Posty

[Recenzja] Pink Floyd - "The Endless River" (2014)

Obraz
"The Endless River" to najbardziej wyczekiwana, ale i budząca najwięcej obaw tegoroczna premiera płytowa. David Gilmour postanowił niepodziewanie powrócić do szyldu Pink Floyd po dwudziestu latach od ostatniego albumu. Historia tego materiału sięga zresztą pierwszej połowy lat 90., gdy Gilmour, Rick Wright i Nick Mason, wraz z zastępami muzyków sesyjnych, pracowali nad "The Division Bell". Pomysły na utwory brały się z jamowania w studiu, wspólnych improwizacji (oprócz członków zespołu brali w nich udział także sesyjni muzycy, m.in. basista Guy Pratt i klawiszowiec Jon Carin). Zostało zarejestrowane wiele godzin materiału, z którego tylko część została rozwinięta w utwory, które trafiły na "The Division Bell". Już w tamtym czasie zespół planował z pozostałych fragmentów sesji wydać osobny longplay. Miał to być zbiór instrumentalnych utworów o ambientowym charakterze, roboczo zatytułowany "The Big Spliff". Przedsmakiem tego wydawnictwa był

[Recenzja] Cactus - "One Way... or Another" (1971)

Obraz
Zaledwie osiem miesięcy po ukazaniu się debiutanckiego longplaya Cactus, do sklepów trafił jego następca, "One Way... or Another". W międzyczasie nie doszło do żadnych drastycznych zmian - ani w kwestii składu, ani kierunku muzycznego. Jednak muzycy zdążyli się zgrać i w rezultacie stworzyć materiał nieco lepiej przemyślany od chaotycznego debiutu. Kompozycje są trochę bardziej dopracowane, pomimo wciąż surowego brzmienia i dość topornego wykonania. Najsłabszym ogniwem pozostaje warstwa wokalna, choć Rusty Day tym razem stara się śpiewać mniej bełkotliwie. I radzi sobie o wiele lepiej od Tima Bogerta, który nie wiedzieć po co przejął mikrofon w "Rockout Whatever You Feel Like". Sam kawałek nie jest najgorszy, szczególnie dzięki partiom harmonijki, jednak fragmenty wokalne wypadają naprawdę fatalnie. W repertuarze znów nie brakuje sztampowego grania na pograniczu hard rocka i bluesa (np. przeróbka "Long Tall Sally" Little Richarda, "Rock 'n

[Recenzja] Cactus - "Cactus" (1970)

Obraz
Nie byłoby grupy Cactus, gdyby nie samochodowy wypadek Jeffa Becka. Wówczas szlag trafił jego planowaną współpracę z sekcją rytmiczną właśnie rozwiązanego Vanilla Fudge, basistą Timem Bogertem oraz perkusistą Carminem Appice'em. Doszło do niej dopiero kilka lat później. Bogert i Appice nie zamierzali jednak próżnować, bezczynnie czekając aż Beck dojdzie do siebie. Nawiązali więc współpracę z byłym wokalistą The Amboy Dukes, Rustym Dayem, a także gitarzystą Jimem McCartym, wcześniej członkiem Buddy Miles Express. Kwartet przyjął nazwę Cactus i już wkrótce zarejestrował materiał na swój eponimiczny debiut. Album przyniósł umiarkowany sukces komercyjny, a dziennikarze zaczęli określać grupę mianem amerykańskiego Led Zeppelin . Brzmi nieźle, ale niewiele ma to wspólnego z rzeczywistością. Oba zespoły grały ciężką odmianę blues rocka, jednak w zupełnie inny sposób. Longplay Cactus przynosi muzykę znacznie bardziej surową i toporną. Początek albumu raczej zniechęca. Przeróbka "

[Recenzja] Jack Bruce - "Out of the Storm" (1974)

Obraz
Jack Bruce najlepiej czuł się w formule tria, która dawała sporo przestrzeni dla jego basowych popisów. Świetnie sprawdziło się to w czasach Cream. Jednak w późniejszych latach basista nie mógł znaleźć partnerów, z którymi porozumiewałby się równie dobrze, jak z Erikiem Claptonem i Gingerem Bakerem. Współpraca z Chrisem Speddingiem i Johnem Marshallem na "Harmony Row" dała średnie efekty, więc Bruce rozwiązał ten skład (Marshall skorzystał wówczas z oferty Soft Machine, który zabiegał o niego już wcześniej), a następnie połączył siły z Leslie Westem i Corkym Laingiem z właśnie rozwiązanego Mountain. Trio West, Bruce and Laing nagrało dwa albumy. Współpraca muzykom nawet się układała, ale materiał był zupełnie nieodkrywczy, schematyczny i nadto eklektyczny. Po rozwiązaniu grupy, Bruce przygotował kolejny album solowy, "Out of the Storm". Ponownie wykorzystał trzyosobowy skład, z gitarzystą Steve'em Hunterem oraz Jimem Gordonem lub Jimem Keltnerem na bębnach.

[Recenzja] Jack Bruce - "Harmony Row" (1971)

Obraz
Jack Bruce przygotował ten album wyłącznie z pomocą dwóch muzyków Nucleus, gitarzysty Chrisa Speddinga i perkusisty Johna Marshalla, a także tekściarza Pete'a Browna. Powrót do formuły tria mógłby sugerować chęć stworzenia nowego Cream, może nawet w bardziej jazzrockowym wydaniu ze względu na wcześniejsze dokonania Marshalla i Speddinga. To jednak coś innego. Bruce wyszalał się artystycznie już w The Tony Williams' Lifetime i na albumie "Escalator over the Hill" Carli Bley. Na "Harmony Row" rzadko proponuje coś ambitniejszego. Jedynie "Smiles and Grins" zahacza o bardziej progresywne rejony i pozwala wykazać się instrumentalistom. Przede wszystkim liderowi, w którego partiach - na gitarze basowej i pianinie - słychać pewne echa jazzowych doświadczeń. Pozostałe nagrania to raczej konwencjonalne piosenki, niewychodzące poza rockową stylistykę. To jednak przeważnie dość spokojny materiał, czasem wręcz oparty wyłącznie na ascetycznym akompaniamenc

[Recenzja] Jack Bruce - "Things We Like" (1970)

Obraz
"Things We Like" ukazał się jako drugi solowy album Jacka Bruce'a, jednak zarejestrowany został wcześniej. To zapis sesji z sierpnia 1968 roku, gdy basista wciąż był członkiem Cream. Co więcej, duża część zawartych tutaj utworów opiera się na motywach, które wymyślił kilkanaście lat wcześniej jako nastolatek. Pod względem stylistycznym jest to bardzo nietypowe dla niego wydawnictwo, niemające nic wspólnego z rockiem. Jest to bowiem album stricte jazzowy, w pełni instrumentalny. Liderowi, który zagrał wyłącznie na kontrabasie, w nagraniach towarzyszyli gitarzysta John McLaughlin, saksofonista Dick Heckstall-Smith oraz perkusista Jon Hiseman. Dwaj ostatni w tamtym czasie byli członkami Bluesbreakers Johna Mayalla, a niedługo potem założyli jazzrockowy Colosseum. Natomiast gitarzysta niedługo po tej sesji przeniósł się do Stanów, gdzie grał m.in. z Milesem Davisem, Tonym Williamsem i innymi wybitnymi jazzmanami. Co ciekawe, w połowie lat 60. wszyscy przewinęli się przez

[Recenzja] Jack Bruce - "Songs for a Tailor" (1969)

Obraz
Przed dwoma dniami, 25 października, zmarł Jack Bruce. Jeden z najbardziej utalentowanych i najbardziej inspirujących basistów rockowych i bluesowych (chociaż sam uważał siebie przede wszystkim za muzyka jazzowego). Człowiek, który zrewolucjonizował grę na gitarze basowej w zespole rockowym, traktując ją nie tylko jako instrument rytmiczny, ale także melodyczny i solowy. Pozostawił po sobie kilkadziesiąt albumów, zarówno solowych, jak i nagranych z licznymi zespołami. Największą sławę przyniosły mu te nagrane z Erikiem Claptonem i Gingerem Bakerem pod szyldem Cream. Po rozpadzie tej grupy wciąż odnosił artystyczne sukcesy, współpracując m.in. z Tonym Williamsem, Johnem McLaughlinem, Carlą Bley, Michaelem Mantlerem, Johnem Surmanem, Lou Reedem czy Frankiem Zappą. Ale komercyjnie już nigdy nie zbliżył się do poziomu, jaki osiągnął z Cream. Co dziwi tym bardziej, że to właśnie Bruce jest autorem tych najbardziej znanych utworów grupy, jak "I Feel Free", "Sunshine of Yo