Posty

[Recenzja] Roy Harper - "The Unknown Soldier" (1980)

Obraz
Coś niedobrego zaczęło się dziać z Royem Harperem. Najpierw album "Commercial Breaks", planowany do wydania na 1978 lub 1979 rok, okazał się tak denny, że wydawca zablokował jego premierę. Doszło tylko do wytłoczenia testowych egzemplarzy, a oficjalne wydanie materiału nastąpiło kilkanaście lat później. Następny projekt muzyka, "The Unknown Soldier", choć wydany bez opóźnienia, potwierdza, że twórczy kryzys dotknął artystę na dobre. Jeszcze kilka lat wcześniej nie byłoby przesadą nazwanie Harpera jednym z najlepszych ówczesnych kompozytorów. Tutaj aż za połowę muzyki odpowiada David Gilmour, który kompozytorem raczej tylko bywał, bardziej z doskoku i konieczności, niż własnej potrzeby artystycznego wyrazu. Jeden z tych kawałków, "Short and Sweet", pojawił się już zresztą dwa lata wcześniej na autorskim, eponimicznym debiucie gitarzysty Pink Floyd. Z kolei trzy z pięciu kompozycji samego Harpera to nowe wersje nagrań z "Commercial Breaks" - niekon

[Recenzja] Steamhammer - "Speech" (1972)

Obraz
Zgodnie z niepisaną tradycją Steamhammer przed nagraniem kolejnego albumu musiał zmienić skład. Tym razem odeszło jednak aż dwóch muzyków oryginalnego wcielenia grupy: najpierw basista Steve Davy, a następnie wokalista i główny kompozytor Kieran White. Ten ostatni zdążył jeszcze wziąć udział w koncertach zaplanowanych na lato 1971 roku, podczas których w zespole zadebiutował doświadczony basista Louis Cennamo. Muzyk występował wcześniej u boku byłych muzyków The Yardbirds, Keitha Relfa i Jima McCarty'ego, w założonym przez nich progowym Renaissance, a następnie zagrał na płycie "Daughter of Time" jazz-rockowego Colosseum. Przed końcem roku Martin Pugh, Mick Bradley i Cennamo weszli do studia, by zarejestrować materiał na czwartą płytę Steamhammer. Muzykę napisali wspólnie, zaś teksty dostarczyli znajomi spoza zespołu. Zaśpiewał je gościnnie Garth Watt-Roy z NKR-owego Fuzzy Duck. W chórkach udziela się natomiast ściągnięty przez Cennamo Keith Relf, który pomógł też muzykom

[Recenzja] Aerosmith - "Rocks" (1976)

Obraz
"Rocks" to ten album, który ugruntował pozycję Aerosmith po sukcesie poprzedniego "Toys in the Attic", radząc sobie nawet nieco lepiej w notowaniach, choć ostatecznie nie osiągając aż takich wyników sprzedaży. Przez kolejną dekadę zespół miał coraz bardziej pogrążać się w nijakości, jednak te dwa albumy dały pewien kredyt zaufania, dzięki któremu grupa wciąż cieszyła się popularnością i przetrwała największy kryzys w karierze. Na okładce "Rocks" znalazło się pięć oszlifowanych diamentów. W domyśle - członków zespołu. Ktoś tu miał albo przesadne mniemanie o sobie, albo godny podziwu dystans do siebie. Bo zawarta tu muzyka z pewnością nie olśniewa kreatywnością, oryginalnością ani jakimś ponadprzeciętnym poziomem muzycznym. Jeśli wcześniejszy album przyniósł bardziej imprezowy materiał, tak tutaj, zgodnie z tytułem, dominuje rockowy czad. Szkoda, że często tak mało charakterystyczny. Znaczna część repertuar brzmi jak podkręceni pod względem tempa i natęż

[Recenzja] The Byrds - "Fifth Dimension" (1966)

Obraz
Swoim debiutanckim albumem "Mr. Tambourine Man" grupa The Byrds przyczyniła się do powstania folk rocka i jangle popu, a wydany zaledwie rok później, trzeci w dyskografii "Fifth Dimension" jest z dużym prawdopodobieństwem pierwszym dojrzałym przykładem rocka psychodelicznego. Longplay ukazał się w lipcu 1966 roku, na niespełna miesiąc przed beatlesowskim "Revolver" i cztery miesiące przed "The Psychedelic Sounds of the 13th Floor Elevators" The 13th Floor Elevators, który dał nazwę całemu nurtowi. Oczywiście, mowa o albumach. Na singlach psychodelia zaistniała już wcześniej. Jako najbardziej istotne piosenki najczęściej wymienia się "Rain" Beatlesów, stronę B singla "Paperback Writer" z maja '66, a także "Eight Miles High" Byrdsów, wydany już w marcu. Kompozycja Gene'a Clarke'a, Jima McGuinna i Davida Crosby'ego stała się pierwszym autorskim przebojem amerykańskiego zespołu, a sukces mógłby być je

[Recenzja] Grand Funk Railroad - "Closer to Home" (1970)

Obraz
Początek trzeciego albumu Grand Funk Railroad nie przynosi żadnych zaskoczeń. Trzy pierwsze kawałki, "Sin's a Good Man's Brother", "Aimless Lady" oraz "Nothing Is the Same" to solidne hardrockowe granie, z ciężkimi riffami, fajnie wypuklonym i wyemancypowanym basem, lekko jamowym charakterem, a także potężną dawką energii. Gdyby nie jak zawsze nieudolne partie wokalne, słuchałoby mi się tego z niekłamaną przyjemnością. Szczególnie czadowy otwieracz w warstwie instrumentalnej pozostawia bardzo dobre wrażenia, a i wokal wydaje się odrobinę bardziej znośny. Sporym zaskoczeniem w kontekście dotychczasowej twórczości amerykańskiego tria okazuje się "Mean Mistreater", w której miejsce gitary zajmuje elektryczne pianino. Z początku udaje się stworzyć całkiem przyjemny klimat, wyjątkowo dobra jest też melodia i linia wokalna. Niestety, wraz z wejściem sekcji rytmicznej kawałek rozwija się bez polotu, w strasznie banalnym kierunku, a w pewnym

[Recenzja] Deep Purple - "Long Beach 1976" (2016)

Obraz
Niewiele zespołów wydało tyle koncertówek, co Deep Purple. Zapowiedzi kolejnych - pojawiające się nawet po kilka razy w ciągu roku - nie robią już na mnie żadnego wrażenia. Czasem jednak któreś z tych wydawnictw zwróci moją uwagę. Tak też jest w przypadku "Long Beach 1976", którego już jutro będzie miał swoją premierę. Jest to bowiem zapis występu składu znanego jako Mark IV, który istniał zaledwie kilka miesięcy i pozostawił po sobie tylko jeden album - niedoceniany, choć przecież bardzo dobry "Come Taste the Band". Dotąd miałem okazję zapoznać się tylko z jedną koncertówką tego wcielenia Deep Purple, wydaną jeszcze w latach 70. "Last Concert in Japan". Niestety, jest to akurat zapis niezbyt udanego koncertu, na co wpłynęły problemy Tommy'ego Bolina z ręką, będące rezultatem leżenia na niej przez kilka godzin po zapadnięciu w narkotykowy trans, co uniemożliwiło mu precyzyjną grę na gitarze. Dlatego też postanowiłem sprawdzić, na co naprawdę było s

[Recenzja] Roy Harper - "Bullinamingvase" (1977)

Obraz
Tytuł "Bullinamingvase" kieruje skojarzenia w stronę jednego z wcześniejszych albumów Harpera, "Folkjokeopus". I jest to niezły trop, gdyż po bardziej rockowym "HQ", tutaj znów dominują brzmienia akustyczne. Amerykanie znają to wydawnictwo pod mniej oryginalnym tytułem "One of These Days in England", zaczerpniętym od jednej z kompozycji. Jednej, ale podzielonej na dwie osobne ścieżki, spinające album jak klamra, wypełniające ponad połowę jego długości. Na otwarcie otrzymujemy wersję piosenkową - krótki, bardzo pogodny kawałek o jednym z najbardziej chwytliwych refrenów w dorobku Roya. Ciekawe, że usłyszymy tu i Alvina Lee z Ten Years After na gitarze, i Ronnie'ego Lane'a z The Faces na basie, a nawet Paula oraz Lindę McCartneyów robiących chórki. "One of These Days in England (Parts 2-10)" to już blisko dwudziestominutowe nagranie, składające się z kilku zróżnicowanych sekcji. Jest to rzecz bliska innych tego typu utworów Ha