[Recenzja] Free - "Tons of Sobs" (1969)
W chwili wydania debiutanckiego albumu Free, "Tons of Sobs", żaden z tworzących zespół muzyków nie miał jeszcze ukończonych dwudziestu lat. Posiadali już jednak pewne doświadczenie. Gitarzysta Paul Kossoff i perkusista Simon Kirke występowali w bluesrockowym Black Cat Bones i nagrywali z bluesmanem Championem Jackiem Dupree, wokalista Paul Rodgers udzielał się w różnych amatorskich zespołach, zaś najmłodszy z nich, zaledwie szesnastoletni basista Andy Fraser zdążył już przewinąć się przez skład grupy Bluesbreakers, prowadzonej przez ojca brytyjskiego bluesa, Johna Mayalla. Ostatnie dwójka nie miała dotąd okazji pracować w studiu. Zespół jednak doskonale sobie poradził.
"Tons of Sobs" wpisuje się w wciąż popularną w tamtym czasie, ale już powoli ustępującą innym, stylistykę blues rocka. W przeciwieństwie do wielu innych grup łączących bluesową tradycję z rockowym czadem, muzycy Free już na swoim pierwszym albumie postawili przede wszystkim na autorski repertuar. Głównym twórcą materiału jest Rodgers, w dwóch utworach wspomógł go Fraser ("Wild Indian Woman", "I'm a Mover"), a dwa kolejne są dziełem całego składu ("Walk in My Shadow", "Moonshine"). Całości dopełniły interpretacje dwóch bluesowych standardów: "Goin' Down Slow" Louisa Jimmy'ego Odena i "The Hunter" Alberta Kinga.
Choć album spina klamra w postaci podzielonego na dwie części, onirycznego "Over the Green Hills", dominują na nim zdecydowanie ostrzejsze, energetyczne kawałki w rodzaju "Worry", "Walk in My Shadow", "I'm a Mover" i "Sweet Tooth". Brzmienie jest co prawda często łagodzone partiami pianina (w wykonaniu Frasera lub sesyjnego muzyka Steve'a Millera), jednak wyraźnie kieruje się w stronę hard rocka, podążając drogą wyznaczoną przez Cream, The Jimi Hendrix Experience, The Jeff Beck Group i Led Zeppelin. Zaś pomiędzy tymi czadowymi nagraniami pojawiają się, oczywiście, bluesowe ballady: "Goin' Down Slow" i "Moonshine", obie wykonane bardzo emocjonalnie, z odpowiednim dla takiej stylistyki dramatyzmem.
Wśród największych zalet zespołu można wymienić charyzmatycznego i rozpoznawalnego wokalistę o charakterystycznej, bardzo bluesowej barwie głosu, gitarzystę doskonale czującego bluesa (w przenośni i dosłownie), oraz niechowającą się w tle sekcję rytmiczną. Właściwie każdy członek zespołu odgrywa na tym albumie tak samo istotną rolę, co w takiej muzyce ma ogromne znaczenie. Same kompozycje nie są może wybitne, raczej na poziomie trochę powyżej bluesowej średniej, jednak bardzo zyskują dzięki świetnemu wykonaniu i naprawdę dobremu brzmieniu. Zespół nigdy już nie nagrał lepszego albumu od tego.
"Tons of Sobs" wpisuje się w wciąż popularną w tamtym czasie, ale już powoli ustępującą innym, stylistykę blues rocka. W przeciwieństwie do wielu innych grup łączących bluesową tradycję z rockowym czadem, muzycy Free już na swoim pierwszym albumie postawili przede wszystkim na autorski repertuar. Głównym twórcą materiału jest Rodgers, w dwóch utworach wspomógł go Fraser ("Wild Indian Woman", "I'm a Mover"), a dwa kolejne są dziełem całego składu ("Walk in My Shadow", "Moonshine"). Całości dopełniły interpretacje dwóch bluesowych standardów: "Goin' Down Slow" Louisa Jimmy'ego Odena i "The Hunter" Alberta Kinga.
Choć album spina klamra w postaci podzielonego na dwie części, onirycznego "Over the Green Hills", dominują na nim zdecydowanie ostrzejsze, energetyczne kawałki w rodzaju "Worry", "Walk in My Shadow", "I'm a Mover" i "Sweet Tooth". Brzmienie jest co prawda często łagodzone partiami pianina (w wykonaniu Frasera lub sesyjnego muzyka Steve'a Millera), jednak wyraźnie kieruje się w stronę hard rocka, podążając drogą wyznaczoną przez Cream, The Jimi Hendrix Experience, The Jeff Beck Group i Led Zeppelin. Zaś pomiędzy tymi czadowymi nagraniami pojawiają się, oczywiście, bluesowe ballady: "Goin' Down Slow" i "Moonshine", obie wykonane bardzo emocjonalnie, z odpowiednim dla takiej stylistyki dramatyzmem.
Wśród największych zalet zespołu można wymienić charyzmatycznego i rozpoznawalnego wokalistę o charakterystycznej, bardzo bluesowej barwie głosu, gitarzystę doskonale czującego bluesa (w przenośni i dosłownie), oraz niechowającą się w tle sekcję rytmiczną. Właściwie każdy członek zespołu odgrywa na tym albumie tak samo istotną rolę, co w takiej muzyce ma ogromne znaczenie. Same kompozycje nie są może wybitne, raczej na poziomie trochę powyżej bluesowej średniej, jednak bardzo zyskują dzięki świetnemu wykonaniu i naprawdę dobremu brzmieniu. Zespół nigdy już nie nagrał lepszego albumu od tego.
Ocena: 8/10
Free - "Tons of Sobs" (1969)
1. Over the Green Hills (Pt. 1); 2. Worry; 3. Walk in My Shadow; 4. Wild Indian Woman; 5. Goin' Down Slow; 6. I'm a Mover; 7. The Hunter; 8. Moonshine; 9. Sweet Tooth; 10. Over the Green Hills (Pt. 2)
Free - "Tons of Sobs" (1969)
1. Over the Green Hills (Pt. 1); 2. Worry; 3. Walk in My Shadow; 4. Wild Indian Woman; 5. Goin' Down Slow; 6. I'm a Mover; 7. The Hunter; 8. Moonshine; 9. Sweet Tooth; 10. Over the Green Hills (Pt. 2)
Skład: Paul Rodgers - wokal; Paul Kossoff - gitara; Andy Fraser - gitara basowa, pianino; Simon Kirke - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Steve Miller - pianino
Gościnnie: Steve Miller - pianino
Producent: Guy Stevens
Racja. Jeżeli chodzi jakość muzyki to płyta bardzo przeciętna.
OdpowiedzUsuńAle ja nic takiego nie napisałem, więc z czym racja?
Usuń"Same kompozycje nie są może wybitne, raczej na poziomie trochę powyżej bluesowej średniej" czy prawnie nie na jedno wychodzi
OdpowiedzUsuńNo ale po pierwsze, z tego cytatu wynika, że są lepsze niż przeciętne. A po drugie, jest on wyrwany z kontekstu, bo dalsza część zdania mówi o tym, że dzięki wykonaniu te średnie kompozycje stają się lepsze. I konkluzja jest taka, że to bardzo dobry album.
UsuńSporym zdziwieniem było dla mnie to, że na tej płycie gra ten sam Steve Miller, który grał z Caravan. Dobra płyta.
OdpowiedzUsuńZ kolei na następnej gra Chris Wood z Traffic. Ale to już mniej udany album.
Usuń