Posty

[Recenzja] Dire Straits - "Dire Straits" (1978)

Obraz
Dire Straits to jeden z dosłownie kilku klasyków rocka, których twórczości nigdy nie potrafiłem polubić. Nie żebym jakoś szczególnie próbował. Zawsze uważałem, że to zespół w sam raz dla ludzi po czterdziestce, którzy w sumie za bardzo muzyką się nie interesują, dlatego wybierają takie melodyjne, spokojne i niezbyt absorbujące granie. Zapoznałem się jednak z całą studyjną dyskografią, oraz koncertowym "Alchemy" (z większością tych albumów w ciągu kilku ostatnich miesięcy), ale tylko utwierdziło mnie to w moim przekonaniu. Choć muszę przyznać, że jedno wydawnictwo wyróżnia się in plus na tle pozostałych, a jest nim eponimiczny album debiutancki. W 1978 roku muzyczny mainstream zdominowany był przez punk rock i disco. Był to też okres wzmożonego rozwoju muzyki elektronicznej, awangardowego rocka progresywnego oraz tych nieco ambitniejszych rzeczy wyrastających z punku, czyli tzw. post-punku i szeroko rozumianej nowej fali. Debiut Dire Straits w takim otoczeniu wydawał s

[Recenzja] East of Eden - "East of Eden" (1971)

Obraz
Przed nagraniem tego albumu, ze składu East of Eden odeszli wszyscy muzycy, z wyjątkiem Dave'a Arbusa. Na ich miejsce lider zatrudnił gitarzystę Jima Roche'a (znanego z oryginalnego wcielenia Colosseum), śpiewającego basistę i okazjonalnie drugiego gitarzystę Davida Jacka, oraz perkusistę Jeffa Allena. Powstał zupełnie nowy zespół, który powinien przyjąć nową nazwę. Oczywiście, ze względów merkantylnych nie wchodziło to w rachubę. Jednak na debiutanckim albumie nowego składu (zuchwale zatytułowanym nazwą zespołu), nie zostało nic z tej charakterystycznej dla poprzednich albumów mieszanki psychodelii, folku, jazzu i muzyki wschodniej. "East of Eden" to zwrot w stronę zwyczajnego rocka. Jedynie partie Arbusa na skrzypcach, saksofonie i flecie przywołują odrobinę klimatu wcześniejszych dokonań. Początek nie zachwyca. "Wonderful Feeling" to banalny kawałek, kojarzący się z solową twórczością Erica Claptona. Nie ratuje go nawet udana środkowa część instrum

[Recenzja] Miles Davis - "The Complete Bitches Brew Sessions" (1998)

Obraz
"The Complete Bitches Brew Sessions" to drugi z serii boksów, których celem jest skompilowanie jak największej ilości materiału pochodzącego z danego etapu kariery Milesa Davisa. W przypadku tego boksu mamy do czynienia z nagraniami dokonanymi od połowy sierpnia 1969 do połowy lutego 1970 roku. Jest to znacznie dłuższy okres, niż rzeczywista sesja nagraniowa "Bitches Brew" - cały album został zarejestrowany w ciągu trzech dni (19-21 sierpnia). Tytuł "The Complete Bitches Brew Sessions" jest tym bardziej mylący, że nie znalazły się tu żadne inne nagrania z tej właśnie sesji (jak np. dodawane do późniejszych reedycji "Bitches Brew" alternatywne wersje "Spanish Key" i "John McLaughlin"). Trafiły tutaj natomiast utwory z kilku późniejszych sesji, podczas których Davisowi za każdym razem towarzyszył nieco inny skład. Odbyły się one w następujących dniach: 19 listopada (utwory "Great Expectations", "Orange

[Recenzja] Soft Machine - "Softs" (1976)

Obraz
Zespół grający na "Softs" nie ma już nic wspólnego ani z oryginalnym, ani kilkoma późniejszymi wcieleniami Soft Machine. Co prawda, można tu jeszcze usłyszeć Mike'a Ratledge'a, jednak tylko w dwóch utworach, a na okładce podpisany jest jako gość. Z podstawowego składu najdłuższy staż ma  tutaj perkusista John Marshall, który dołączył do grupy w trakcie nagrywania jej piątego albumu. Po odejściu Ratledge'a, multiinstrumentalista Karl Jenkins postanowił skupić się całkowicie na grze na klawiszach, oddając rolę saksofonisty nowemu muzykowi - Alanowi Wakemanowi (z tych Wakemanów - to kuzyn Ricka, słynnego klawiszowca Yes). W tym samym czasie odszedł także gitarzysta Allan Holdsworth, którego miejsce zajął John Etheridge. Ponieważ już od dłuższego czasu decydujący wpływ na kształt muzyki Soft Machine miał nie Ratledge, a Jenkins, "Softs" nie przynosi żadnej drastycznej zmiany stylistycznej. Jest raczej rozwinięciem pomysłów z kilku poprzednich albumów,

[Recenzja] John Coltrane - "Sun Ship" (1971)

Obraz
Materiał zawarty na albumie "Sun Ship" powstał podczas jednodniowej sesji, która odbyła się 26 sierpnia 1965 roku. Wraz z zarejestrowanym tydzień później "First Meditations", są to prawdopodobnie ostatnie nagrania tak zwanego klasycznego kwartetu Johna Coltrane'a. Podczas kolejnych sesji (i na koncertach) saksofoniście towarzyszył już bardziej rozbudowany skład (m.in. o Pharoaha Sandersa), a na przełomie lat 1965/66 współpracę z nim zakończyli perkusista Elvin Jones i pianista McCoy Tyner, którym nie odpowiadał kierunek, w jakim zmierzała muzyka Trane'a. Choć "Sun Ship" został zarejestrowany dwa miesiące po "Ascension" i ledwie miesiąc przed nagraniem "Om", zawarta na nim muzyka ma zdecydowanie mniej freejazzowy charakter. Owszem, zdarzają się saksofonowe odloty w kierunku agresywnej, swobodnej improwizacji - przede wszystkim w utworze tytułowym i "Amen" - jednak nawet wtedy Tyner i Jones trzymają wszystko w r

[Recenzja] Miles Davis - "Miles Davis Quintet 1965-68" (1998)

Obraz
Tytuł tego wydawnictwa w zasadzie mówi wszystko. To po prostu zbiór wszystkich (a przynajmniej wszystkich znanych) studyjnych nagrań najsłynniejszej grupy Milesa Davisa, znanej jako Drugi Wielki Kwintet, w skład której wchodzili także Wayne Shorter, Herbie Hancock, Ron Carter i Tony Williams. Na sześciu płytach CD zebrano ponad siedem godzin muzyki, w tym cały materiał z albumów "E.S.P.", "Miles Smiles", "Sorcerer" (oprócz starszego kawałka "Nothing Like You"), "Nefertiti" i "Miles in the Sky", znaczną część longplaya "Filles de Kilimanjaro" (oprócz dwóch utworów zarejestrowanych w innym składzie), a także kompozycje rozproszone dotąd na kompilacjach "Water Babies" (tytułowa, "Capricorn", "Sweet Pea"), "Circle in the Round" ("Teo's Bag", "Sanctuary", obie wersje "Side Car") i "Directions" ("Limbo (Alternate Take)", "

[Recenzja] East of Eden - "Snafu" (1970)

Obraz
Debiutancki album East of Eden - zrecenzowany przeze mnie lata temu "Mercator Projected" - to jeden z najbardziej kultowych NKR-ów. Choć zaliczanie akurat tej grupy do tzw. nieznanego kanonu rocka, jest dość kontrowersyjne. Nie był to bowiem zupełnie nieznany zespół - na początku kariery odnosił dość znaczące sukcesy komercyjne w ojczystej Wielkiej Brytanii. Pod względem popularności, ale też liczby wydanych albumów, bliżej mu raczej do Atomic Rooster czy Budgie (pomijam tu wielbienie tego drugiego przez Polaków), niż T2 lub Night Sun. Inna sprawa, że z biegiem lat zespół faktycznie stał się nieco zapomniany. Szkoda, bo jego twórczość jest naprawdę interesująca. Nie tylko na wspomnianym "Mercator Projected" - kolejne dwa albumy również trzymają wysoki poziom. Pora przyjrzeć się bliżej pierwszemu z nich. "Snafu" został wydany równo rok po debiucie, w lutym 1970 roku. W międzyczasie zdążyła zmienić się sekcja rytmiczna - basistę Steve'a Yorka (któ