[Recenzja] Taste - "On the Boards" (1970)



Drugi album irlandzkiego Taste ukazał się niespełna rok po debiucie. A mimo to słychać tu pewien postęp. Rory Gallagher poczuł się o wiele pewniej jako kompozytor i tym razem wszystkie utwory stworzył samodzielnie. Nie musiał już sięgać do repertuaru innych twórców, ponieważ sam miał wiele do zaoferowania. Napisany przez niego materiał już nie trzyma się tak kurczowo bluesrockowych patentów, jak miało to miejsce na debiucie. Irlandczyk miał o wiele szersze horyzonty muzyczne i dał tu tego wyraz, niejednokrotnie daleko oddalając się od bluesa w jakiejkolwiek postaci. "On the Boards" to album bardzo eklektyczny, zawierający utwory w różnych stylistykach, a jego brzmienie wykracza poza to najbardziej podstawowe instrumentarium.

Uwagę przyciąga już otwieracz - bardzo energetyczny i całkiem chwytliwy "What's Going On", z nośnym riffem, fajnymi zwolnieniami oraz świetną, choć bardzo treściową solówką Gallaghera. Wolniejszy "Railway and Gun" to utwór najbliższy poprzedniego longplaya, za sprawą jednoznacznie bluesrockowego charakteru. Ale zaraz po nim pojawia się pierwsze większe zaskoczenie, nieco jakby jamowy "It's Happened Before, It'll Happen Again", ze swingującą sekcją rytmiczną i zdecydowanie jazzującymi partiami gitarzysty, który zaprezentował tutaj też solo na... saksofonie altowym. Rory zdecydowanie nie był wirtuozem tego instrumentu, daleko mu do jazzowych saksofonistów, jednak zagrał całkiem przyzwoicie, w dodatku w bardzo jazzowy sposób. Na uwagę zasługuje też ciekawa linia wokalna. Po tak porywającym nagraniu przydaje się trochę oddechu, który zapewniają dwa kolejne utwory: akustyczny, lekko folkowy "If the Day Was Any Longer", w którym lider bardzo fajnie zagrał na harmonijce, a także bardziej energetyczny "Morning Sun", łączący hardrockowe brzmienie z rytmem boogie.

Kolejny energetyczny kawałek, rozpoczynający drugą stronę winylowego wydania "Eat My Words", przypomina trochę późniejsze dokonania Led Zeppelin (tak z okresu 1971-75). Na uwagę zasługują tu przede wszystkim świetne partie gitary, grane przez Rory'ego techniką slide, ale także solidne wsparcie sekcji rytmicznej. Tytułowy "On the Boards" to znów nagranie większego kalibru. Utrzymany w psychodelicznym, nieco orientalnym nastroju, z intrygującą grą Johna Wilsona, hipnotycznym basem Richarda McCrackena oraz lekko jazzującymi partiami Gallaghera. Znów też pojawia się udane solo na saksofonie. Obok "It's Happened Before..." jest to najciekawszy utwór na tym albumie. Oba świadczą o nieco większych ambicjach artystycznych muzyków, a także najlepiej pokazują ich umiejętności grania zespołowego. Nietrafionym pomysłem było natomiast umieszczenie zaraz po tytułowym nagraniu dość topornego "If I Don't Sing I'll Cry", opartego na rytmie boogie. Bardzo ładnie wypada natomiast "See Here", w którym słychać wyłącznie śpiew oraz gitarę akustyczną. Porównując ten utwór do podobnego "Hail" z debiutu, trudno nie zawyżyć znacznego rozwoju Gallaghera jako kompozytora. Zresztą pozostałe utwory tylko to potwierdzają. Na zakończenie pojawia się jeszcze najbardziej czadowy "I'll Remember" - udany, choć raczej nie będący najlepszym wyborem na finał.

Pierwszy album Taste pokazał trio jako godnych następców Cream. "On the Boards" prezentuje znacznie większą wszechstronność zespołu, zdradza też większe ambicje. Z drugiej strony, ten duży eklektyzm bywa też wadą, bo zdarza się, że sąsiadujące ze sobą kawałki zupełnie do siebie nie pasują. Poszczególne utwory sprawiają jednak przeważnie dobre wrażenie, a niektóre z nich należą do najlepszych w całym dorobku Rory'ego Gallaghera. Warto też dodać, że album całkiem dobrze się sprzedawał, dochodząc do 18. miejsca brytyjskiej listy, podczas gdy debiut Taste w ogóle nie wszedł do notowań.

Ocena: 8/10



Taste - "On the Boards" (1970)

1. What's Going On; 2. Railway and Gun; 3. It's Happened Before, It'll Happen Again; 4. If the Day Was Any Longer; 5. Morning Sun; 6. Eat My Words; 7. On the Boards; 8. If I Don't Sing I'll Cry; 9. See Here; 10. I'll Remember

Skład: Rory Gallagher - wokal i gitara, saksofon altowy (3,7), harmonijka (4,8); Richard McCracken - gitara basowa; John Wilson - perkusja
Producent: Tony Colton


Komentarze

  1. Nie jest to poziom późniejszych płyt solowych Gallaghera ale słucha się tego bardzo przyjemnie. Jest tu kilka fajnych i melodyjnych akustycznych numerów ale są też prawdziwe hard rockery, z których What's Going On robi największe wrażenie ze zwzględu na rewelacyjną solówkę. Największą perłą jest natomiast niezwykle nastrojowy On the Boards z wyśmienitymi partiami solowymi Rory'ego na gitarze i saksofonie w jazzowym klimacie. Genialna kompozycja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja oprócz wspomnianych przez Ciebie utworów, bardzo lubię także "It's Happened Before, It'll Happen Again". Może najbardziej z tego albumu.

      Usuń
  2. Nooo pewnie że to świetny numer. Partia solowa to już chyba czysty jazz. No prawie ;) Troche brakuje mi na tym albumie porywających bluesrockowych i hradrockowych solówek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie zadziwia, że Rory był tak dobrym saksofonistą. Pewnie, że nie grał na poziomie Coltrane'a, Colemana czy innych jazzmanów, ale już na tle saksofonistów rockowych wyróżniał się naprawdę na plus. Nie pamiętam jak w wersji studyjnej "It's Happened Before...", ale jedno z koncertowych wykonań ma niewiarygodne, prawdziwie jazzowe solo na saksie, jakiego mógłby pozazdrościć nie jeden jazzrockowy zespół.

      Usuń
    2. Pamiętasz może, które to było koncertowe wykonanie?

      P.S. Taką muzykę docenia się z czasem. Piękny album.

      Usuń
    3. Nie pamiętam dokładnie. Parę lat temu wyszedł czteropłytowy boks "I'll Remember" (tutaj recenzja) i tam są dwie koncertowe wersje tego utworu. To jedno z nich, choć możliwe, że w obu to solo jest tak dobre.

      Usuń
  3. Pełna zgoda. Szkoda że tak mało saksofonu Rory wykorzystywał na solowych płytach. Ale chciałem zwrócić uwagę na jeszcze jeden ekement jego niesamowitego talentu, miał niezwykły dar tworzenia pięknych melodii. Przecież jego solowe płyty to skarbnica naprawdę fantastycznych melodii. Szczególnie mam tu na myśli te bardziej subtelne kompozycje które urzekają pięknem. Nawet największe zespoły rockowe tamtych czasów nie komponowały tak cudownych melodii. Powtórzę jeszcze raz że talent Gallaghera nie został w pełni doceniony.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy "It's Happened Before, It'll Happen Again" nie jest czasem genialnym połączeniem bluesa, rocka i jazzu? ;) Według mnie to najlepszy kawałek ze studyjnej twórczości Gallaghera. W ogóle obie płyty Taste doceniam bardziej niż kiedyś (za to kilka solowych płyt mniej).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy zmieściłby się w moim top 10 Gallaghera ;) Być może jest to najlepsze, co nagrało Taste, choć moim zdaniem "Catfish" z debiutu stanowi poważną konkurencję.

      Jeżeli chodzi o łączenie bluesa, rocka i jazzu, to robili to też Colosseum (praktycznie cała dyskografia), John Mayall ("Bare Wires", "The Turning Point", "Jazz Blues Fusion", "Moving On") i Ten Years After (pojedyncze kawałki, niestety w żadnym nie ma saksofonu).

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)