[Recenzja] Deep Purple - "Stormbringer" (1974)



Podczas nagrywania "Stormbringer" doszło do zaskakującego obrotu spraw. Gdy zdecydowanie odrzucony został pomysł Ritchiego Blackmore'a aby nagrać kilka cudzych kompozycji, gitarzysta się obraził i praktycznie przestał angażować w dalsze prace nad albumem, ograniczając swój wkład do minimum. Sytuację wykorzystał Glenn Hughes, który przejął stery i skierował zespół na bardziej funkowe tory. To jeszcze bardziej zniechęciło Blackmore'a, nieprzepadającego za taką muzyką.

Niestety, odbiło się to negatywnie na tym albumie. Gdzieś uleciała cała świeżość i radość z grania, obecne jeszcze na "Burn". Jest tutaj kilka naprawdę niezłych momentów, jak energetyczny utwór tytułowy, chwytliwy "The Gypsy", zgrabna ballada "Soldier of Fortune", czy najbardziej funkowy - a dzięki temu brzmiący najbardziej świeżo - "You Can't Do It Right". Od biedy ujdzie jeszcze "Lady Double Dealer", który swoją banalność nadrabia sporą energią. Longplay w znacznej części wypełniony jest jednak kompletnie bezbarwnymi, pozbawionymi energii kawałkami (zupełnie nijaki "Love Don't Mean a Thing", mdła ballada "Holy Man", czy sztampowe "Hold On" i "High Ball Shooter").

Po tym, co zespół zaprezentował na poprzednim w dyskografii "Burn", można było oczekiwać znacznie lepszego albumu. Niestety, po raz kolejny dały o sobie znać wewnętrzne konflikty, które znów odbiły się na jakości materiału.

Ocena: 6/10



Deep Purple - "Stormbringer" (1974)

1. Stormbringer; 2. Love Don't Mean a Thing; 3. Holy Man; 4. Hold On; 5. Lady Double Dealer; 6. You Can't Do It Right (With the One You Love); 7. High Ball Shooter; 8. The Gypsy; 9. Soldier of Fortune

Skład: David Coverdale - wokal (1,2,4-9); Glenn Hughes - wokal (1-8) i bass; Ritchie Blackmore - gitara; Jon Lord - instr. klawiszowe; Ian Paice - perkusja
Producent: Martin Birch i Deep Purple


Komentarze

  1. Ta płyta jest dla mnie szczególna, bo dzięki niej poznałem moich ukochanych Purpli. Zatem moja ocena może nie być do końca obiektywna. Zdaje sobie sprawę że nie jest to album wysoko oceniany przez fanów rocka. W mojej ocenie aż tak źle nie jest. Jest to po prostu bardzo nierówna płyta. Otwieracz jest genialny. Stormbringer to rewelacyjnie zagrany i zaśpiewany hard rock. Udane partie solowe Lorda i Blackmore`a. Do tego niesamowity wokal Davia to daje nam razem jeden z najlepszych numerów MK 3. Na koncertach ten numer dostaje jeszcze większego kopa. Drugi z kolei Love Don`t Mean a Thing to klapa. Jak mozna było bo tak fantastycznym otwarciu nagrać coś takiego? Holy Man i Hold On - lubię te kawałki. Jest w nich taki luzacki klimat. Szczególnie Holy Man z piękną, króciutką solówką Ritchiego. Lady Doble Dealer wydaje się trochę niedopracowany. Można było z tego więcej wycisnąć. Fajnie wypada na żywo. Kolejny numer wypada przemilczeć. High Ball Shooter to kolejny niedopracowany numer z potencjałem, a tak jest tylko średniakiem. No i na koniec The Gypsy i Soldier of Fortune. Pierwszy z nich fantastycznie wykonywany był na koncertach a szczególnie na MK 3 The Final Concerts - fenomenalne partie gitary Ritchiego. Natomiast Soldier of Fortune to jedna z najpiękniejszych ballad rocka w ogóle. Niezwykle uduchowiona parta wokalna Davida - tak śpiewał tylko On! Chociażby dla tego utworu warto mieć tą płytę. Pamiętam jak pierwszy raz jej słuchałem. To było autentyczne przeżycie i od tamtego czasu jestem fanem Deep Purple. Było to na początku lat 90. Często wracam do tej płyty, mimo że większość albumów tej grupy cenię wyżej niż Stormbringer.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo lubię ten album, w mojej ocenie jest strasznie niedoceniany.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)