[Recenzja] Traffic - "John Barleycorn Must Die" (1970)



Po rozpadzie supergrupy Blind Faith, Steve Winwood postanowił nagrać pierwszy album solowy, roboczo zatytułowany "Mad Shadows". Nagrania rozpoczęły się w lutym 1970 roku, bez żadnych dodatkowych muzyków, jedynie z producentem Guyem Stevensem. Z czasem jednak, po nagraniu kilku utworów, zmieniła się koncepcja. Rolę producenta przejął Chris Blackwell, a Stevens zajął się współpracą z zespołem Mott the Hoople, zabierając ze sobą... tytuł "Mad Shadows" (otrzymał go drugi album Mott the Hopple). Winwood zaczął się tez rozglądać za instrumentalistami, którzy dzieliliby jego wizję artystyczną. Szybko odnalazł ich w osobach Chrisa Wooda i Jima Capaldiego, z którymi nie tak długo wcześniej współtworzył grupę Traffic. Tym samym solowy projekt przerodził się w reaktywację Traffic, pod którego szyldem ukazał się album ostatecznie zatytułowany "John Barleycorn Must Die".

Nie jest to jednak zwyczajna kontynuacja dokonań zespołu z lat 60. Muzycy całkowicie odchodzą tutaj od swoich psychodelicznych korzeni, proponując muzykę na pograniczu bluesa, folku i rockowego mainstreamu, z lekkimi wpływami jazzu. Pod względem brzmienia i klimatu można sklasyfikować ten eklektyczny album jako rock progresywny. Problem w tym, że zawarta na nim muzyka jest zupełnie nieprogresywna w dosłownym znaczeniu - bo w żadnym wypadku nie jest to nowatorskie granie. Nie słychać tu też jakiś wielkich ambicji artystycznych. Winwood i spółka proponują głównie proste, melodyjne piosenki, w rodzaju "Empty Pages", "Stranger to Himself" czy nieco bardziej rozbudowanego "Every Mother's Song". Bardzo przyjemne, przystępne dla przypadkowego słuchacza, ale tylko odrobinę bardziej wyrafinowane od typowego rockowego mainstreamu tamtych czasów - i to wyłącznie za sprawą brzmienia i aranżacji, bo melodyjnie nierzadko popadają w banał. Nawet jazz-rockowy instrumental "Glad" nie zawiera żadnych wirtuozerskich popisów, a jedynie melodyjne, raczej proste solówki.

Znalazły się tu jednak także dwa utwory, którym warto poświęcić nieco więcej uwagi. "Freedom Rider" to naprawdę zgrabnie napisany i zaaranżowany utwór, z bardzo fajnymi partiami saksofonu, fletu, pianina, organów i gitary basowej, a także ekspresyjnym, nieco soulowym popisem wokalnym Winwooda. Druga perłą jest (prawie) tytułowy "John Barleycorn", interpretacja starej brytyjskiej pieśni folkowej. Wersja Traffic zachowuje wspaniałą melodię i angielski, pastoralny klimat, a dodatkowo zachwyca finezyjnymi (choć nieskomplikowanymi) partiami gitary akustycznej i fletu, a także fantastycznym śpiewem Winwooda, momentami wchodzącym w uroczy dwugłos z Capaldim.

Te dwa utwory pokazują, że zespół stać było na wiele więcej, niż proponują przez większość albumu. Pomimo ograniczonych możliwości, potrafili tworzyć też wyrafinowaną muzykę, nie tracącą nic z przystępności i chwytliwości, ale niepopadającą w banał. A jednak co najmniej połowa utworów mniej lub bardziej w ów banał popada. I dlatego "John Barleycorn Must Die" jest dość rozczarowującym wydawnictwem. Choć muszę przyznać, że podobał mi się o wiele bardziej w czasach, zanim zwróciłem się w stronę ambitniejszej muzyki. Bo w kategorii takiego melodyjnego, nieskomplikowanego rocka, jest to naprawdę fajne granie. Wciąż zresztą bardzo podobają mi się jego fragmenty, a i słuchanie całości nie jest torturą - byle nie robić tego za często.

Ocena: 7/10



Traffic - "John Barleycorn Must Die" (1970)

1. Glad; 2. Freedom Rider; 3. Empty Pages; 4. Stranger to Himself; 5. John Barleycorn; 6. Every Mother's Son

Skład: Steve Winwood - wokal, instr, klawiszowe, gitara basowa (1,3), instr. perkusyjne (1,2,4,6), gitara (4-6); Chris Wood - saksofon (1,2), flet (1,2,5), instr. perkusyjne (1,2,5), organy (3); Jim Capaldi - perkusja i instr. perkusyjne (1-3,5,6), dodatkowy wokal (4,5)
Producent: Chris Blackwell i Steve Winwood (1-3,5); Guy Stevens (4,6)


Komentarze

  1. Chyba najbardziej przeszacowany album Traffic. Z pierwszych pięciu płyt według mnie najmniej ciekawy. Nie jest to już ten stary, bluesowo, soulowo, psychodelicznych zespół co wcześniej, miejscami ta muzyka robi się jednak dosyć pretensjonalna, czasami brakło im po prostu wyczucia. Znacznie lepiej Trafficowy prog rock brzmiał później na The Low Spark of High Heeled Boys. John Barleycorn to jedna z tych płyt, które są najsłynniejsze bo celują w nieco szerszą niż reszta publikę, na czym sama muzyka trochę jednak traci.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)