[Recenzja] Yes - "Relayer" (1974)



Rick Wakeman opuścił Yes w wyniku artystycznych nieporozumień wynikłych w trakcie nagrywania "Tales from Topographic Oceans". Zespół dość długo szukał dla niego następcy. Chętnych było wielu, ale tylko dwóch kandydatów zdawało się pasować: byli to Vangelis i Patrick Moraz. Obaj doświadczeni, obracający się w podobnych klimatach muzycznych (pierwszy, poza solową działalnością, miał tez na koncie grę w prog rockowym zespole Aphrodite's Child, drugi występował w progowym The Refugee). Ostatecznie nowym klawiszowcem został Moraz. Kiedy jednak dołączył do składu, nowy album był już w znacznym stopniu nagrany, więc pozostało mu tylko dodanie klawiszowych partii w odpowiednich miejscach. Odcisnął jednak wyraźne piętno na charakterze całości. W przeciwieństwie do interesującego się przede wszystkim muzyką klasyczną Wakemana, na Moraza duży wpływ miał także jazz (którego słuchał od najmłodszych lat i zdarzało mu się go wykonywać), co słychać w jego grze.

Zespół wyciągnął wnioski z niektórych błędów popełnionych na "Tales from Topografic Oceans" i nagrał album o nieco innym charakterze, na pewno mniej rozpasany. Całość zmieściła się na jednej płycie winylowej, której struktura wywołuje oczywiste skojarzenia z "Close to the Edge": jedna rozbudowana, wielowątkowa kompozycja na stronie A oraz dwie krótsze, o kontrastującym ze sobą charakterze, na stronie B. "Relayer" nie jest jednak kopią wcześniejszego dzieła. Zespół postawił na rozwój, rozwijając dotychczasowe pomysły, ale też wprowadzając nowe rozwiązania. Podejście jak najbardziej godne uznania, jednak w przypadku Yes efekty były różne. Czasem poszukiwania zespołu prowadziły go na sam szczyt ("Close to the Edge"), czasem zwodziły na manowce ("Tales..."). Przypadek "Relayer" mieści się gdzieś pomiędzy. Jest tutaj wiele świetnych pomysłów, ale zdarzają się też kompletnie nietrafione.

Wypełniająca całą pierwszą stronę winylowego wydania suita "The Gates of Delirium" pod względem budowy przypomina raczej utwory z poprzedniego albumu (szczególnie "The Ancient"), niż tytułowe nagranie z "Close to the Edge", w którym różne motywy przeplatały się ze sobą, tworząc bardzo spójną i logiczną całość. "The Gates of Delirium" brzmi natomiast jak dwa różne utwory, które niekoniecznie musiały zostać połączone w całość. Bardziej dynamiczne pierwsze piętnaście minut przynosi kilka przyjemnych melodii (to zawsze był jeden z największych atutów Yes, jeśli nie największy) i nawet niezłego progowego kombinowania, ale już długie, przeplatające się ze sobą popisy solowe muzyków zdają się za bardzo iść w instrumentalny onanizm. Ostatnie sześć minut to już znacznie subtelniejsze granie, z urokliwą, ale zarazem nieco nawiną melodią i niemal za bardzo przesłodzonym brzmieniem. Fragment ten, znany jako "Soon" został wydany na singlu i trafił na niektóre składanki. Obie części łączy ze sobą tylko warstwa tekstowa.

Otwierający drugą stronę energetyczny "Sound Chaser" to utwór wnoszący najwięcej świeżości. Słychać tu wyraźne wpływy jazz rocka i trochę awangardowego proga. Jednak ogólnie wydaje się nieco przekombinowany - momentami odnoszę wrażenie, że muzycy nie mają pomysłu jak pociągnąć dany fragment, więc nagle go urywają i próbują czegoś nowego, z różnym skutkiem. Dość irytująco wypada tu też warstwa wokalna, z wyjątkiem subtelniejszej części środkowej. Jest to jeden z kilku naprawdę świetnych momentów w tym kawałku, który jako całość mnie nie przekonuje. "To Be Over" dla odmiany w całości prezentuje łagodniejsze oblicze grupy, Jest tu przyjemna melodia, są ubarwiające brzmienie orientalizmy, do tego lekko jazzujące solo Steve'a Howe'a, ale ogólnie utwór wydaje się nieco na siłę przeciągnięty.

"Relayer" uznawany jest za najtrudniejszy album zespołu, ze względu na obecne tu wpływy jazzu i rockowej awangardy - rzeczy, do których przeciętny słuchać głównonurtowego proga nie jest przyzwyczajony. Dla słuchaczy takich rzeczy problemem może być natomiast to, że zespół nieco nieporadnie czerpie z tych inspiracji, niespecjalnie odnajdując się w takim graniu. Muzycy po raz kolejny zawiesili sobie poprzeczkę zbyt wysoko. Na szczęście, tym razem album ma znacznie bardziej przystępną długość, zdaje się też tu znacznie więcej dziać (choć nie zawsze z sensem) i nie brakuje naprawdę ładnych momentów. 

Ocena: 7/10



Yes - "Relayer" (1974)

1. The Gates of Delirium; 2. Sound Chaser; 3. To Be Over

Skład: Jon Anderson - wokal; Steve Howe - gitara, elektryczny sitar, dodatkowy wokal; Patrick Moraz - instr. klawiszowe; Chris Squire - gitara basowa, dodatkowy wokal; Alan White - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Yes i Eddy Offord


Komentarze

  1. Tych popisów w "Gates Of Delirium" może faktycznie jest trochę za pełno, ale trudno odmówić im sensu, zwłaszcza po 10 minucie. Pierwsza część ma ilustrować bitwę, która przecież często (a nawet zazwyczaj) przechodzi od dość poukładanej strategii do kompletnego chaosu, gdzie dzieje się mnóstwo rzeczy i to wszystkie na raz. Temu też służy ten kontrast między częścią "wojenną" i "pokojową" - tak samo różne od siebie są czas pokoju i czas wojny, taka też jest "Wojna i Pokój" Lwa Tołstoja, która była główną inspiracją tego utworu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako dźwiękowa ilustracja bitwy jest to bardzo naiwnie zrealizowane i zbyt łopatologicznie. Kompozytorzy klasyczni potrafili tworzyć takie ilustracje w znacznie bardziej subtelny, nie tak dosłowny sposób. To kolejny dowód na to, że muzycy Yes mieli skłonność do przeceniania swoich możliwości i umiejętności, zwłaszcza tych kompozytorskich.

      Usuń
  2. "W przeciwieństwie do klasycznie kształconego Wakemana, Moraz wychował się przede wszystkim na jazzie, co słychać w jego grze". Chyba żartujesz, przecież to Moraz studiował z Nadią Boulanger! Edukacja Wakemana była, z tego co pamiętam, niepełna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak gdzieś przeczytałem i nie zweryfikowałem. Natomiast faktem pozostaje, że Moraz interesował się jazzem i wykonywał go, a Wakeman nie był tym gatunkiem zainteresowany, pociągała go głównie klasyka. I owszem, jego edukacja była niepełna, o czym wspominam bodajże w recenzji "Fragile".

      Usuń
  3. Podobno Geddy Lee zapytany jaka płytę zabrałby na bezludną wyspę wskazał właśnie Relayera.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakoś tak za dużo dźwięków jest na tej płycie, jak dla mnie. Howe usiłuje zamordować swoim gadulstwem skadinad ciekawy Sound Chaser. Podobnie jak na Yessongs mordował skadinad znakomita wersję koncertowa Yours Is No Disgrace w środkowej partii. Piękne To Be Over przypomina jednak Tales. W Gates jest wiele wspaniałych pomysłów jednak całość psuje "bitwa instrumentów" w środkowej części. Moraz zdecydowanie ciągnął w kierunku jazzu a nie klasyki. Płyta trudna w odbiorze i ambitna w założeniach. Jednak zdecydowanie gorsza od Close To The Edge czy Going For The One.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)