, bo nie poradził sobie wcale tak źle.

    A "Dream On" to arcydzieło :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pytanie - co jest złego w takiej prostszej odmianie rocka? Taka też jest do życia potrzebna :)

    OdpowiedzUsuń
  7. A rozszerzyłbyś coś o grze gitarzystów Aerosmith (solówki, riffy, kreatywność, płynność gry itp.)? Z góry dzięki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grają konwencjonalnie i niekreatywnie, tyle pamiętam.

      Usuń
  8. Będzie kiedyś więcej recek tego zespołu ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, już definitywnie skończyłem z recenzowaniem Aerosmith.

      Usuń
  9. Rock N Roll nie musi być skomplikowany. Jest to gatunek, którego głównym składnikiem jest emocja i nastawienie.A AEROSMITH z lat siedemdziesiątych są najlepszym tego przykładem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mądrze prawi, polać mu :)

      Sam osobiście nie przepadam za rockiem progresywnym, dla mnie (może z wyjątkiem Pink Floyd i King Crimson) to po prostu nudny podgatunek rocka, wyprany z emocji i niekiedy wręcz patetyczny i "nadęty". Gustuje bardziej w prostszym graniu, takim jak np. różne, cechujące się prostotą, podgatunki rocka, punka, metalu (NAWET NU- METAL I GLAM METAL MI NIE PRZESZKADZAJĄ), ejtisowy pop (ale to już, niekiedy, jako takie guilty pleasure), grunge, hip - hop, disco, soul, funk, a ostatnio próbuje przekonać się do jazz'u. Ja przede wszystkim uważam że muzyka powinna wzbudzać w słuchaczu emocje.

      Usuń
    2. A dla mnie właśnie Aerosmith to nudna, sztampowa i pozbawiona szczerych emocji muzyka, nastawiona wyłącznie na komercyjny sukces. Patos i nadęcie też w niej przecież jest - w tych wszystkich słodkich, pełnych fałszywego uniesienia balladach - co w takiej prostej muzyce razi o wiele mocniej, niż w przypadku tej bardziej skomplikowanej. Prosta muzyka jest fajna wtedy, kiedy jest jednocześnie melodyjna, bezpretensjonalna i niebanalna. Aerosmith nie spełnia żadnego z tych warunków.

      Nie wymieniłeś w swoim poście bluesa. Może powinieneś się lepiej zapoznać z tym gatunkiem (oraz z blues rockiem), żeby się przekonać, jak blado wypada twórczość Aerosmith na tle tego, czym się ten zespół inspirował ;)

      Usuń
    3. Akurat blues'a (blues rocka)zapomniałem wymienić. Generalnie coś tam z blues'a kojarzę (Muddy Waters, Robert Johnson, Howlin' Wolf) jak i również z blues rocka (min. Cream, Janis Joplin, Canned Heat), ale słucham dosyć rzadko :)

      Usuń
    4. A tak poruszając temat Areosmith, słucham tylko ich albumy do końca lat 70. Od lat 80 wzwyż Areosmith wydawał coraz to gorsze i gorsze albumy, które powodują u mnie nowotwór ucha :D

      Usuń
    5. Jak słuchałem tego ich albumu z przeróbkami bluesowych standardów (nie pamiętam tytułu, ukazał się już w XXI wieku), to po prostu nie mogłem uwierzyć, że mając tak dobry materiał, można nagrać coś tak bezbarwnego, pozbawionego jaj i jakichkolwiek emocji.

      A przecież z takich prostych bluesowych kawałków można wycisnąć naprawdę wiele, co wielokrotnie pokazali tacy artyści, jak Cream, Hendrix, John Mayall, Butterfield Blues Band, Allman Brothers Band, Rory Gallagher, Quicksilver Messenger Service, Led Zeppelin, Jeff Beck, czy nawet Rolling Stones (ich album z przeróbkami, "Blue and Lonesome", już samym wstępem pierwszego kawałka wywołuje więcej emocji, niż całe te popłuczyny Aerosmith).

      Usuń
    6. "Dream On" i "Seasons of Wither" osobno mają w sobie więcej emocji niź wspomniany przez Ciebie utwór Stonesów.

      Usuń
    7. Album "Blue and Lonesome" przywołałem w kontekście tego albumu Aerosmith z bluesowymi przeróbkami, a nie całej twórczości zespołu. Więc podanie tytułów utworów 30 lat starszych od tego albumu w żaden sposób nie odnosi się do mojej wypowiedzi.

      Inna kwestia. Utwór, w którym jest zawartych więcej emocji, wcale nie musi wywoływać więcej emocji u słuchacza. Pisząc o utworze Stonesów, miałem na myśli nie zawarte w nim emocje, a moje własne.

      Akurat w "Dream On" i "Seasons of Wither" wykonanie jest pełne emocji. Chociaż moim zdaniem są one wymuszone i nieprawdziwe. Te utwory są specjalnie skonstruowane w taki sposób, aby wywołać u słuchacza konkretny nastrój (smutek). To dobre kawałki (w każdym razie jak na ten zespół), ale pewnie lubiłbym je bardziej, gdyby nie próbowały tak nachalnie wprawić mnie w smutek. Ta nachalność wywołuje u mnie zupełnie odwrotny skutek od zamierzonego i zamiast się smucić, jestem nieco poirytowany. A "Just Your Fool" po prostu wprawia mnie w dobry nastrój ;)

      Swoją drogą, dlaczego porównujesz prosty, bezpretensjonalny i energetyczny "Just Your Fool" z balladami? Dlaczego nie np. z "Make It"? A ballady można zestawić z tytułowym utworem z "Blue and Lonesome", który ma potężną dawkę emocji, nie popadając jednocześnie w kicz.

      Usuń
    8. Co do pierwszego akapitu to racja, z obu albumów z przeróbkami "Blue and Lonesome" jest lepszy.

      Mnie wymiatacze pokroju "Make It", "S.O.S. Too Bad", "Combination" czy "Round and Round" wprawiają w dobry nastrój - są fajne melodycznie, czasem dość ciężkie, dobrze wykonane i zapadające w pamięć. Nie widzę w nich popadania w kicz - choć wiem, że w tym wypadku mogło chodzić Ci o ballady (które w wypadku "Dream On" i "Seasons of Wither" też nie są kiczowate).

      Usuń
    9. "... są one wymuszone i nieprawdziwe. Te utwory są specjalnie skonstruowane w taki sposób, aby wywołać u słuchacza konkretny nastrój (smutek). "

      Ciekawe, że problem ten w takim samym stopniu dotyczy wielu utworów grungowych pokroju " Nutshell ", " Say Hello 2 Heaven ", " Black ", " Something In the Way ", " Down In the Hole" bądź " Indifference ", które zdaje się że cenisz. Dodatkowo " Seasons of Wither " zostało przez ciebie nazwane pierwowzorem grungowej ballady, choć nie jestem pewien czy nadal podtrzymujesz taką opinię. To jakby się czepiać, że płyta metalowa jest tak skonstruowana, by dać słuchaczowi trochę energii i radości. Jednak blog ciekawy, będę częściej zaglądał.

      Usuń
    10. Dokładnie tak, bo wszystko o czym piszesz, to muzyka o właściwie stricte użytkowym / rozrywkowym charakterze, której celem jest podobanie się poprzez wywoływanie konkretnych emocji, a nie dawanie głębszych wrażeń estetycznych, od czego jest ambitniejsza muzyka.

      Usuń
    11. Nie do końca rozumiem takie podejście. Wiele "emocjonalnych" utworów faktycznie przedstawia emocje fałszywe, wykreowane, żeby utwór odniósł większy sukces jako "poruszający i pełen emocji", jednak sam fakt, że jest on przepełniony smutkiem nie znaczy przecież, że jest on fałszywy. Niejeden wykonawca przelewa swoje prawdziwe odczucia w muzykę i robi to w otwarty sposób, skoro był smutny to ten smutek jest wyraźny, nie musi to oznaczać, że chodzi mu o miejsce na listach przebojów. Nie siedziałem w głowach autorów wymienionych utworów i nie wiem czy ich emocje były szczere czy nie. Nie widzę jednak tutaj związku z muzycznymi ambicjami. Jeżeli ktoś po prostu lubi prostszą muzykę lub nie ma dostatecznych umiejętności, żeby grać np. rock progresywny, to czy musi to z góry oznaczać, że jego twórczość jest podporządkowana podobaniu się przez wywoływanie konkretnych emocji? Nie może po prostu przekazywać swoich emocji w prostszej, muzycznie nieszczególnie ambitnej formie?

      Usuń
    12. Oczywiście, że może. Tylko jakoś trudno uwierzyć mi w szczerość emocji wyrażanych poprzez muzykę, której tak bardzo po drodze z aktualnym mainstreamem, jak w przypadku Aerosmith.

      Usuń
  10. https://tiny.pl/tgkkn - nie wiedziałem, gdzie to dać, ale może Cię zainteresuje. Nietypowe, jak na ten zespół.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem, takie jakieś bez wyrazu. W tej pierwszej części to aż się prosi o więcej energii, a jak potem przyśpieszają, to automatycznie robi się do bólu zwyczajnie, sztampowo.

      Usuń
    2. Nagranie to pochodzi z końcówki koncertówki "Live! Bootleg". Pierwsze 7 minut pochodzi z występu z 1973 roku (słychać to po barwie głosu Tylera, który brzmi identycznie jak na debiucie), a reszta to już nagranie z 1978 roku, gdzie muzycy grają powstały rok wcześniej utwór "Draw the Line". Dziwnie to przemieszano na płycie, a do tego "Draw the Line" w ogóle nie został umieszczony w opisie ;)

      Usuń
  11. Wiele ważniejsze od grania bardziej skomplikowanych utworów jest to czy grany utwór jest zagrany z FEELING'iem. A Aerosmith taki posiada!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle tylko, że ten cały feeling to subiektywne odczucie, a poziom skomplikowania muzyki., albo też np. jej oryginalność, to fakty.

      Usuń
  12. Aerosmith. Synonim takiego przeciętnego zespołu, który nigdy dobrej płyty nie nagrał. Parę utworów się im udało i to w sumie tyle, co można dobrego o nich napisać.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)