[Recenzja] The Rolling Stones - "Sticky Fingers" (1971)



Pod sam koniec lat 60. doszło do dwóch tragicznych wydarzeń związanych z grupą The Rolling Stones. 3 lipca 1969 roku, niedługo po opuszczeniu zespołu, Brian Jones utopił się we własnym basenie. Z kolei 6 grudnia, podczas występu na Altamont Free Concert, doszło do zabójstwa jednego z uczestników koncertów przez wynajętych do ochrony członków gangu motocyklowego Hell's Angels. Komuś udało się powiązać to zdarzenie z zagranym nieco wcześniej utworem "Sympathy for the Devil", a konserwatywne media amerykańskie znów zaczęły oskarżać zespół o satanizm, co rzekomo miało sprowadzić nieszczęście. Muzycy postanowili uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości i od tej pory poświęcili całą swoją twórczość hasłu sex, drugs and rock'n'roll. Taka tematyka całkowicie zdominowała kompozycje wydane na kolejnym albumie grupy, "Sticky Fingers". Pierwszym opublikowanym we własnej wytwórni. Dzięki temu muzycy w końcu mieli pełną swobodę i nie musieli przejmować się terminami. Sesje nagraniowe trwały znacznie dłużej, niż kiedykolwiek wcześniej: od grudnia 1969 do stycznia 1971 roku.

"Sticky Fingers" to jeden z najbardziej cenionych i popularnych albumów Stonesów. Kultowa jest już sama okładka, za której projekt i wykonanie odpowiadał nie kto inny, lecz sam Andy Warhol. Artysta, mający już na koncie interaktywną oprawę graficzną eponimicznego debiutu The Velvet Underground & Nico, zaproponował tu równie ciekawe rozwiązanie. Pierwsze wydanie oraz niektóre winylowe reedycje zostały wyposażone w prawdziwy, w pełni funkcjonalny rozporek. Okładka, głównie ze względu na wyraźnie zarysowany falliczny kształt na jednej z nogawek, wywołała pewne kontrowersje. Do tego stopnia, że zakazano jej w Hiszpanii. Z jakiegoś powodu tamtejszy dystrybutor uznał, że bardziej odpowiednia będzie grafika przedstawiająca obcięte palce umieszczone w puszcze pełnej krwi (na tym samym wydaniu kompozycję "Sister Morphine" zastąpiło koncertowe wykonanie "Let It Roll" z repertuaru Chucka Berry'ego).

Cieszy zmiana polityki w kwestii singli. Za czasów współpracy Stonesów z Decca Records część najlepszego materiału z każdej sesji trafiała na siedmiocalowe płyty i już nie powtarzano tych kawałków na długogrającym wydawnictwie (przynajmniej w Europie, choć od "Their Satanic Majesties Request" także w Stanach). W czasach, gdy wzrosło znaczenie albumów, takie podejście nie miałoby sensu. Na szczęście, zespół zdawał sobie z tego sprawę i na "Sticky Fingers" nie pominięto dwóch wielkich hitów z tamtego okresu: czadowego, bardzo chwytliwego "Brown Sugar" oraz znacznej mierze akustycznej, bardzo ładnej melodycznie ballady "Wild Horses". Album niewątpliwie bardzo by na ich braku stracił. Jednak wciąż miałby sporo do zaoferowania. Świetny jest umieszczony pomiędzy nimi "Sway" - utrzymany w wolnym tempie, dość zadziorny, ale znów bardzo dobry melodycznie, do tego z naprawdę fajnymi partiami slide Micka Taylora. Więcej stonesowego czadu pojawia się w "Bitch", a także "Can't You Hear Me Knocking". Ten ostatni w pewnym momencie przeradza się jednak w bardziej jamowe granie, z lekko jazzującymi partiami gitary Taylora oraz saksofonu Bobby'ego Keysa. To zresztą tylko jeden z kilku utworów z jego udziałem, a na płycie wystąpili też inni goście, dzięki czemu brzmienie jest tu całkiem bogate i zróżnicowane.

Album zawiera sporo łagodniejszego grania. Nie tylko w postaci "Wild Horses", ale też np. akustycznego bluesa "You Gotta Move", opartego na starej pieśni gospel (to jedyna na trackliście cudza kompozycja). Jagger śpiewa tutaj w zupełnie dla siebie nietypowy sposób, z akcentem z amerykańskiego południa, co świetnie się sprawdza. Sporo akustycznych brzmień pojawia się też w bardzo subtelnych "Sister Morphine" i "Moonlight Mile", a także w nawiązującym do country "Dead Flowers". Ten ostatni wypada dość banalne, szczególnie w refrenie, ale wprowadza trochę rozluźnienia pomiędzy dwoma wcześniej wspomnianymi utworami, należącymi do najbardziej przejmujących w dorobku grupy. Niemal równie emocjonalnie wypada ballada "I Got the Blues", jakby tutejszy odpowiednik "Love in Vain" z "Let It Bleed". To podobieństwo można w sumie uznać za pewną oznakę wyczerpania formuły tego bardziej amerykańskiego grania z dwóch poprzednich longplayów. Jednak "Sticky Fingers" wcale nie wypada słabiej na ich tle. Zespół po prostu doskonale odnalazł się w takiej stylistyce, a tutaj wciąż pozostaje w swojej szczytowej formie. Prawdziwe oznaki zmęczenia pojawiły się trochę później.

"Sticky Fingers" to prawdopodobnie najbardziej znane wydawnictwo The Rolling Stones, często wskazywane jako najlepszy z całej dyskografii zespołu. To niemal wzorcowy album rockowy i być może najlepszy popis tych muzyków jako kompozytorów. Coś mi tu jednak do końca nie leży. Chyba ta duża ilość spokojniejszych kawałków, które osobno z reguły wypadają naprawdę dobrze, tylko w takiej ilości pozbawiają całość odpowiedniej dynamiki.

Ocena: 9/10



The Rolling Stones - "Sticky Fingers" (1971)

1. Brown Sugar; 2. Sway; 3. Wild Horses; 4. Can't You Hear Me Knocking; 5. You Gotta Move; 6. Bitch; 7. I Got the Blues; 8. Sister Morphine; 9. Dead Flowers; 10. Moonlight Mile

Skład: Mick Jagger - wokal, gitara (2,9,10), instr. perkusyjne (1); Keith Richards - gitara, dodatkowy wokal; Mick Taylor - gitara (1-7,9,10); Bill Wyman - gitara basowa, pianino (5); Charlie Watts - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Ian Stewart - pianino (1,9); Bobby Keys - saksofon (1,4,6,7); Nicky Hopkins - pianino (2,4); Paul Buckmaster - aranżacja instr. smyczkowych (2,10); Jim Dickinson - pianino (3); Billy Preston - organy (4,7); Rocky Dijon - kongi (4); Jimmy Miller - instr. perkusyjne (4); Jim Price - trąbka (6,7), pianino (10); Ry Cooder - gitara (8); Jack Nitzsche - pianino (8)
Producent: Jimmy Miller


Po prawej: okładka wydania hiszpańskiego.


Komentarze

  1. Super album. Mój ulubiony obok "exile on main street" i "let it bleed".

    OdpowiedzUsuń
  2. Moonlight Mile niesamowita piosenka

    OdpowiedzUsuń
  3. W moim odczuciu te ballady dodają tutaj sporo kolorytu i mocno windują całość na ten wyższy muzyczny tier. Oprócz porywającego Brown Sugar szczególnie lubię ostatnie Moonlight Mile - niesamowity orientalny klimat i piękna kulminacja pod koniec, warto na ten kawałek czekać, słuchając całości. Sticky Fingers nieprzerwanie od lat jest moim ulubionym albumem zespołu - mam wrażenie, że wszyscy muzycy dali tu od siebie coś ekstra. 1971 rok był naprawdę wspaniały muzycznie :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzieś na stronie była dyskusja czy 1971 rok nie był aby najsilniejszym rocznikiem w rocku, ale nigdzie nie mogę jej znaleźć.

      Usuń
    2. Najsilniejszy w sensie, że ukazało się wtedy najwięcej dobrych płyt? Czegoś takiego nie sposób obliczyć, bo wybór płyt zawsze będzie subiektywny. Najlepszym mógłby być rok, w którym ukazało się najwięcej przełomowych dla danego gatunku płyt. 1971 raczej nie obfitował w takie.

      Usuń
    3. Pod względem przełomowości dla rocka najprościej chyba wybrać któryś rok spośród okresu 1966-1969.

      Usuń
  4. Co by było gdyby

    Gdyby było tu mniej ballad to dałbyś 10, czy wzorcowy album rockowy, który nie wnosi wiele nowości do muzyki jako całości takiej oceny i tak by nie dostał?

    Bo tak szkoda w sumie, że Bitlesi mają jakąś 10 a RS nie ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dajesz mi wystarczających danych, żebym odpowiedział na to pytanie. Nie byłoby tylu ballad, ale co byłoby w zamian? Rezultat przypominałby "Beggars Banquet" lub "Let It Bleed", czy raczej "It's Only Rock'n'Roll"? W sumie już masz odpowiedź.

      A to akurat nie moja wina, że Beatlesi nagrali "Revolver" - który nie dość, że wypromował pierwszy faktycznie wartościowy nurt rocka, psychodelię, co pomogło w rozwoju gatunku, to jeszcze pokazał, że samą produkcją można uczynić z rocka bardziej wartościową muzykę - a Stonesi nie stworzyli tak przełomowego dzieła.

      Usuń
    2. W zamian byłaby większa dynamika, której przez ten nawał ballad zabrakło na "Sticky Fingers". Nie byłoby tego co Ci tu do końca nie leży

      Usuń
    3. Sama większa dynamika to mało (vide "It's Only Rock'n'Roll"), musiałyby tam dojść przynajmniej tak wyraziste kawałki, jak te z "Let It Bleed" czy "Beggars Banquet".

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)