[Recenzja] Rory Gallagher - "Fresh Evidence" (1990)
Rory Gallagher przeważnie nie spędzał dużo czasu w studiu. Z jednej strony było to spowodowane napiętym grafikiem koncertowym, a z drugiej - muzyk po prostu nie przepadał za graniem w studiu, w przeciwieństwie do występów na żywo. Wiele spośród jego albumów powstało w czasie krótszym niż dwa tygodnie. Ale nie "Fresh Evidence" - jego jedenaste i, jak się okazało, ostatnie studyjne wydawnictwo. Tym razem nagrania trwały pół roku. Było to spowodowane staranniejszym niż zwykle podejściem do produkcji. Gallagherowi zależało na uzyskaniu brzmienia vintage, które osiągnął używając starych mikrofonów zaworowych i innego dawnego sprzętu do nagrywania. Oswojenie się z taką techniką wymagało czasu. Ponadto, przez studio przewinęło się wielu gości, jak znani z wcześniejszych płyt Lou Martin i Mark Feltham, ale też sekcja dęta czy muzyk grający na akordeonie. Udział tylu dodatkowych muzyków odróżnia "Fresh Evidence" od wcześniejszych albumów Irlandczyka. Longplay przynosi także