[Recenzja] Queen - "Jazz" (1978)



Tytuł siódmego albumu Queen doskonale oddaje charakter tego albumu. "Jazz" nie oznacza tu bowiem gatunku muzycznego, a przymiotnik zgrzytliwy. To najbardziej eklektyczny album, jaki zespół wydał do tamtej pory, a poszczególne kawałki ewidentnie ze sobą zgrzytają. Nic tu do siebie nie pasuje, to jeden wielki chaos. Muzyczne wygłupy (np. "Mustapha", "Bicycle Race", "Dreamers Ball") mieszają się z różnymi odmianami hard rocka (np. radiowy "Fat Bottomed Girls", zadziorniejsze "Let Me Entertain You" i "Dead on Time"), piosenkowymi banałami ("If You Can't Beat Them", "Don't Stop Me Now"), smętnymi balladami ("In Only Seven Days", "Leaving Home Ain't Easy") i tanecznym kawałkiem zapowiadającym już następną dekadę ("Fun It"). Gdyby chociaż poszczególne kawałki broniły się samodzielnie. Ale w większości brzmią jak odrzuty z wcześniejszych albumów. W dodatku znalazł się tutaj jeden z najbardziej irytujących kawałków w całej historii zespołu - "Bicycyle Race". No dobrze, nie wszystko tutaj jest takie tragiczne. Poza wspomnianym gniotem i dwoma czy trzema innymi słabiznami, jest raczej przeciętnie. Z kilkoma niezłymi przebłyskami. Dość intrygująco wypada finałowy "More of That Jazz" (gdyby tylko nie te bezsensowne wstawki z innych nagrań...). W "Let Me Entertain You" pojawia się trochę przyjemnego riffowania, a kawałek świetnie sprawdził się na żywo (zresztą w wersjach koncertowych zyskały też inne fragmenty). Ale przede wszystkim błyszczy tu "Jealousy" - jedna z najładniejszych ballad zespołu. Jako całość, jest to jednak zdecydowanie najsłabszy album Queen z lat 70.

Ocena: 5/10



Queen - "Jazz" (1978)

1. Mustapha; 2. Fat Bottomed Girls; 3. Jealousy; 4. Bicycle Race; 5. If You Can't Beat Them; 6. Let Me Entertain You; 7. Dead on Time; 8. In Only Seven Days; 9. Dreamers Ball; 10. Fun It; 11. Leaving Home Ain't Easy; 12. Don't Stop Me Now; 13. More of That Jazz

Skład: Freddie Mercury - wokal i pianino; Brian May - gitara, wokal (2,11), dodatkowy wokal; John Deacon - gitara basowa, gitara (8); Roger Taylor - perkusja i instr. perkusyjne, wokal (10,13), gitara (10,13), bass (10,13), dodatkowy wokal
Producent: Queen i Roy Thomas Baker


Komentarze

  1. Oczywiście nie jest to szczytowe osiągnięcie Queen ale mi akurat album bardzo się podoba. Wiadomo że Dont Stop Me Now to klasyka z najwyższej półki ale oprócz tego jest tu kilka bardzo dobrych numerów. Uwielbiam Dead on Time, More of That Jazz, Jealousy czy Let Me Entertain You. Powszechnie uwielbiany Bicycle Race mnie niestety irytuje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Faktycznie groch z kapustą, ale nie uważam, żeby ta płyta wypadała dużo gorzej od poprzednich. "Don't Stop Me Now" ma wszystkie charakterystyczne cechy 'przebojów' Queen, niczym nie odstaje od rzeczy typu "Somebody To Love", a pastiszowe "Bicycle Race" zawsze lubiłem. Reszta płyty faktycznie przeciętna, ale zespół akurat nigdy nie znał takiego pojęcia. :p

    OdpowiedzUsuń
  3. Warto kupić winylowe wydanie - choćby do plakatu. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Queens był zawsze mniej lub bardziej eklektyczny. Taka była całą ich twórczość. Z tej płyty najbardziej kocham Dead On Time. Słabiutki i irytujący jest Fun It. Sredni finałowy More Of That Jazz. Za to Mustapha i rowery absolutna rewelacja.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tę płytę też sobie przypomniałem "plebiscytowo" (słuchałem jej przez tydzień w aucie) i jest super. Oczywiście nie na "dychę", ale w kategoriach muzyki rozrywkowej- fantastyczna rzecz, niewiele słabsza od "Nocy w Operze". W recenzji absolutnie pomijasz jej największy walor, decydujący może nawet w 90% o wartości tego albumu. Jest to oczywiście śpiew Freddiego. Niezwykły - wypadający znakomicie i w roli postrzelonego muezzina (Mustapha - to jest owszem, żart, ale jak on na luzie potrafił zaśpiewać z arabskimi melizmatami i orientalną barwą wcale nie gorzej niż Niemen na poważnie w "Pielgrzymie) i stylizacji na lata 40 (Dreamers Ball) i w numerach stricte hardrockowych i w balladzie pod Eltona Johna (Dont Stop Me Know). W numerach , w których nie śpiewa (Leaving Home, No More That Jazz) robi się faktycznie bardzo przeciętnie. To jest truizm, ale płyt Queenu słucha się głównie z uwagi na zjawiskowy w kontekście muzyki rozrywkowej śpiew.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śpiew Mercury'ego to jest taka oczywistość, że nawet się nie myśli, by to podkreślać ;). Tyle tylko, że skoro jest to atut każdego w zasadzie albumu Queen (no, poza "Flash Gordon"), to nie jest dla mnie powodem, by wyżej cenić akurat tę płytę. Najlepsze - poza Freddie'em - w tym zespole jest moim zdaniem to, że oni potrafili zagrać niemal w każdym stylu i zachować natychmiastową rozpoznawalność. Jednak ten ciągły eklektyzm uważam raczej za wadę. Poszczególnym ich albumom często brakuje własnego charakteru. Jakby tak zebrać kawałki z "Jazz" oraz, powiedzmy, "News of the World" i "The Game", pomieszać je ze sobą i losowo - zachowując proporcje między czadami, balladami i wygłupami - rozdzielić na trzy płyty, to nie zrobiłoby to raczej większej różnicy. To była grupa nagrywająca piosenki, a nie albumy. Akurat ten zbiór z "Jazz" niezbyt mnie przekonuje.

      Usuń
  6. I tutaj - jako fan Queen -się nie do końca zgodzę - tzn. oczywiście była to grupa nastawiona na hity, ale płyty z lat 70 mają wyraźnie odmienny charakter. Weźmy choćby te trzy przykłady, o których wspomniałeś: "News of the World" jest zdecydowanie bardziej rockowa i prostsza niż wcześniejsze albumy (ograniczono np. wielogłosowe partie wokalne), są silne wpływy bluesa i nawet jakieś refleksy punka. The "Game" to generalnie ukłon w stronę lat 50 (rockabilly zastąpiło pastisze z lat międzywojennych), plus pojawia się funky (nie tylko "Dust", ale też np. "Dragon Attack). "Jazz" to podsumowanie całej twórczości zespołu z lat 70, tylko w czysto piosenkowej formie, bez rozbudowanych utworów. Poza tym te, jak piszesz, "wygłupy" stoją często na dużo wyższym poziomie niż poważne utwory wielu innych zespołów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie myślałem o "Jazz" w ten sposób, że to miało być podsumowanie, ale jeśli muzycy nie potwierdzili takiego zamysłu, to równie dobrze można domniemywać, że po prostu tym razem nie mieli pomysłu na jakiś dominujący koncept. Natomiast w przypadku dwóch pozostałych albumów ich koncept kompletnie się rozmywa przez brak konsekwencji. Takie "We're the Champions", "All Dead, All Dead" czy "Who Needs You" to całkowite przeciwieństwo utworu, jakiego należałoby się spodziewać na płycie, która ma być zdecydowanie bardziej rockowa i prostsza niż wcześniejsze, a do tego zawierać silne wpływy bluesa i nawet jakieś refleksy punka. Z kolei na "The Game" są, jak wspomniałeś, dwa różne pomysły, które moim zdaniem zupełnie się ze sobą nie kleją, bo rockabilly to stylistyka z już wtedy odległej przeszłości, a disco (muzycy powoływali się na grupę Chic, nie klasyczny funk) było aktualnie modnym stylem. Do tego jakaś połowa utworów nie pasuje ani do jednej, ani do drugiej grupy.

      Usuń
    2. Fajnie, że podjąłeś dyskusję, bo ja o Queen mogę długo. No więc odnośnie "News of the World" to nie ma żadnych wątpliwości co do świadomej zmiany stylu - i Mercury i May podkreślali w wywiadach, że płyta ma być o wiele prostsza niż poprzedniczki, o wiele bardziej rockowa i komunikatywna, bez "barokowości" w harmoniach wokalnych, bez cyzelowania brzmienia w studio. We Are The Champions bardzo pasuje do całości i takiego założenia. To jest wręcz wzorcowy przykład. Akompaniament fort. opiera się na bluesowych akordach, a nie jak wcześniejsze ballady Freddiego na quasi-klasycznych figuracjach granych z rubato (Nevermore, Love of My Life, You Take My Breath Away). Aranż partii wokalne są bardzo uproszczone. Tak naprawdę tylko Who Needs You nie pasuje do płyty (bo np. druga ballada Deacona - Spread Your Wings bardzo!) - ale to typowy dla Deacona numer w pseudo-calypso.
      Co do "Jazz" jest inaczej - tutaj na pewno muzycy nie mieli sprecyzowanej wizji co do kształtu płyty i wniosek o podsumowaniu pierwszego okresu jest ex post. Niemniej wg mnie uprawniony - jest to ostatnia klasyczna płyta zespołu (bez syntezatorów), bardzo eklektyczna, żonglująca stylami jak chyba nigdy wcześniej. W sumie przypomina charakterem Sheer Heart Attack.

      Usuń
    3. " Z kolei na "The Game" są, jak wspomniałeś, dwa różne pomysły, które moim zdaniem zupełnie się ze sobą nie kleją, bo rockabilly to stylistyka z już wtedy odległej przeszłości"
      Bardzo się kleją, jeśli zważymy na to, że Queen niemal od początku (poza stricte hadrockowym debiutem) był zespołem nastawionym na żonglerkę pastiszami i stylami muzyki popularnej z róznych epok. Na każdej płycie Queen (z wyjątkiem debiutu) były co najmniej 2-3 pastisze. Czasem cofał się aż do XIX wieku - operetki, wiedeńskiego walca, ale najczęściej sięgał do dixielandu i międzywojennego wodewilu. To pasowało do eklektycznej konwencji "Opery" czy Wyścigów", ale już na News of the World pastisz zmieniono na jazzującego bluesa z lat 50 (My Melancholy Blues), żeby nie było dysonansu. Ponieważ na The Game styl stał się bardziej "trendy", prostszy i współczesny (tak, bas w "Dust" to kopia Chic, ale sam numer nie jest stricte dyskotekowy jak niektóre utwory z Hot Space- jest to całkiem rockowe funky choć przecież nie z epoki wczesnych płyt Funkadelic), no to i pastisze musiały zmienić charakter. Międzywojnie byłoby zbyt odległe, więc rockabilly były świetnym pomysłem (również w Dont Cry Suicide). Zresztą nawet Hot Space jest w tym względzie logiczną całością - całość dyskotekowa, więc pastisz jeszcze bardziej "zawęził" ramy czasowe i odnosi się do Lennona (Life Is real). Tak naprawdę pierwszą zupełnie "niepoukładaną: płytą Queen jest The Works - tam faktycznie jest bezhołowie, nic nie do siebie nie pasuje, choć poszczególne kompozycje nie są wcale takie złe.

      Usuń
    4. Dont Try Suicide oczywiście miałem na myśli.

      Usuń
    5. Co do reszty utworów z "The Game" to też mają spójny charakter - to jest zazwyczaj proste rockowe granie z wyeksponowanym jak nigdy wcześniej basem (Rock It czy Coming Soon), utwór tytułowy jest wyraźnie beatlesowski, nawet podniosła ballada Save Me - ma jak na standardy Queen - skrajnie uproszczony akompaniament fortepianu (gra na nim May a nie Freddie). Hot Space można nie lubić, ale zupełnie nie pasującym do całości Tear It Up też jest albumem zwartym stylistycznie. Jak napisałem - dopiero od The Works płyty Queen straciły określony wymiar i zespół wyraźnie się zagubił (choć nadal miał mega-przeboje)

      Usuń
    6. Jeszcze odnośnie samego "Jazz" to np. Bicycle Race choć rzeczywiście głupkowaty od strony muzycznej wcale nie jest banalny. Wręcz przeciwnie - ma bogatą harmonię, trudną partię wokalną, oryginalne kombinacje akordów (są tam aż trzy tonacje - w tym podstawowa As -Dur - jak na taką piosenkę bardzo wyszukana i w ogóle rzadko stosowana w rocku), solo Maya w zasadzie jak w muzyce klasycznej. Czy to sprawia, że utwór jest dobry? No nie - partie są dość pokracznie "sklejane" ze sobą, w zasadzie nie ma żadnych "mostków" (chyba że tak potraktować dzwonki rowerów). Bicycle Race to taka, można powiedzieć, ekstrawagancka rozbuchana harmonicznie i melodycznie bzdurka. Natomiast niewątpliwie wiele się w nim dzieje. To go odróżnia np,. od "Radio Ga Ga", które jest i bardzo głupie i niezwykle banalne muzycznie.

      Usuń
    7. Chodziło mi konkretnie o wypowiedzi na temat "Jazz", bo te o "News of the World" są mi znane. Pomimo tego, co piszesz o "We're the Champions" - co jest oczywiście trafnym opisem - fortepianowy kawałek z pełnym patosu refrenem zupełnie nie pasuje mi do konceptu ostrzejszej, wręcz punkowej płyty.

      W kolejnym komentarzu piszesz, że te zróżnicowane stylistycznie utwory na "The Game" pasują do siebie, bo Queen niemal od początku (…) był zespołem nastawionym na żonglerkę pastiszami i stylami muzyki popularnej z róznych epok, ale właśnie ten eklektyzm sprawia, że nawet jeśli dany utwór pasuje do swojego albumu (bo przy takim zróżnicowaniu pasowałoby niemal cokolwiek), to tak samo dobrze pasowałby na innym. Czy jakąś różnicę robiłaby zamiana miejscami "We're the Champions" z "Don't Stop Me Now" lub wymiana "Spread Your Wings" na "Save Me"? Albo czy obecność tych kawałków rockabilly jest bardziej uzasadniona na "The Game" niż byłaby na, powiedzmy, "Jazz"? Moim zdaniem - nie.

      "Hot Space" faktycznie wydaje się bardziej konsekwentny od innych albumów, ale te ballady odstają od konceptu. Swoją drogą, "Tear It Up" jest na następnym albumie, może miałeś na myśli "Put Out the Fire"? Akurat w przypadku "Hot Space" spójność jest małym pocieszeniem, gdy brakuje wyrazistych kompozycji.

      Usuń
    8. Jasne - myślałem o "Put Out the Fire" - podobnie toporny kawałek hardrockowy. "fortepianowy kawałek z pełnym patosu refrenem zupełnie nie pasuje mi do konceptu ostrzejszej, wręcz punkowej płyty." W żadnym razie nie punkowej, tylko ewentualnie wykorzystującej gdzieniegdzie jakieś elementy punka (tak naprawdę w jednym utworze). Wg mnie jest zupełnie odwrotnie - płyta bez ballad nie brzmiałaby jak Queen, bo ballady były po prostu od początku (tzn od dwójki) znakiem firmowym zespołu. Zresztą, We Are the Champions to fantastyczny numer. Problem z płytami Queen leży zupełnie gdzie indziej. Nie tkwi w eklektyzmie, tylko w warsztacie kompozytorskim członków zespołu. Aż do The Works schemat komponowania był podobny: Mercury dawał na płytę prawie połowę utworów (zwykle 4), podobnie May. Taylor dawał jeden lub 2, Deacon zwykle 1. (choć np. na News dwa). To utwory Freddiego nadają płytom niepowtarzalny wymiar i rzadko kiedy nie są przynajmniej dobre (a najczęściej są znakomite). May był nierówny- dawał utwory i świetnie i bardzo przeciętne wypełniacze . Utwory Taylora najczęściej są zupełnie do wywalenia - toporne "rocksy" pozbawione dobrych melodii , Deacon celował w bezpretensjonalnych przebojach, które czasem mu wychodziły, a czasem nie. Gdyby Freddie komponował więcej, jestem pewien, że płyty Queen byłyby jeszcze lepsze

      Usuń
    9. "Czy jakąś różnicę robiłaby zamiana miejscami "We're the Champions" z "Don't Stop Me Now" lub wymiana "Spread Your Wings" na "Save Me"? Albo czy obecność tych kawałków rockabilly jest bardziej uzasadniona na "The Game" niż byłaby na, powiedzmy, "Jazz"? Moim zdaniem - nie." Oczywiście, że nie zrobiłoby istotnej różnicy, ale to trochę czepialski argument w tym sensie, że można go zastosować odnośnie mnóstwa zespołów - również tych bardziej "albumowych". Czy np. zamiana "Knots" i "Talybont" na odpowiednio: "On Reflection" i "Dogs Life" zmieniłaby jakoś szczególnie "Octopus" i "Free Hand"? Czy na "Skowronkach" Crimson nie mogłyby się znaleźć "The Night Watch", "Lament" i "One More Red Nightmare" zamiast "Book of Saturday", "Exiles" i "Easy Money"?

      Usuń
    10. Oczywiście, małe różnice pomiędzy kolejnymi płytami to nie jest problem wyłącznie Queen. Gentle Giant jest tu dobrym przykładem. Jeśli wziąć pod uwagę tylko pierwsze 7-8 albumów - zanim wydawca zaczął dyktować, co mają grać - to różnice między nimi nie są duże i sprowadzają się głównie do doskonalenia stylu. No, trochę wyróżnia się "In a Glass House", gdzie grają bardziej po amerykańsku. Niemniej jednak każda z tych płyt jest bardzo konsekwentna jako całość. Nie ma takiej sytuacji, że nagle wyskakuje jakiś kawałek w stylu zupełnie innym od reszty.

      Natomiast King Crimson to jest zły przykład, bo jak porównać albumy różnych wcieleń grupy - a nie, jak zrobiłeś wyżej, utwory jednego składu - to można odnieść wrażenie, że to dzieła różnych zespołów, choć pewne wspólne elementy są. Oni przeszli ewolucję od symfonicznego proga, przez bardziej jazzujące granie, następnie coś między progiem i fusion z domieszką awangardy, dalej post-punk, aż po prog metal. No nie jestem w stanie wyobrazić sobie "Epitaph" na "Discipline", albo "Happy with What You Have to Be Happy With" na "Lizard". Natomiast Queen jest tak eklektyczny, że bez problemu mogę sobie wyobrazić dowolny kawałek na którejkolwiek płycie.

      Usuń
  7. No nie do końca. O wiele mniejszym dysonansem estetycznym byłaby obecność Schizofrenika na Discipline czy np. Requiem z Beat na Starless and Bible niż The March of the Black Queen na Hot Space. Co nie znaczy że generalnie nie masz racji w temacie Crimson, ale uogólnienie na tym poziomie jest błędem logicznym. Po prostu w przypadku The March... i Hot Space okazuje się że po podstawieniu elementu ( czyli utworu) do konkretnego zbioru ( czyli albumu) zdanie, które napisałeś jest fałszywe (dowolny kawałek Queen na dowolnej plycie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "21st Century Schizoid Man" pasowałby na "Discipline" pod warunkiem nagrania go w takiej wersji, jaką zespół grał na koncertach w latach 80. Gdyby "The March of The Black Queen" powstał podczas sesji "Hot Space" też brzmiałby inaczej, ale zakładając, że zachowałby prog-rockową formę - no nie pasowałby do tych tanecznych kawałków, ale w kontekście eklektyzmu płyt Queen, nie byłaby zaskoczeniem obecność na tym albumie tak innego kawałka. Bo na każdej ich płycie jest coś, co nie pasuje do reszty, zwykle niejedno.

      Usuń
    2. Mówiliśmy o utworach w oryginalnych wersjach, przy przearanzowaniu staje się to oczywiste , zresztą przecież na Three of a Perfect Pair jest kolejna część Skowronków. Myślenie "albumowe" nie jest jakimś warunkiem sine qua non dla powstania dobrej płyty. Można ją potraktować jako zbiór piosenek. Płyty z tak niezwykłym wokalem - w skali muzyki rozrywkowej absolutnie wyjątkowym- są interesujące nawet kiedy nie tworzą jednorodnej całości. Osobiście uważam, że w zasadzie wszystko, co zaśpiewał Freddie, jest godne uwagi - nawet nie tak dawno słuchałem z przyjemnością w aucie jego soloerj płyty Mr Bad Guy, której kiedyś nie cierpiałem

      Usuń
    3. Nie jest to warunkiem koniecznym, ale mnie akurat płyt studyjnych Queen nie słucha się dobrze w całości, zarówno przez to skakanie ze stylu na styl, jak i wspomniany przez Ciebie problem z nierównymi kompozytorami.

      Usuń
    4. Swoją drogą mógłbyś kiedyś zrecenzować jakąś płytę Sparks, którym Queen na pewno się
      inspirował.

      Usuń
    5. No właśnie, Sparks jest jak Queen beż eklektyzmu. Mam w planach.

      Usuń
    6. To super. Jestem wielkim fanem klasycznego Sparks. Na poziomie źródeł inspiracji był to równie eklektyczny zespół jak Queen, ale faktycznie ich płyty tworzyły spójną estetycznie całość. Na pewno są bardziej równe niż albumy Queen. Z drugiej strony Sparksi nigdy nie nagrali czegoś równie fascynującego jak Bohemian Rhapsody, Somebody To Love czy Millionaire Waltz. Również wokal - bardzo fajny - ale jednak zawsze w podobnej komiczno-falsetowej manierze to nie jest poziom Mercury'ego.

      Usuń
  8. Bez tego rozbuchanego eklektyzmu nie ma charakterystycznego stylu Quuen. Wówczas byłby to po prostu zwyczajny rockowy band, tyle że ze świetnym wokalem. Natomiast fakt- nie ma płyty Queen, gdzie zazwyczaj nie opuszcalbym jednego czy dwóch utworów- nawet na Nocy w Operze ( Im in Love with my Car i Sweet Lady).

    OdpowiedzUsuń
  9. Akurat "Bicycle Race" moim zdaniem jeden z najlepszych kawałków Queen, nic fascynującego ale bije z niego pozytywna energia i luz. Wczoraj słuchałem tego albumu ponownie i dałem 7/10

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inaczej: Jeśli chodzi o te ich "hiciory", to "Bicycle Race" świetnie mi się słucha- z tego albumu to "Fat Bottomed Girls" również ok, a "Don't Stop Me Now" w ogóle mi nie podchodzi.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024