Posty

[Recenzja] Danzig - "II: Lucifuge" (1990)

Obraz
W ciągu dwóch lat, jakie minęły od nagrania eponimicznego debiutu, grupa Danzig poczyniła pewne postępy. Szczególnie w kwestii kompozytorskiej. "Danzig II: Lucifuge" jest z pewnością albumem bardziej różnorodnym. Choć sam początek jest bardzo zachowawczy. Energetyczne "Long Way Back from Hell" i "Snakes of Christ" dobrze sprawdzają się na rozpoczęcie, ale nie przynoszą żadnych zaskoczeń. To po prostu poprawnie wykonany hard rock. W wolniejszym "Killer Wolf" - jednym z lepszych momentów całości - dochodzą silniejsze wpływy bluesowe, ale i takie oblicze zespół prezentował już na debiucie. "Tired of Being Alive" to jeszcze jeden hardrockowy czad, nie wnoszący nic do całości. Niespodzianki zaczynają się od "I'm the One" - stricte bluesowego kawałka, opartego na nieprzesterowanej gitarze, stanowiącej akompaniament dla partii wokalnej w stylu Elvisa Presleya. Swoją drogą, gitarowe zagrywki mocno przypominają te z &qu

[Recenzja] Danzig - "Danzig" (1988)

Obraz
Swoją muzyczną karierę Glenn Danzig (właśc. Glenn Allen Anzalone) rozpoczął w drugiej połowie lat 70. w punkrockowym Misfits. Dziś zespół ma kultowy status, jednak w tamtym czasie był kompletnie amatorskim projektem. Dopiero, gdy Metallica nagrała cover "Last Caress/Green Hell", twórczość grupy zaczęła docierać do szerszej publiczności. Zespół jednak już wtedy nie istniał, rozwiązany z powodu braku jakichkolwiek sukcesów, perspektyw i coraz większych animozji między jego członkami. Glenn nawiązał wówczas współpracę z basistą Eeriem Vonem (właśc. Erikiem Stellmannem), z którym stworzył grupę Samhain - początkowo punkową, później kierującą się w bardziej metalowe rejony. Pozostali muzycy często się zmieniali. W 1987 roku, gdy składu dopełniali gitarzysta John Christ (właśc. John Wolfgang Knoll) i perkusista Chuck Biscuits (właśc. Charles Montgomery), grupa podpisała kontrakt z wytwórnią Ricka Rubina, który zasugerował zmianę nazwy na Danzig. Rok później ukazał się pod ty

[Recenzja] Deep Purple - "Copenhagen 1972" (2013)

Obraz
Trudno zliczyć która to już koncertówka Deep Purple - nawet licząc tylko oficjalne. Przynajmniej czterdziesta-któraś. Za to dopiero druga z serii  The Official Deep Purple (Overseas) Live Series , przygotowywanej przez obecnego wydawcę zespołu, earMUSIC. Jest to zapis koncertu najsłynniejszego składu grupy, znanego jako Mark II, z Kopenhagi, z 1 marca 1972 roku. A więc tuż przed premierą albumu "Machine Head", a także mniej niż pół roku przed słynnymi koncertami w Japonii, których zapis znalazł się na klasycznym "Made in Japan". Tutaj setlista była bardzo podobna. Główna różnica to brak "Smoke on the Water". Dzisiaj trudno sobie wyobrazić koncert Deep Purple bez tego kawałka, ale trzeba pamiętać, że dopiero w 1973 roku, kiedy został wydany na singlu, stał się przebojem. Wcześniej muzycy w ogóle nie zauważyli jego potencjału. Wydawca znalazł jednak sposób, aby i ten utwór się tutaj znalazł, ale o tym później. Pierwsze zaskoczenie, i to niezbyt mi

[Recenzja] Judas Priest - "Painkiller" (1990)

Obraz
Według strony Rate Your Music, "Painkiller" to najpopularniejszy album Judas Priest, posiadający największą liczbę ocen i najwyższą średnią. To ciekawe, bo pod względem wyników sprzedaży jednak ustępuje takim wydawnictwom, jak "British Steel", "Screaming for Vengeance", "Defenders of the Faith", a nawet... "Turbo". Trudno jednak trafić na jednoznacznie negatywne opinie na jego temat. Trudno w ogóle trafić na inne, niż ślepy zachwyt. O co jednak tyle szumu? Fakt, w końcu nie ma tego plastikowego brzmienia, cechującego albumy z lat 80. (nie tylko dwa ostatnie, choć je szczególnie), a nowy perkusista Scott Travis gra znacznie bardziej intensywnie i odrobinę mniej schematycznie od swojego poprzednika. Fanów grupy zachwyca na pewno też to, że gitarzyści grają w jeszcze bardziej efekciarski sposób, popisując się technicznymi umiejętnościami, a Rob Halford jeszcze mocniej piszczy. Całość jest jednak cholernie monotonna. Zespół stawia pr

[Recenzja] Judas Priest - "Ram It Down" (1988)

Obraz
Album "Turbo" spotkał się bardzo negatywnym przyjęciem wśród fanów i krytyków (co za niespodzianka), więc zespół postanowił, że kolejny album będzie utrzymany we wcześniejszym stylu. Po ukazaniu się "Ram It Down" fani byli zachwyceni, w przeciwieństwie do krytyków, tym razem zarzucających brak nowych pomysłów i słabsze kompozycje. Są to zarzuty jak najbardziej słuszne. Nie mam pojęcia, po co zespół nagrał kolejny taki sam album, różniący się od "Screaming for Vengeance" czy "Defenders of the Faith" praktycznie tylko mniej wyrazistymi kompozycjami i jeszcze bardziej uproszczonym brzmieniem. To ostatnie wynikało z niedyspozycji Dave'a Hollanda, którego w co najmniej kilku nagraniach zastąpił automat perkusyjny. Prawdę mówiąc, nie robi to większej różnicy - Holland i tak zawsze grał w wyjątkowo leniwy i pozbawiony jakiejkolwiek finezji sposób. Kompozycje brzmią natomiast jakby zostały stworzone przez jakiś program do pisania heavymetalowy

[Recenzja] Judas Priest - "Turbo" (1986)

Obraz
W drugiej połowie lat 80. popularność heavy metalu zaczęła (na szczęście) przemijać. Słuchacze zwracali się albo w stronę bardziej ekstremalnego grania, albo łagodniejszych propozycji pudel-metalowców. Wykonawcy, których twórczość mieściła się pomiędzy tymi dwiema skrajnościami, musieli wymyślić sposób, który pozwoliłby utrzymać zainteresowanie. Dwie czołowe brytyjskie grupy heavymetalowe, Iron Maiden i Judas Priest, wpadły na identyczny pomysł - wzbogacenie brzmienia o syntezatory gitarowe. Efektem są ich wydane w 1986 roku albumy, "Somewhere in Time" i "Turbo". Muzycy Judas Priest chcieli nagrać album dwupłytowy, zatytułowany "Twin Turbos", z jedną płytą wypełnioną bardziej rozrywkowymi kawałkami, a drugą - bardziej rozbudowanymi. Wydawca nie chciał jednak słyszeć o takim rozwiązaniu, w rezultacie czego wydano wydawnictwo jednopłytowe. A repertuar najwyraźniej w całości składa się z kawałków mających wypełnić pierwszą część planowanego dwupłytowca

[Recenzja] Judas Priest - "Defenders of the Faith" (1984)

Obraz
Album "Screaming for Vengeance" spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem. Zespół postanowił więc kuć żelazo póki gorące i kolejny album wypełnić materiałem dokładnie w tym samym stylu. Nawet okładka "Defenders of the Faith" opiera się na identycznym pomyśle. Na poprzednim albumie znalazła się grafika przedstawiająca hybrydę drapieżnego ptaka i samolotu bojowego, tutaj - hybrydę tygrysa i czołgu. Swoją drogą, nie były to oryginalne koncepcje, bowiem podobne stwory można zobaczyć na okładce longplaya "Tarkus" tria Emerson, Lake & Palmer. Pomimo niewątpliwej naiwności, tam wykonanie było jednak w nieco lepszym guście, nie tak tandetne i toporne. Na temat samej muzyki mogę natomiast powtórzyć dokładnie to samo, co pisałem w recenzji "Screaming for Vengeance". Miłośnicy heavy metalu znajdą tu wszystko, co w tym stylu uwielbiają. Zaś osoby, które w takim graniu słyszą przede wszystkim kicz i infantylność, nie znajdą tu niczego, co zrewidowałob