[Recenzja] The Doors - "Morrison Hotel" (1970)



Album "The Soft Parade" spotkał się z mieszanym przyjęciem fanów i krytyków. Po raz pierwszy podniosło się tak wiele krytycznych głosów. Muzycy postanowili więc, że ich kolejny album będzie całkowitym przeciwieństwem tamtego wydawnictwa. "Morrison Hotel" przynosi zatem muzykę o zdecydowanie bardziej surowym charakterze, wprost czerpiącą z bluesowej tradycji. To szczera, prosta muzyka, bez żadnego kombinowania. Tym samym znacznie mniej czasu zajęło jej nagranie - sesja nagraniowa trwała od listopada 1969 roku do stycznia roku następnego.

Trzeba jednak zaznaczyć, że dwa utwory to odrzuty z poprzednich wydawnictw. Ballada "Indian Summer" została zarejestrowana już w 1966 roku, w tym samym czasie, co album debiutancki. Natomiast psychodeliczny "Waiting for the Sun" pochodzi z sesji tak samo zatytułowanego longplaya. To naprawdę udane utwory, jednak niepasujące do klimatu "Morrison Hotel". Zespół sięgnął także po dwie inne starsze kompozycje, ale nagrał je na nowo - "You Make Me Real" to jedna z najwcześniejszych kompozycji Jima Morrisona, także z 1966 roku, natomiast "Queen of the Highway" to urockowiona wersja kawałka, który w bardziej jazzowej aranżacji miał trafić na "The Soft Parade" (nagranie z tamtej sesji można znaleźć wśród licznych bonusów na reedycji "Morrison Hotel" z 2007 roku).

Album nie przyniósł zespołowi żadnego przeboju, ale wśród fanów popularność zyskał świetnie sprawdzający się na koncertach "Roadhouse Blues" - energiczny bluerockowy kawałek, z świetnymi partiami harmonijaki, gitary i basu, oraz nieco mniej udanym knajpianym pianinem. Coraz bardziej przepity głos Morrisona idealnie sprawdza się w takiej stylistyce. Co potwierdzają kolejne kawałki w tym stylu, jak "Peace Frog" i "Ship od Fools" (w obu znów  pojawia się świetny bas, ale także typowe dla wcześniejszej twórczości zespołu, psychodeliczne organy), "Maggie M'Gill" (z bardzo fajnymi, bluesowymi zagrywkami Robby'ego Kriegera), bardziej stonowany "The Spy", czy wspomniany już wcześniej "Queen of the Highway". Bardzo dobrze wypada również ballada "Blue Sunday" z nieco oniryczną warstwą instrumentalną i głęboką partią wokalną Jima. Ale są tu też nieco słabsze momenty, w postaci nieco banalnego "Land Ho!" i "You Make Me Real", zepsutego partią pianina w stylu honky tonk, która nachalnie wybija się ponad pozostałe instrumenty.

Zwrot w stronę bluesa wyszedł zespołowi zdecydowanie na dobre. Może nie ma tutaj aż tak dobrych kompozycji, jak na pierwszych trzech albumach, ale całość jest zdecydowanie bardziej spójna i przemyślana od "Waiting for the Sun" (choć byłoby jeszcze lepiej, gdyby zrezygnowano z zamieszczenia obu odrzutów), za to w porównaniu z "The Soft Parade" jest już zdecydowanie lepiej pod względem kompozytorskim, nie wspominając już o braku pretensjonalnych aranżacji. "Morrison Hotel" to udany powrót do formy.

Ocena: 8/10



The Doors - "Morrison Hotel" (1970)

1. Roadhouse Blues; 2. Waiting for the Sun; 3. You Make Me Real; 4. Peace Frog; 5. Blue Sunday; 6. Ship of Fools; 7. Land Ho!; 8. The Spy; 9. Queen of the Highway; 10. Indian Summer; 11. Maggie M'Gill

Skład: Jim Morrison - wokal, instr. perkusyjne; Ray Manzarek - instr. klawiszowe; Robby Krieger - gitara; John Densmore - perkusja
Gościnnie: Lonnie Mack - bass (1,11); Ray Neapolitan - bass (2-9); John Sebastian - harmonijka (1)
Producent: Paul A. Rothchild


Komentarze

  1. A mnie się właśnie bardzo podoba Maggie M'Gill, może nie jest tak "odjechana'' jak np. Wake up, ale to surowe brzmienie jakoś mnie zachęca. The Doors zawsze:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie spodziewałem się takiego wzrostu oceny. To po debiucie chyba mój ulubiony album The Doors, choć musiałbym sobie je wszystkie powtórzyć. "Indian Summer" fantastyczne.

    P.S. W dziale "Wykonawcy" po prawo jakiś czas temu zniknęło The Doors.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna płyta. A recenzja i ocena - strzał w dziesiątkę. Zawsze stawiałem tą płytę na trzecim miejscu podium, za debiutem i LA, razem z Strange Days. Muszę znów posłuchać tych trzech płyt i zweryfikować oceny.
    Jeszcze raz, świetny blues-rock ocierający się momentami o hard (ach ten głos Morrison).

    OdpowiedzUsuń
  4. Album słabszy od 3 pierwszych studyjnych albumów. Morrison jeszcze miał tu dobry głos. Irytuje mnie umieszczenie nieciekawej piosenki Maggie McGill na końcu albumu. Psuje to dodatkowo efekt calosci. Za to dwa znakomite utwory umieszczono na początku. Piękne spokojne Indian Summer i The Spy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)

[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)