[Recenzja] Quicksilver Messenger Service - "Quicksilver Messenger Service" (1968)



Mam nieodparte wrażenie, że amerykański rock sprzed lat 70. nawet nie tyle nie cieszy się w naszym kraju dużą popularnością, co po prostu pozostaje niezbadanym terytorium. Rock lat 60. w Stanach to przecież nie tylko Jimi Hendrix i The Doors. To także poszukujący twórcy w rodzaju Franka Zappy i The Velvet Underground, a przede wszystkim niezwykle bogata i różnorodna scena psychodeliczna, skupiona głównie w Kalifornii, choć przecież nie tylko, by wspomnieć o teksańskim The 13th Floor Elevators. Najbardziej aktywne były jednak sceny w Los Angeles - skąd pochodzi wspomniane The Doors, ale też The Byrds czy The United States of America - oraz San Francisco, gdzie zaczynała tzw. wielka trójka: Grateful Dead, Jefferson Airplane oraz Quicksilver Messenger Service. Szczególnie ta ostatnia nazwa może brzmieć obco dla polskich słuchaczy. 

Grupa powstała już w 1965 roku, jednak muzycy dość długo zwlekali z podpisaniem kontraktu, obawiając się komercjalizacji. W międzyczasie doszło do kilku personalnych przetasowań. W oryginalnym składzie znajdowali się gitarzyści John Cipollina i Dino Valenti, basista David Freiberg oraz grający na harmonijce Jim Murray; cała czwórka dzieliła się obowiązkami wokalnymi. Wkrótce jednak Murray opuścił zespół, aby zgłębiać tajniki gry na sitarze, zaś Valenti trafił na ponad rok do więzienia za posiadanie nielegalnej marihuany. Miejsce tego ostatniego zajął Gary Duncan. Postanowiono też zatrudnić perkusistę Grega Elmore'a. W tym właśnie składzie, w 1968 roku, grupa podpisała w końcu kontrakt - od razu z dużym graczem na rynku fonograficznym, Capitol Records - i po raz pierwszy weszła do studia.

Debiutancki album Quicksilver składa się z sześciu kompozycji. Zdecydowanie dominują tutaj krótkie, bardzo melodyjne, bezpretensjonalne i przepełnione słonecznym klimatem Kalifornii piosenki. Takie jak niezwykle energetyczny otwieracz "Pride of Man", z porywającą grą gitarzystów i bardzo przyjemnie pulsującym basem, albo nieco nawet beatlesowskie, choć na wskroś amerykańskie "Dino's Song" i "It's Been Too Long" czy subtelniejszy, najbliższy powszechnie rozumianej psychodelii "Light Your Windows". Dalece od tych utworów nie odbiega "The Fool", lecz trwa o wiele dłużej, ponad dwanaście minut, dzięki czemu muzycy mają więcej czasu na zbudowanie klimatu oraz pokazanie swojego instrumentalnego warsztatu. Najbardziej wyjątkowym nagraniem jest tu jednak siedmiominutowy instrumental "Gold and Silver". Chociaż podpisany został jako autorska kompozycja, to tak naprawdę stanowi improwizację na bazie jazzowego standardu "Take Five", napisanego przez Paula Desmonda dla kwartetu Dave'a Brubecka, z którym występował. I jest to nagranie absolutnie wyjątkowe w muzyce rockowej. Jazzowy utwór nabrał zdecydowanie rockowego charakteru, nie tracąc nic ze swojego wyrafinowania. Porywające popisy Duncana i Cipolliny pokazują ich jako jeden z najlepszych gitarowych duetów w dziejach, ale sekcja rytmiczna też niesamowicie błyszczy.

Debiutancki album Quicksilver Messenger Service wydaje się potwierdzać wspomniane obawy muzyków przed komercjalizacją w wyniku wejścia do fonograficznego przemysłu. Longplay jest jakby wynikiem kompromisu. Oprócz muzyki, jaką zespół prezentował wówczas na koncertach, czyli rozbudowanych jamów, znalazły się tutaj także bardziej konwencjonalne kompozycje. I choć te drugie są całkiem udane, to poniższa ocena jest przede wszystkim zasługą dwóch najdłuższych utworów, z naciskiem na zjawiskowy "Gold and Silver".

Ocena: 8/10

Zaktualizowano: 10.2022



Quicksilver Messenger Service - "Quicksilver Messenger Service" (1968)

1. Pride of Man; 2. Light Your Windows; 3. Dino's Song; 4. Gold and Silver; 5. It's Been Too Long; 6. The Fool

Skład: Gary Duncan - gitara, wokal; John Cipollina - gitara; David Freiberg - gitara basowa, wiolonczela, wokal; Greg Elmore - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Nick Gravenites, Harvey Brooks i Pete Welding


Komentarze

  1. Super płyta i świetny zespół! Bardzo fajnie, że o nich napisałeś, bo taką muzykę należy wśród polskich fanów rocka promować ile się da!

    Quicksilver Messenger Service to tak naprawdę zespół dwóch płyt - tej i koncertowego Happy Trails. Dwa naprawdę ważne punkty na mapie amerykańskiego rocka tamtych lat. Później niestety zespół poszedł w przeciętność, ale i tak za te dwa dobre krążki szacunek na dzielnicy im się należy ;)

    Btw. "Gold and Silver" to bardzo ciekawy utwór. Jest to rockowa interpretacja "Take Five" Dave'a Brubecka - jednego z najsławniejszych utworów cool jazzu, opartego na jednym z najlepiej rozpoznawalnych tematów w całej muzyce jazzowej. QMS nie byli oczywiście pierwszym zespołem rockowym mocno inspirującym się jazzem, ale wydaje mi się, że ten ich utwór jest jednym z pierwszych rockowych numerów tak dosłownie do jazzu nawiązujących. No i w sumie to własnie ten numer stał się ich wizytówką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, że z podobną sytuacją mamy do czynienia na "East-West" The Butterfield Blues Band. Tam też pierwsza stronę kończy urockowiona wersja jazzowego utworu ("Work Song" Nata Adderleya), a drugą - długi jam o jazzująco-orientalnym charakterze ;)

      Poza debiutem QMS i "Happy Trails" znam jeszcze trzeci album, "Shady Grove", który rzeczywiście nie jest już tak porywający. To właściwie album pianisty Nicky'ego Hopkinsa, który w tamtym czasie zasilił skład zespołu i który pełni tam dominującą rolę.

      Usuń
    2. Z porównywaniem do bandu Butterfielda byłbym ostrożny, bo jednak ich "Work Song" jest dosyć zachowawcze w stosunku do wersji jazzowych, tymczasem w wypadku QMS to "Gold and Silver" wydaje się być bardziej swobodny od "Take Five". Zresztą nie ma w tym nic dziwnego, przecież te płyty dzielą dwa lata... Z drugiej strony utwór "East-West" jest absolutnie przełomowy, z pewnością Quicksilverzy nigdy czegoś aż takiego nie stworzyli. To miejscami prawie że free - chyba nigdy wcześniej muzycy rockowi tak nie grali! A i później też rzadko kiedy...

      Usuń
  2. Fenomenalny album. Maestria wykonawcza, kompozycyjna i aranżacyjna jest na takim poziomie, że jest wspaniale, i pięknie. Dla mnie ten album ma 10/10. Jest też bardzo dobrym albumem. W porównaniu z Led Zep. II wydaną rok później jest niebem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, że można lubić i chwalić jeden album bez konieczności wskazywania czegoś rzekomo słabszego?

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)