[Recenzja] Wishbone Ash - "Wishbone Ash" (1970)



Wishbone Ash zapisał się w historii rocka jako jeden z pierwszych zespołów mających w składzie dwóch gitarzystów solowych. Patent ten został później wykorzystany przez wielu innych przedstawicieli ciężkiego rocka, z Thin Lizzy, Judas Priest i Iron Maiden na czele. Początkowo skład grupy miał być jednak inny. Kiedy basista Martin Turner i perkusista Steve Upton postanowili założyć zespół, poszukiwali do niego tylko jednego gitarzysty oraz klawiszowca. Na przesłuchaniu pojawiło się jednak dwóch tak dobrych gitarzystów - Ted Turner (zbieżność nazwisk z Martinem przypadkowa) i Andy Powell - że obaj dostali angaż. Zespół zwrócił na siebie uwagę występując jako support Deep Purple. A dzięki wsparciu samego Ritchiego Blackmore'a, muzycy podpisali swój pierwszy kontrakt. We wrześniu 1970 roku zarejestrowali pierwszy album, pod okiem producenta Dereka Lawrence'a (wcześniej pracował przy trzech pierwszych longplayach Deep Purple) oraz słynnego Martina Bircha w roli inżyniera dźwięku.

Choć Wishbone Ash jest bez wątpienia ważnym i wpływowym zespołem, to w ciągu swojej wieloletniej kariery o prawdziwą wielkość raczej tylko się ocierał, a i to nie za często. Było tak zarówno pod względem komercyjnym (nawet w najlepszych latach jego albumy lądowały na dalszych miejscach notowań, a single pozostawały niezauważone), jak i niestety artystycznym. Mówiąc wprost, albumy zespołu okazywały się albo kompletnymi niewypałami, albo raziły brakiem spójności. Nie chodzi tu bynajmniej o eklektyczny styl zespołu, który był mieszanką hard rocka, bluesa i folku, a czasami nawet jazzu, ale o nierówne kompozycje. Na większości albumów Wishbone Ash z lat 70. obok prawdziwych pereł zdarzają się zwyczajne gnioty. Zaś od dokonań z późniejszych dekad najlepiej trzymać się daleka. Eponimiczny debiut należy jednak do tych nielicznych udanych i w miarę równych wydawnictw grupy.

Na pierwszej stronie winylowego wydania dominują energetyczne kawałki o zdecydowanie hardrockowym charakterze: "Blind Eye", "Lady Whiskey" i "Queen of Torture". Zwraca uwagę doskonała współpraca gitarzystów i niebanalna gra sekcji rytmicznej. Przyczepić można się jednak do rockandrollowego pianina w "Blind Eye" i warstwy wokalnej całej trójki. Zamiast zatrudnić profesjonalnego wokalistę, śpiewem podzielili się Turnerowie i Powell, choć żaden z nich nie miał ku temu specjalnych predyspozycji. Ich partie szczególnie drażnią właśnie w takich mocniejszych utworach, gdzie często ocierają się o fałsz. Za to nieźle sprawdzali się w łagodniejszych kompozycjach, podkreślając ich pastoralny charakter. Doskonałym przykładem jest dopełniający pierwszą stronę "Errors of My Way". Wspaniały utwór z naprawdę uroczym wielogłosowym śpiewem, świetnie podkreślającym folkowy nastroju, a także wspaniale dopełniającymi się partiami obu gitar oraz basu. W takim graniu zespół po prostu był najlepszy.

Drugą stronę albumu wypełniają tylko dwa ponad dziesięciominutowe utwory. "Handy" mógłby być jednym z najlepszych utworów Wishbone Ash, gdyby kończył się w ósmej minucie. Do tego momentu jest to fantastyczna instrumentalna improwizacja całego składu, podczas której znów błyszczą przede wszystkim Martin Turner i obaj gitarzyści. Później jednak następuje dość nudne, standardowe solo perkusyjne Uptona, a po nim rockandrollowo-swingująco-bluesowa część z naprawdę okropną partią wokalną. Kompletnie nie pasuje to do wcześniejszej części utworu. Ani do tego, co rozbrzmiewa tuż potem - podniosłej, majestatycznej kompozycji "Phoenix", łączącej ładne fragmenty balladowe ze świetnymi popisami instrumentalistów w długich sekcjach instrumentalnych. Aż dziwne, że taki utwór nie wszedł do kanonu rockowej klasyki.

Pomimo kiepskiej warstwy wokalnej (oprócz "Errors on My Way") i kilku nie najlepszych pomysłów (w "Blind Eye" i "Handy"), pierwszy album Wishbone Ash to bardzo udany debiut i zarazem szczytowe osiągnięcie zespołu.

Ocena: 8/10



Wishbone Ash - "Wishbone Ash" (1970)

1. Blind Eye; 2. Lady Whiskey; 3. Errors of My Way; 4. Queen of Torture; 5. Handy; 6. Phoenix

Skład: Martin Turner - gitara basowa, wokal; Andy Powell - gitara, wokal; Ted Turner - gitara, wokal; Steve Upton - perkusja
Producent: Derek Lawrence


Komentarze

  1. Podzielam zachwyty nad tą płytą! Natomiast Handy mnie aż tak nie rajcuje, trochę nudzi to solo na basie. Podziwiam kunszt gitarzystów grupy, można ich słuchać bez końca. Fantastyczne granie na najwyższym poziomie. Zawsze zastanawiałem się dlaczego Turner i Powell nigdy nie są wymieniani jako czołowi gitarzyści lat 70.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne hardrockowe granie. Dawno nie słuchałem, dzisiaj odswieżyłem i zgadzam się z oceną 👍

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)