[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)



Po przejściach z Mercury Records, ani sami muzycy Van der Graaf Generator, ani menadżerujący im Tony Stratton-Smith, nie zamierzali wikłać się w kolejną niepewną współpracę z firmą fonograficzną. Zamiast tego menadżer założył własną wytwórnię Charisma, do której szybko ściągnął też inne prowadzone przez siebie grupy. Całe przedsięwzięcie udało się utrzymać dzięki pozyskaniu Genesis i, w mniejszym stopniu, folk-rockowego Lindisfarne. Sam Van der Graaf Generator zwrócił się tymczasem w stronę muzyki o mniej komercyjnym charakterze, która nie zapewniłaby firmie płynności finansowej. Z początku nie było jeszcze najgorzej: album "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" dotarł do 47. pozycji brytyjskiego notowania. Kolejne wydawnictwa grupy przepadły jednak kompletnie na tych najbardziej liczących się rynkach.

"The Least We Can Do Is Wave to Each Other" to nie tylko pierwsze wydawnictwo Van der Graaf Generator dla Charismy, ale także prawdziwy debiut zespołu. Poprzednia pozycja w jego oficjalnej dyskografii, "The Aerosol Grey Machine" z 1969 roku, powstawała jako solowy album Petera Hammilla i znacznie odbiega - nie tylko stylistyka, ale też poziomem - od poźniejszych dokonań pod tym szyldem. Co więcej, to dopiero tutaj uformował się ten właściwy skład, z nowym basistą Nicem Potterem, a zwłaszcza z saksofonistą i flecistą Davidem Jacksonem. Potrafiący, wzorem Rolanda Kirka, grać jednocześnie na dwóch saksofonach Jackson wniósł do muzyki zespołu elementy jazzu nowoczesnego, pomagając stworzyć unikalny styl w ramach progresywnego rocka.

Ekspresyjne, czasem wręcz freejazzowe partie Davida Jacksona stały się jednym z trzech filarów Van der Graaf Generator, obok potężnego, majestatycznego brzmienia elektrycznych organów Hugh Bantona oraz zwariowanych, nieco teatralnych popisów wokalnych Petera Hammilla. Całości dopełniła intensywna podstawa rytmiczna Nica Pottera i bębniarza Guya Evansa. Co istotne, zespół obywa się tu niemal bez gitary - czasem tylko Hammill przygrywa na akustyku, a w "Whatever Would Robert Have Said?" dodatkowo Potter sięga po elektryka. Sporadycznie pojawia się też wiolonczela lub kornet. Album oferuje bogate brzmienie, wykraczające poza rockową normę.

Autorem lub współautorem wszystkich utworów jest Hammill, jednak tym razem także pozostali muzycy zaangażowali się w aranżacje materiału, dzięki czemu utwory opierają się na większej interakcji instrumentalistów. Na album składa się sześć utworów - po trzy na każdą stronę winylowego wydania, ułożonych tak, że po środku obu stron umieszczone zostały spokojniejsze utwory o balladowym charakterze. Podniosły "Refugees" kojarzy się trochę z "A Whiter Shade of Pale" Procol Harum, a trochę z balladami Roberta Wyatta, natomiast "Out of My Book" ma bardziej folkowy, pastoralny klimat. Pomimo łagodnych aranżacji i wyrazistych melodii, nie są to zwyczajne piosenki o konwencjonalnej strukturze. Muzycy całkowicie zrezygnowali z refrenów. Utwory po prostu płynną, stopniowo się rozwijając.

Pozostałe nagrania można dla ułatwienia opisać jako połączenie teatralności wczesnego Genesis oraz ciężkiego, mrocznego klimatu King Crimson, przy czym muzyka Van der Graaf Generator jest bardziej dekadencka i nieokiełznana. Świetne otwarcie zapewnia "Darkness (11/11)", oparty na pulsującym basie i budujących nastrój klawiszach, zakończony rozdzierającą solówką na saksofonach. Równie porywające są też dwa inne utwory, "White Hammer" i "After the Flood". Ten pierwszy początkowo sprawia wrażenie miłej, melodyjnej piosenki, jednak klimat stopniowo się zagęszcza. prowadząc do zaskakująco ciężkiego finału z posępnymi, przesterowanymi organami i agresywną, freejazzową solówką Jacksona. Ta końcówka to zresztą jeden z najbardziej powalających fragmentów całego rocka progresywnego. Finałowy "After the Flood" to natomiast najdłuższa i najbardziej złożona, pełna kontrastów kompozycja, pomysłowo łącząca elementy rocka, jazzu, folku i muzyki współczesnej w interesującą całość.

W międzyczasie rozbrzmiewa jeszcze wspomniany "Whatever Would Robert Have Said?", wyróżniający się brzmieniem gitar, ale najciekawiej wypada w nim jednak część instrumentalna, gdzie większą rolę odgrywają te charakterystyczne brzmienia organów i saksofonu. To, wraz z "Out of My Book", najmniej imponujący mi fragment albumu, przy czym ten drugi ma nieco więcej uroku. W miejsce pierwszego widziałbym tu raczej "The Boat of Millions of Years" - stronę B singla "Refugees" i bonus na reedycjach - także spokojny, ale z bardzo umiejętnie budowanym napięciem.

"The Least We Can Do Is Wave to Each Other" to bardzo udany album - o wiele dojrzalszy i bardziej dopracowany od "The Aerosol Grey Machine", mający już wszystkie cechy stylu rozwijanego potem na kolejnych wydawnictwach zespołu. Zespół już tutaj wypracował swój rozpoznawalny styl i charakterystyczne brzmienie, oparte przede wszystkim na saksofonach i organach. Część słuchaczy zapewne odrzucą czasem nadto egzaltowane partie wokalne, które jednak po lepszym obyciu się z twórczością Van der Graaf Generator przestają drażnić, a wręcz stają się atutem. Natomiast niewątpliwie zarówno wykonanie wokalne, jak i instrumentalne, świadczy o ogromnej wyobraźni muzyków. Dlaczego więc nie oceniam tego albumu wyżej? Bo zespół nie wykorzystał tu jeszcze w pełni swojego potencjału. Na kolejnych albumach, w ramach tej samej stylistyki, pokazał dużo więcej.

Ocena: 8/10

Zaktualizowano: 04.2024



Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

1. Darkness (11/11); 2. Refugees; 3. White Hammer; 4. Whatever Would Robert Have Said?; 5. Out of My Book; 6. After the Flood

Skład: Peter Hammill - wokal, gitara, pianino (2); Hugh Banton - instr. klawiszowe, dodatkowy wokal; David Jackson - saksofon altowy, saksofon tenorowy, flet, dodatkowy wokal; Nic Potter - gitara basowa, gitara (4); Guy Evans - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Mike Hurwitz - wiolonczela (2); Gerry Salisbury - kornet (3)
Producent: John Anthony


Komentarze

  1. Uważam, że ten album jest nieco niedoceniony, pozostający w cieniu swoich następców. Jak dla mnie Darkness, Refugees, After the Flood to ścisła czołówka VDGG. Czy planujesz napisać recenzje kolejnych albumów ? Chętnie bym je przeczytał :).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)