Posty

Wyświetlam posty z etykietą the rolling stones

[Recenzja] The Rolling Stones - "Get Yer Ya-Ya's Out!" (1970)

Obraz
Lata 70. Stonesi rozpoczęli od koncertówki. "Get Yer Ya-Ya's Out!" to pierwszy w dyskografii zespołu album koncertowy z prawdziwego zdarzenia. Poprzedni, starszy o cztery lata "Got Live If You Want It!", nie dość, że brzmi fatalnie, to kompletnie nic nie wnosi, gdyż cały materiał został odegrany bardzo wiernie studyjnym wersjom. Jednak recenzowany album powstał już w innych czasach. Z jednej strony możliwe było już zarejestrowanie koncertu w jakości zbliżonej do studyjnej, zaś z drugiej - grupy rockowe zaczęły podczas swoich występów znacznie swobodniej podchodzić do kompozycji. Dzięki temu wszystkiemu koncertówki stały się pełnowartościowymi pozycjami w dorobku poszczególnych wykonawców, nierzadko też po prostu najlepszymi. Akurat tego ostatniego o "Get Yer Ya-Ya's Out!" bym nie powiedział, aczkolwiek jest to bardzo fajne uzupełnienie regularnych płyt The Rolling Stones z przełomu dekad. Materiał zarejestrowano podczas amerykańskiej trasy zesp

[Recenzja] The Rolling Stones - "Let It Bleed" (1969)

Obraz
Poprzedni album Stonesów, "Beggars Banquet", otworzył nowy etap w twórczości zespołu, a "Let It Bleed" to jego znakomita kontynuacja. Podstawę wciąż stanowi amerykańska tradycja muzyczna. Jednak tym razem zespół zaproponował nieco bardziej jednoznaczny stylistycznie materiał, sfokusowany na graniu wywodzącym się z bluesa, choć niepozbawionym rockowego czadu. Nie znaczy to bynajmniej, że brakuje tu różnorodności. Oprócz bluesa wciąż słychać wyraźne wpływy country czy muzyki gospel. Dla większego eklektyzmu zrezygnowano z zamieszczenia najnowszego singlowego hitu "Honky Tonk Woman" na rzecz jego alternatywnej wersji o wszystko mówiącym tytule "Country Honk". Oba te nagrania, a także wydany na kolejnym singlu "Live with Me", powstały z udziałem nowego członka zespołu, Micka Taylora. Były gitarzysta John Mayall's Bluesbreakers zajął miejsce Briana Jonesa, którego ostatecznie usunięto ze składu z powodu różnic artystycznych i fataln

[Recenzja] The Rolling Stones - "Beggars Banquet" (1968)

Obraz
Po wydaniu "Their Satanic Majesties Request", zmiażdżonego przez krytykę i nie polubionego przez fanów, Stonesi musieli dobrze zastanowić się nad swoim kolejnym posunięciem. Mogli uparcie kontynuować eksperymenty z psychodelią lub powrócić do wcześniejszego stylu. Zdecydowali się jednak na odważniejsze rozwiązanie - kolejny krok do przodu. Czas pokazał, że była to najlepsza decyzja. W przeciwnym razie staliby się pewnie zespołem wymienianym gdzieś pomiędzy The Animals czy The Kinks, a nie wśród tych największych rockowych twórców. To właśnie "Beggars Banquet" rozpoczyna najbardziej interesujący okres w twórczości The Rolling Stones. Nie obyło się jednak bez pewnych komplikacji. W czasie, gdy powstawał ten materiał, w zespole panowała nienajlepsza atmosfera. Muzycy mieli różne wizje artystyczne, co doprowadziło do odsunięcia Briana Jonesa, który jeszcze na poprzednim albumie miał decydujący głos w kwestii aranżacji. Nowy kierunek mu nie odpowiadał, a w rezultaci

[Recenzja] The Rolling Stones - "Their Satanic Majesties Request" (1967)

Obraz
"Their Satanic Majesties Request" to wyjątkowe wydawnictwo w dyskografii The Rolling Stones. Ten jeden jedyny raz zespół całkowicie porzucił swój styl i podążył za aktualną modą. Materiał powstawał w okresie, gdy po obu stronach Atlantyku rozprzestrzeniało się granie przesycone psychodelicznym klimatem. Słychać tu, może aż nazbyt wyraźnie, wpływ wydanych w tym samym roku "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" The Beatles oraz "The Piper at the Gates of Dawn" Pink Floyd, choć inspiracji dostarczyły również eksperymenty muzyków z różnymi używkami. Był to niewątpliwie dziwny czas w historii zespołu. Keith Richards twierdzi, że z nagrywania tego albumu nie pamięta nic, w co można - biorąc pod uwagę jego narkotykowe przygody - uwierzyć. Sesje ciągnęły się przez prawie cały 1967 rok, od początku lutego do końca października. Fakt, że w międzyczasie muzycy musieli stawiać się na własnych rozprawach w związku z posiadaniem narkotyków i odbywać krótkie kar

[Recenzja] The Rolling Stones - "Between the Buttons" (1967)

Obraz
Longplay "Between the Buttons" po obu stronach Atlantyku ukazał się pod tym samym tytułem i z identyczną okładką, ale znów z nieco innym repertuarem. Amerykański wydawca tradycyjnie nie odpuścił sobie dodania najnowszych przebojów, które w Europie opublikowano wyłącznie na singlach. Obecność na płycie zadziornego "Let's Spend the Night Together", a także bardzo zgrabnego melodycznie, choć nieco ckliwego "Ruby Tuesday", to znakomite posunięcie. Zwłaszcza, że zastąpiono nimi kawałki o podobnym charakterze, znacznie jednak mniej udane. "Please Go Home" nie ma ani energii, ani przebojowości tego pierwszego, a "Back Street Girl" okazuje się jeszcze bardziej przesłodzony od drugiego i pozbawiony jego uroku. Szkoda natomiast, że na żadnym wydaniu nie uwzględniono innego przebojowego singla z tych samych sesji, czyli "Have You Seen Your Mother, Baby, Standing in the Shadow?", w którym stonesowski czad spotyka się z sekcją dętą

[Recenzja] The Rolling Stones - "Aftermath" (1966)

Obraz
Od tego albumu różnice pomiędzy amerykańskimi i europejskimi wydawnictwami The Rolling Stones zaczęły stopniowo maleć. "Aftermath" ukazał się w dość zbliżonej formie po obu stronach Atlantyku, aczkolwiek z inną okładką i pewnymi zmianami w repertuarze. W Stanach pominięto aż cztery kawałki z europejskiej edycji ("Mother's Little Helper", "Out of Time", "Take It or Leave It" i "What to Do", wydane później na różnych kompilacjach), za to dodano najnowszy przebój "Paint It, Black". Co ciekawe, album nawet w tej krótszej wersji dość mocno przekracza ówczesne standardy dotyczące długości płyt długogrających. Zaś w dłuższej brakuje mu zaledwie siedem i pół minuty do pełnej godziny. Z czternastu utworów większość zachowuje typową dla tamtych czasów długość około trzech minut. Pewną ekstrawagancją mógłby się wydawać pięciominutowy "Out of Time", gdyby nie jeszcze dłuższy, jedenastominutowy "Goin' Home" -

[Recenzja] The Rolling Stones - "Out of Our Heads" / "December's Children (And Everybody's)" (1965)

Obraz
W przypadku "Out of Our Heads" sytuacja jest dość skomplikowana. Amerykańskie i europejskie wydawnictwa noszące ten tytuł to w zasadzie nawet nie alternatywne wersje, a dwie zupełnie inne płyty. Nawet okładki mają zupełnie inne. W Stanach tytuł pojawił się wcześniej i znalazło się na nim dwanaście premierowych nagrań, z których część ukazała się wcześniej na singlach. Brytyjski longplay również składał się z dwunastu premierowych dla tutejszych słuchaczy nagrań, ale tylko połowa z nich powtarza się z amerykańskim "Out of Our Heads". Pozostałe ukazały się w Stanach nieco wcześniej, na "The Rolling Stones, Now!" lub później, w repertuarze zbioru o tytule "December's Children (And Everybody's)", opatrzonym okładką zbliżoną do tej z brytyjskiego "Out of Our Heads". Aby ułatwić rozeznanie się w tym wydawniczym bałaganie, przygotowałem poniższą ściągę: "Out of Our Heads" (US, lipiec 1965) Autorskie utwory z singli &qu

[Recenzja] The Rolling Stones - "12 x 5" / "No. 2" / "The Rolling Stones, Now!" (1964/65)

Obraz
W pierwszej połowie lat 60. rynek fonograficzny wyglądał zupełnie inaczej. Nie istniało pojęcie albumu muzycznego w znaczeniu pewnej całości. Były tylko mniej lub bardziej przypadkowe zbiory piosenek. W dodatku płyty długogrające, czyli dwunastocalowe winyle, były właściwie równorzędnymi wydawnictwami z singlami i EPkami (przeważnie publikowanymi na siedmiocalowych winylach). Przedstawiciele europejskich wytwórni płytowych zazwyczaj dochodzili do wniosku, że na tych pierwszych nie ma sensu dublować kawałków z mniejszych płyt. Zupełnie inaczej widziano to w Stanach. Ponieważ tamtejsi wydawcy mogli swobodnie dysponować materiałem, w przypadku takich zespołów, jak The Beatles czy The Rolling Stones dyskografia amerykańska z tego okresu znacznie różni się od europejskiej. O ile w przypadku tej pierwszej grupy sytuację po latach unormowano, tak u Stonesów nadal panuje spory bałagan. Rozwiązaniem mogłaby być kompilacja na wzór "Past Masters", zbierająca nagrania niedostępne na

[Recenzja] The Rolling Stones - "The Rolling Stones" (1964)

Obraz
Amerykańskie wydanie debiutanckiego albumu The Rolling Stones - w innych krajach po prostu eponimicznego - zostało zatytułowane "England's Newest Hit Makers". Ten chwytliwy slogan niewiele miał jednak wówczas wspólnego z rzeczywistością. Owszem, zespół zdążył już zaistnieć w notowaniach singli, jednak żaden z tych utworów nie był autorską kompozycją. Mówiąc wprost, Stonesi byli wtedy jedynie odtwórcami hitów, a nie ich twórcami. Potwierdza to zresztą materiał zawarty na pierwszym longplayu. Aż dziewięć z dwunastu zawartych tutaj utworów to przeróbki rhythm'n'bluesowych, bluesowych oraz rock'n'rollowych standardów. W początkach muzyki rockowej takie posiłkowanie się cudzymi kompozycjami było na porządku dziennym. Jednak grupa The Beatles w tym samym roku opublikowała album "A Hard Day's Night", na którym znalazły się wyłącznie własne, premierowe kawałki. A już dwóch wcześniejszych wydawnictwach przeróbki stanowiły mniej niż połowę repertu

[Artykuł] Najważniejsze utwory The Rolling Stones

Obraz
W odwiecznym (a raczej półwiecznym) starciu The Beatles kontra The Rolling Stones, zdecydowanie wybieram Beatlesów. Ale mam też świadomość bezsensowności tych porównań. To dwa zupełnie inne zespoły. Podczas gdy pierwsi stawiali na innowacyjność, drudzy po prostu grali surowego rock'n'rolla. Czasem podpatrywali i kopiowali swoich "konkurentów" (album "Their Satanic Majesties Request"), ale na ogół eksplorowali zupełnie inne terytoria. Po pięćdziesięciu latach na scenie muzycy coraz rzadziej wchodzą do studia, ale w samych latach 60. stworzyli wystarczająco dużo muzyki, aby na stałe wejść do kanonu rocka.  Oryginalny skład: Bill Wyman, Charlie Watts, Mick Jagger, Keith Richards i Brian Jones. 1. "Tell Me" (z albumów "The Rolling Stones" [UK] / "England's Newest Hit Makers" [US], 1964) Pierwszy utwór skomponowany wspólnie przez Keitha Richardsa i Micka Jaggera, który trafił na album studyjny, a zarazem pierwszy ich