[Recenzja] Deep Purple - "The Battle Rages On..." (1993)



Po komercyjnej porażce "Slaves and Masters", instrumentaliści Deep Purple postanowili ściągnąć z powrotem Iana Gillana. Dzięki temu powstał jeszcze jeden album najbardziej znanego składu grupy. Wkrótce jednak bitwa rozgorzała na nowo i w trakcie trasy promującej longplay odszedł Ritchie Blackmore. Tym razem na dobre. A jak prezentuje się "The Battle Rages On..."? Cóż, na pewno lepiej od poprzednika. Muzycy porzucili jego wstydliwy styl i wrócili do cięższego grania z okolic "Perfect Strangers". Niestety, tym razem materiał jest znacznie słabszy. Utwory brzmią bardzo klasycznie (czasami aż za bardzo - "One Man's Meat" opiera się na riffie z "L.A. Connection" Rainbow), ale jednocześnie zupełnie bezbarwnie i sztampowo. Na tle całości wyróżniają się utwór tytułowy i "Anya", oba z nieco orientalizującymi melodiami, a także bluesowy "Ramshackle Man" plus ewentualnie melodyjny "Solitare". Żaden z nich nie jest jednak na tyle dobry, by warto było tracić czas na wracanie do tego albumu.

Ocena: 4/10



Deep Purple - "The Battle Rages On..." (1993)

1. The Battle Rages On; 2. Lick It Up; 3. Anya; 4. Talk About Love; 5. Time to Kill; 6. Ramshackle Man; 7. A Twist in the Tale; 8. Nasty Piece of Work; 9. Solitaire; 10. One Man's Meat

Skład: Ian Gillan - wokal; Ritchie Blackmore - gitara; Jon Lord - instr. klawiszowe; Roger Glover - gitara basowa; Ian Paice - perkusja
Producent: Thom Panunzio i Roger Glover


Komentarze

  1. Steve Morse już 20 lat całkiem godnie zastępuje Ritchiego. Dobrym gitarzystą jest ale ... brakuje mu tego czegoś. Choć nie ukrywam, że na kocertach przyjemniej ogląda się współpracującego z zespołem Morse'a niż zamkniętego w swoim świecie Blackmore'a.

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawdziwa magia utworu Anya wychodzi dopiero na koncertach. Wersja z koncertówki Come Hell or High Water jest obłędna. Zaryzykuję stwierdzenie że to jedno z najlepszych koncertowych wykonań grupy w ogóle. Utwór za sprawą niesamowitych partii gitarowych Ritchiego trwa aż 12 minut! Sama płyta The Battle Rages On jest bardzo nierówna. Ale przeważają świetne utwory. Do tych dobrych oprócz 3 wspomnianych w recenzji dodałbym Time to Kill i mimo
    wszystko Nasty Piece of Work oraz Ramschackle Man. Ten ostatni fantastycznie wykonał na koncertach Joe Satriani.

    OdpowiedzUsuń
  3. Płyta nierówna, ale niejako "z urzędu" nimbu przydaje jej fakt, że jest ostatnią płytą klasycznego składu, czyli Mark II. TBRO posiada jedną z bardzo typowych wad, która dała się we znaki mocno choćby fanom AC/DC. Mianowicie stara strona A i B mocno różnią się jakością. Nie inaczej jest w tym wypadku. Pierwsze 5 utworów jeżeli nie zachwyca, to przynajmniej trzyma przyzwoita purplową średnią. Utwór tytułowy zdecydowanie jednak zachwyca. Choćby ze względu na subtelne, nie "kawa na ławę" nawiązania do orientu w warstwie dźwiękowej i chwytliwy refren (z mocnym przekazem). Tu rządzi "TEN" niepowtarzalny klimat. Podobnie jak w nieco hiszpańsko zaczynającej się Anyi. Jest przebojowo owszem, ale nie banalnie! Zawodzący, nieco już styrany wokal Gillana absolutnie nie razi, on robi tu sporo klimatu, dodaje tylko kompozycji egzotyki i tajemniczości. Nie wiem dlaczego, ale Anya zawsze kojarzyła mi się z inną balladą wykonawcy z kompletnie innej parafii - mowa tu o Liberian Girl Michaela Jacksona. Moim zdaniem panuje to podobny klimat, na zasadzie niezwykłej symbiozy między egzotycznym klimatem a chwytliwością. Bardziej bezpośrednie uderzenie mamy w Talk About Love, z riffem przywodzącym na myśl tęczowy Starstruck. Interpretacja Gillana jest tu niezrównana. W Lick it Up wkraczamy na terytorium blues-rocka. Jest bardzo dobrze, choć już nie wybitnie. Utwór może przywoływać skojarzenia z wczesną twórczością Aerosmith. Natomiast Time to Kill ma zbyt banalną melodię, zwłaszcza refrenu, jednak nadal to kawał porządnego, purpurowego hard rocka. Niestety dużo mniej dobrego można rzec o drugiej połowie longplaya. Właściwie jedynie Solitaire zasługuje na uwagę, z jednym wszakże zastrzeżeniem, na takim In Rock czy Machine Head robiłby za przeciętniaka. Ani podbluesowiony Ramshackle Man, zagoniony A Twist in the Tale i toporne One Man's Meat nie robią niestety większego wrażenia i psują trochę wizerunek tej płyty. Trójka z plusem.
    Pozdrawiam
    Kuba Jasiński

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)