[Recenzja] Black Sabbath - "Master of Reality" (1971)



Już na swoim debiutanckim dziele muzycy Black Sabbath zaprezentowali własny styl i bardzo oryginalne brzmienie, jednak album "Black Sabbath" w znacznym stopniu opiera się na bluesowych patentach. Na drugim w dyskografii "Paranoid" styl zespołu jest już w pełni wykrystalizowany. Ale dopiero na "Master of Reality" został on doprowadzony do perfekcji. To bardzo krótki album, ledwo przekraczający pół godziny, co jednak tylko działa na jego korzyść. Zamiast wydłużania na siłę otrzymaliśmy bardzo zwarty, treściwy i pozbawiony słabych punktów materiał.

"Master of Reality" to właściwie tylko sześć utworów, wzbogaconych dwiema instrumentalnymi miniaturkami, w których wystąpił tylko Tony Iommi. O ile "Embryo" jest właściwie tylko wstępem do kolejnego na płycie "Children of the Grave", brzmiącym jak wprawka początkującego gitarzysty, tak "Orchid" wyróżnia się już całkiem zgrabną melodią. Obie miniaturki ciekawie urozmaicają całość i dodają klimatu. Za to każdy z pozostałych utworów to prawdziwy strzał w dziesiątkę. Otwierający całość "Sweet Leaf" to przede wszystkim kolejny genialny riff Iommiego, solidnie podparty ciężką grą sekcji rytmicznej i zadziorną, a zarazem chwytliwą partią wokalną Osbourne'a. Zaskoczeniem może być tekst - prawdziwy hymn na cześć marihuany (a jeszcze na poprzednim albumie, w "Hand of Doom", muzycy potępiali wszelkie narkotyki). Utwór zresztą rozpoczyna się od zapętlonych odgłosów kaszlu - to przypadkiem nagrany Tony, który zakrztusił się jointem. Nieco lżejszy, delikatnie wsparty brzmieniem syntezatora "After Forever" także zeskakuje tekstem - tym razem o zdecydowanie pro-chrześcijańskim przesłaniu. Zachwyca natomiast przebojową, w dobrym tego słowa znaczeniu, melodią.

Na promującym album singlu wydano jednak posępny "Children of the Grave". Tutaj w końcu pojawia się typowy dla grupy tekst, z antywojennym przesłaniem, ukrytym pod okultystycznym płaszczem. Muzycznie tez jest bardzo w stylu poprzednich płyt - średnie tempo, ciężkie brzmienie, mroczny klimat. Utwór zasłużenie stał się jedną z wizytówek grupy. Podobny klimat przynosi "Lord of This World", w którym znów doskonale udało połączyć się ciężar z melodyjnością. Także tutaj Iommi odwalił świetną gitarową robotę, a pozostali muzycy nie pozostają w tyle. Z kolei finałowy "Into the Void" po prostu miażdży swoim ciężarem, wolnym tempem i monotonią (niektórzy uważają go za pierwszy utwór doom metalowy). Największą niespodzianką jest jednak poprzedzający go "Solitude" - bardzo klimatyczna ballada, oparta na czystym brzmieniu gitary, pulsującym basie, subtelnej grze Warda, z dodatkiem... fletu i pianina (na obu instrumentach zagrał Iommi). Najbardziej zaskakuje jednak partia wokalna Ozzy'ego, który nigdy wcześniej, ani później nie śpiewał tak... ładnie - bardzo melodyjnie, niższym niż zwykle głosem. Bez wątpienia jest to najpiękniejsze nagranie w dorobku grupy.

"Master of Reality" to kolejny doskonały album Black Sabbath. Pomimo większej różnorodności stylistycznej i nieco bardziej eksperymentalnego podejścia, jest niezwykle spójnym i przemyślanym dziełem. Bardzo dobre kompozycje, fantastyczne wykonanie i surowe, lecz czytelne brzmienie czynią go jednym z największych arcydzieł ciężkiego rocka.

Ocena: 10/10



Black Sabbath - "Master of Reality" (1971)

1. Sweet Leaf; 2. After Forever; 3. Embryo; 4. Children of the Grave; 5. Orchid; 6. Lord of This World; 7. Solitude; 8. Into the Void

Skład: Ozzy Osbourne - wokal; Tony Iommi - gitara, syntezator (2), flet (7), pianino (7); Geezer Butler - gitara basowa; Bill Ward - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Rodger Bain


Komentarze

  1. Czy to najlepsza płyta Sabbath? Raczej tak. Na pewno o to miano mocno konkuruje z Sabbath Bloody Sabbath. Sweet Leaf to jeden z tych ponadczasowych riffów Iommiego. Ale trzeba też dostrzec świetną grę Warda. W After Forever dzieje się naprawde dużo. Pierwsze skrzypce gra tu gitara Tonego- rewelacyjny riff ale też solówka robi wrażenie. Ogólnie to bardzo melodyjny numer. Dalej jest krótkie Embryo ktore jest wprowadzeniem do arcydzieła w postaci Children of the Grave. To dość prosty i chwytliwy numer z obłędną partią Billa Warda na bębnach. Poza tym klimat jest dosłownie przygniatający! Lord of This World jest jak walec na drodze. Potężny riff i brzmienie wgniatają w siedzenie. Podobnie jak kończący całość Into the Void. Doskonałym zabiegiem jest umieszczenie pomiędzy tymi potężnymi numerami całkowicie zmieniających nastrój miniatur jak Orchid czy Wspomniane Embryo. A Solidude to chyba najpiękniejszy utwór grupy. Perełka! Ozzy śpewa delikatnie niczym aniołek. Gitara basowa Butlera w Lord of this World niemal rozsadza ten fenomenalny kawałek. Te dialogi z Iommim są nieprawdopodobne. Na koniec dostajemy miażdzący Into the Void. Najlepsza płyta Black Sabbath i jedna z najlepszych w historii rocka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kuba Jasiński9 czerwca 2016 19:18

    No cóż, pozostaje mi się zgodzić z kolegą Bigorajem, co już samo w sobie jest niezwykłe :). Żarty na bok, najlepsza, najbardziej równa i zwięzła płyta BS z czasów Ozzy'ego. Ciężko uwieirzyć, że w Solitude śpiewa Ozzy; gdybym nie znał kapitalnej większości płyt BS, to stwierdziłbym, że to ich najpiękniejszy kawałek. Ale fakt, rzecz bardzo szlachetna, taka renesansowo-folkowa jeśli chodzi o melodykę; całości dopełniają urocze dzwoneczki. Pomimo, że to dzieło prezentujące w każdym z utworów podobny, bardzo wysoki poziom, to wyróżniłbym Children of the Grave oraz Into the Void. Oba z zapamiętywalnymi i genialnymi w swej prostocie riffami, niejako zapowiadają NWOBHM i thrash (choć niektórzy uważają, że ten drugi utwór to proto-doom). Oczywiście Lord of this World, Sweet Leaf czy After Forever niewiele im ustępują, choć może w tym ostatnim niepotrzebnie wpleciono syntezator, mam wrażenie, że trochę "sztuka dla sztuki". Słuchając debiutu, Paranoid czy właśnie Master of Reality uświadamiam sobie raz za razem, dlaczego cenię ich znacznie bardziej niż przereklamowanych i nazbyt hołubionych Zeppów. Ta muzyka poraża może nie tyle ciężarem (choć w tamtych czasach zapewne także), ale przede wszystkim swoją szczerością. Ci czterej dżentelmeni z Birmingham taką muzykę nosili w sercu i to słychać. Niestety, na kolejne genialne dzieło BS, trzeba było poczekać aż 9 lat...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Into the Void" to bardzo wolny utwór, "Children of the Grave" zresztą też nie grzeszy szybkością, podczas gdy zdecydowana większość utworów NWOBHM i thrash metalowych jest utrzyma w szybkim tempie. Natomiast doom metal, w swojej oryginalnej odmianie, był bezpośrednio inspirowany twórczością Black Sabbath. Na inne odmiany metalu wpływ tej grupy był zdecydowanie mniejszy. Choć w samym NWOBHM można znaleźć takie zespoły, jak Withfinder General, który grał stricte doom metalowo, albo Angel Witch, którego styl to połączenie Black Sabbath z Judas Priest.

      Taki zespół, jak Led Zeppelin, nie może być przereklamowany. Mnie na szczęście nic nie przeszkadza uwielbiać obie te grupy. I nie czuję potrzeby porównywania która lepsza.

      Usuń
  3. Tak po krótkim przelocie po Twoich recenzjach stwierdzam, że parę dziesiątek jednak wystawiłeś... zastanawia mnie jednak czy kiedykolwiek wystawisz jeszcze taką ocenę, bo nawet 9 pojawia się już bardzo rzadko.

    Czy dzisiaj też oceniłbyś te albumy (np właśnie Sabbathów) na 10?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie "dziesiątki" są aktualne. Trochę tego jest. Ze studyjnych albumów oceniam tak debiut i powyższy album Sabbathów, "Dark Side of the Moon" i "Wish You Were Here" Floydów, "Revolver" Beatlesów, dwa pierwsze Zeppeliny, debiut Crimsonów i debiut Gallaghera. Pięć ostatnich miało początkowo 9, ale potem podwyższyłem. W przypadku Gallaghera po usłyszeniu go z winyla ;) Poza tym maksymalną ocenę ma kilka koncertówek, co w sumie daje kilkanaście albumów tak ocenionych.

      A czy kiedyś jeszcze pojawi się maksymalna ocena? Mam nadzieję, że tak - że poznam jeszcze jakieś albumy, które tak mnie zachwycą ;) Bo wśród tych, które znam, a jeszcze nie opisałem na blogu - nie ma takiego (są natomiast "dziewiątki"). A może znów podwyższę ocenę jakiemuś już zrecenzowanemu? Na razie się nie zapowiada, ale kto wie?

      Usuń
    2. PS. Wszystkie moje oceny są tutaj, na bieżąco uaktualniane razem z blogiem: https://rateyourmusic.com/collection/RocknRollWillNeverDie/r0.5-5.0,ss.rd

      Przy okazji zauważyłem, że jeszcze debiut Allmanów oceniłem maksymalnie. To też jest aktualne.

      Usuń
  4. Pierwszy riff po wstępie w After Forever kojarzy mi się zawsze z piosenką z czołówki serialu "Friends". Album 9/10.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)