[Recenzja] Nirvana - "Nevermind" (1991)
Jeden z najbardziej przecenianych, przereklamowanych albumów w historii fonografii. Ogromny sukces "Nevermind" (i czterech promujących go singli) musi być wynikiem doskonałej roboty marketingowców i opłacenia lub ogłupienia przez nich dziennikarzy muzycznych, bo na pewno nie artystycznej wartości tego materiału. Dziś, po ponad dwudziestu latach od premiery, popularność drugiego longplaya Nirvany nie słabnie, co pewnie w znacznym stopniu wynika z sentymentu słuchaczy lub obawy przed krytyką powszechnie uwielbianego albumu. Do dziś jest jednym z pierwszych, po które sięgają młodzi słuchacze rocka. Sam jako nastolatek przeszedłem fascynację Nirvaną i szczególnie tym wydawnictwem. Ale szybko z niej wyrosłem. Bo to naprawdę nie jest muzyka, której można słuchać latami bez odczucia znudzenia i dojścia do wniosku, że to straszna amatorszczyzna. O ile debiutancki "Bleach" posłużył muzykom do wyrzucenia z siebie ogromnych pokładów agresji - i w takiej konwencji wsze