Posty

[Recenzja] Judas Priest - "Sad Wings of Destiny" (1976)

Obraz
"Sad Wings of Destiny" ukazał się półtora roku po debiutanckim "Rocka Rolla". Zespół przez ten czas poczynił znaczne postępy. Brzmienie wciąż jest typowe dla hard rocka lat 70., całość cechuje umiarkowany eklektyzm, ale wiele kompozycji stanowi wyraźną zapowiedź stylistyki Judas Priest z następnej dekady. Wpływy innych wykonawców wciąż są słyszalne, czasem bardzo nachalnie, ale pojawiają się pewne elementy nadające rozpoznawalności. Przede wszystkim w warstwie wokalnej - Rob Halford już w pełni wykorzystuje swoje możliwości, nie unikając bardzo wysokich (i bardzo drażniących) tonów. Kolejnym ważnym elementem są gitarowe solówki duetu K.K. Downing / Glenn Tipton, choć sam pomysł na dwie gitary solowe był już wcześniej stosowany przez inne zespoły, jak The Allman Brothers Band, Wishbone Ash czy Thin Lizzy. Na albumie dominują rozpędzone, ciężkie kawałki w rodzaju "Tyrant", "The Ripper" i "Deceiver". To właśnie one są najwyraźniej

[Recenzja] Judas Priest - "Rocka Rolla" (1974)

Obraz
Debiutancki album Judas Priest nie cieszy się popularnością nawet wśród wielbicieli zespołu. Trudno się temu dziwić, gdyż stylistycznie odległy jest jeszcze od heavymetalowego stylu, który przyniósł grupie sławę. Muzycy zaproponowali tutaj typowy dla połowy lat 70. hard rock, często z domieszką bluesa (w dwóch kawałkach pojawia się nawet harmonijka). Wpływy innych wykonawców są ewidentne (np. sabbathowe riffy w  "Winter", "Run of the Mill" i "Dying to Meet You"), a własnej inwencji tu niewiele. Dopiero na kolejnych albumach zespół wypracował bardziej rozpoznawalny styl. Tutaj nawet Rob Halford brzmi nieco inaczej, nie nadużywa wysokich tonów, co akurat wychodzi na dobre. A warstwa muzyczna nierzadko zaskakuje delikatnością (np. "Winter Retreat", "Caviar and Meths" oraz fragmenty "Run of the Mill" i "Dying to Meet You"). Gorzej, że same kompozycje nie wyróżniają się właściwie niczym szczególnym, prezentują rock

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "Scream" (2010)

Obraz
Miałem okazję uczestniczyć w polskim koncercie promującym tę plytę. Ozzy z zespołem wykonali znaczną część drugiego albumu Black Sabbath, "Paranoid" - włącznie z "Rat Salad", podczas którego zabrzmiało okropnie nudne solo perkusyjne, od którego gorszy był chyba tylko gitarowy popis Gusa G, wciśnięty między wlaściwymi utworami - a także sporo solowych hitów Osbourne'a z lat 1980-91 i ANI JEDNEGO kawałka ze "Scream". Trudno o lepszy komentarz na temat jego zawartości. Ocena:  3/10 Ozzy Osbourne - "Scream" (2010) 1. Let It Die; 2. Let Me Hear You Scream; 3. Soul Sucker; 4. Life Won't Wait; 5. Diggin' Me Down; 6. Crucify; 7. Fearless; 8. Time; 9. I Want It More; 10. Latimer's Mercy; 11. I Love You All Skład: Ozzy Osbourne - wokal; Gus G - gitara; Rob Nicholson - gitara basowa; Adam Wakeman - instr. klawiszowe Gościnnie:  Kevin Churko - perkusja i instr. perkusyjne Producent: Ozzy Osbourne i Kevin Churko

[Recenzja] Alice in Chains - "The Devil Put Dinosaurs Here" (2013)

Obraz
"The Devil Put Dinosaurs Here", piąte studyjne wydawnictwo Alice in Chains, śmiało może konkurować o tytuł najdurniejszego tytułu rockowego albumu. Nawiązuje on do teorii głoszącej, że kości dinozaurów i innych prehistorycznych gatunków zostały podrzucone przez Szatana, aby człowiek wymyślił teorię ewolucji i przestał wierzyć w Boga. Innymi słowy, zespół postanowił nabijać się z osób chorych psychicznie, wierzących w takie rzeczy. Bardzo dojrzale... Infantylnie wygląda też sama okładka wydawnictwa. Choć nie można jej odmówić pomysłowości. Kompaktowa wersja albumu została wydana w plastikowym pudełku zabarwionym na czerwono, w którym okładka wygląda tak, jak widać powyżej. Ale po wyjęciu książeczki, okładka okazuje się szara, a zamiast jednej czaszki triceratopsa, widać dwie, nakładające się na siebie, tworząc twarz diabła (patrz niżej). Najmłodsi fani zespołu powinni być zachwyceni takim gadżetem. Pod względem muzycznym, album stanowi kontynuację kierunku obranego na

[Recenzja] Thin Lizzy - "Black Rose" (1979)

Obraz
Niedługo po wydaniu słynnego "Live and Dangerous", ze składu Thin Lizzy definitywnie odszedł Brian Robertson. Znalezienie dla niego następcy nie sprawiło trudności. Wiosną 1978 roku Phil Lynott i Brian Downey wzięli udział w nagraniu drugiego solowego albumu Gary'ego Moore'a, "Back on the Streets" (na którym znalazł się m.in. spory hit "Parisienne Walkways", skomponowany przez Lynotta i Moore'a). Gitarzysta w rewanżu wziął udział w nagrywaniu kolejnego albumu Thin Lizzy, zatytułowanego "Black Rose". Dołączył do grupy także podczas promującej go trasy, jednak zrezygnował po kilku koncertach, woląc skupić się na karierze solowej. Jego następcą został Midge Ure (późniejszy członek Ultravox), który też nie zagrzał długo miejsca w zespole. "Black Rose" nie jest równym albumem. Ma jednak jedną niekwestionowaną zaletę: obecność utworu "Róisín Dubh (Black Rose): A Rock Legend". Lynott i Moore, podpisani jako jego

[Artykuł] Najważniejsze utwory Deep Purple

Obraz
Napisanie tego tekstu sprawiło mi więcej trudności, niż się spodziewałem. Ciężko było dotrzeć do wypowiedzi muzyków na temat poszczególnych utworów - z wyjątkiem tych pochodzących z albumów "In Rock" i "Machine Head" - tutaj akurat był ich nadmiar (patrz fragment o "Smoke on the Water"). Szkoda, że dziennikarze rozmawiający z zespołem nie pamiętają, że grupa wydała także inne płyty... Zdecydowałem się pominąć dwa utwory, które być może powinny się tutaj znaleźć: pierwszy przebój Deep Purple, "Hush", który nie jest autorską kompozycją grupy, oraz "Concerto for Group and Orchestra", którego nie można traktować na równi z ich innymi utworami. Deep Purple Mark II: Jon Lord, Ian Paice, Ian Gillan, Ritchie Blackmore i Roger Glover. 1. "April" (z albumu "Deep Purple", 1969) Pierwszy (i jedyny obok "Concerto for Group and Orchestra" i "Gemini Suite") utwór w repertuarze grupy, który pokazuj

[Recenzja] Thin Lizzy - "Live and Dangerous" (1978)

Obraz
"Live and Dangerous" jest powszechnie uważany za jedną z najlepszych koncertówek. Co ciekawe, do jego wydania doszło nieco przypadkiem. Zespół chciał nagrać kolejny album studyjny. Koniecznie z Tonym Viscontim w roli producenta. Ten jednak miał bardzo napięty grafik. Wówczas pojawił się pomysł, aby przygotować koncertówkę. W styczniu 1978 roku muzycy i Visconti przesłuchali kilkadziesiąt godzin zarejestrowanego na żywo materiału. Ostatecznie wybrali nagrania z czterech występów: z 14 listopada 1976 roku w londyńskim Hammersmith Odeon, z 20 i 21 października 1977 roku w filadelfijskim Tower Theater, a także z 28 października 1977 roku w Toronto. Nie jest tajemnicą, że nagrania zostały poddane licznym studyjnym nakładkom. Według Viscontiego, aż 75% albumu to ścieżki zarejestrowane w studiu, obejmujące wszystkie partie wokalne i gitarowe. Sam zespół temu zaprzeczał, twierdząc, że w studiu dograne zostały jedynie chórki i niektóre solówki. "Live and Dangerous"