Posty

Wyświetlam posty z etykietą jethro tull

[Recenzja] Jethro Tull - "Minstrel in the Gallery" (1975)

Obraz
Na "Minstrel in the Gallery" zespół najwyraźniej wyciągnął wnioski ze swoich ostatnich dokonań. Po dwóch albumach składających się z jednego utworu oraz trzeciego, wypełnionego wyłącznie piosenkami standardowej długości, tym razem muzycy zaproponowali coś pomiędzy. Na longplay trafiły nagrania o bardzo zróżnicowanej długości. Zwykle trwające około pięciu minut, choć najdłuższy zbliża się do siedemnastu, a najkrótszy nie dociągnął nawet do czterdziestu sekund. Pod względem stylistycznym i brzmieniowym jest to natomiast swego rodzaju powrót do czasów "Aqualung". "Minstrel in the Gallery" przynosi dość podobną mieszankę folku, muzyki dawnej i hard rocka, a w instrumentarium znów większą rolę odgrywają flet i gitary akustyczne, przeplatające się z cięższymi riffami. Całkiem zniknęły zaś wprowadzone na późniejszych albumach instrumenty, jak saksofon czy syntezatory. Pewną nowością jest natomiast udział żeńskiego kwintetu smyczkowego, składającego się z czt

[Recenzja] Jethro Tull - "War Child" (1974)

Obraz
Jethro Tull już w pierwszej dekadzie działalności, po serii wzlotów zaliczył upadek. Problemy zaczęły się podczas niefortunnej sesji w Château d'Hérouville, pod koniec 1972 roku, gdy zespół nie był w stanie dokończyć nagrywanego tam albumu. Wkrótce potem zarejestrowano i wydano kontrowersyjny "A Passion Play", który co prawda świetnie się sprzedawał, ale recenzje w prasie były przeważnie bardzo krytyczne, a i dla wielu fanów był to rozczarowujący materiał. Porażką okazała się też trasa koncertowa, gdyż widownia nie była gotowa na występy rozpoczynające się od zagrania nowego albumu w całości i bez żadnych przerw. Był to bez wątpienia ciężki czas dla muzyków, a Ian Anderson rozważał nawet rozwiązanie zespołu. Wkrótce jednak zaangażował się w tworzenie kolejnego ambitnego projektu. Nowej muzyce miał towarzyszyć pełnowymiarowy film. W przedsięwzięcie zaangażowali się nawet ludzie z branży filmowej, na czele z Johnem Cleese'em z Monty Pythona, ale ostatecznie nie uda

[Recenzja] Jethro Tull - "A Passion Play" (1973)

Obraz
Następca "Thick as a Brick" miał być pierwszym albumem Jethro Tull nagranym poza ojczyzną muzyków. W tamtym czasie był to popularny sposób na uniknięcie płacenia wysokich podatków, jakie nakładał brytyjski rząd. Wybór padł na francuskie studio Château d'Hérouville, mieszczące się w XVIII-wiecznym pałacu nieopodal Paryża. Nagrywali tam już wcześniej m.in. tacy wykonawcy, jak Gong, Elton John czy Pink Floyd, bardzo chwaląc sobie to miejsce. Niestety, muzyków Jethro Tull spotkało tam wiele trudności, począwszy od problemów technicznych po zdrowotne. Ian Anderson określał później to studio jako Château d'Isaster , co dosłownie oznacza zamek lub pałac katastrofę. Zespół zdołał co prawda nagrać znaczną część planowanego albumu dwupłytowego - w sumie kilkanaście utworów o łącznym czasie trwania wystarczającym na zapełnienie trzech stron płyty winylowej - jednak muzycy nie byli zadowoleni z tego materiału. Po powrocie do Anglii zaczęli pracę od absolutnych podstaw, nag

[Recenzja] Jethro Tull - "Living in the Past" (1972)

Obraz
W 1972 roku grupa Jethro Tull miała za sobą już pięć lat sukcesów. Każdy z pięciu wydanych do tej pory albumów trafił do pierwszej dziesiątki brytyjskiego notowania, a dwa ostatnie - "Aqualung" i "Thick as a Brick" - odniosły tak wielki sukces także w Stanach. Nic dziwnego, że przedstawiciele wytwórni uznali, że to doskonały czas, aby podsumować dotychczasową działalność grupy składanką. Takie wydawnictwa przeważnie nic nie wnoszą, jedynie dublują materiał z regularnych albumów. W tym przypadku sytuacja przedstawia się nieco inaczej. "Living in the Past" to kompilacja utworów z singli (w większości niealbumowych), niepublikowanych wcześniej nagrań studyjnych i koncertowych, a także zawartości wydanej w 1971 roku EPki "Life Is a Long Song". Jest to zatem świetne uzupełnienie regularnych albumów. Niestety, niepozbawione wad. Każdy z pierwszych czterech albumów reprezentowany jest jednym utworem ("Thick as a Brick", z oczywistych wz

[Recenzja] Jethro Tull - "Thick as a Brick" (1972)

Obraz
Po wydaniu "Aqualung", przez wielu postrzeganego jako album koncepcyjny, Jethro Tull zaczął być zaliczany do nurtu rocka progresywnego. Ku niezadowoleniu wielu osób, w tym samego Iana Andersona. W zasadzie trudno się temu dziwić. Jethro Tull niewątpliwe był zespołem progresywnym w dosłownym znaczeniu - jego inspiracje od samego początku wybiegały poza rockowy idiom, a niektóre kompozycje wykraczały poza przyjęte schematy. Jednak z drugiej strony, dokonania grupy do tamtego momentu niewiele tak naprawdę miały wspólnego z bombastyczną twórczością Yes, Genesis czy Emerson, Lake & Palmer. Wręcz przeciwnie, cechowały się raczej prostotą i bezpretensjonalnością. Anderson, znany ze swojego humoru, postanowił w przewrotny sposób wykpić zaliczanie jego zespołu do nurtu, z którym się nie utożsamiał. Kolejny album, "Thick as a Brick" miał być parodią rocka progresywnego, na którym przerysowane zostaną te cechy prog-rockowych grup, do których faktycznie można mieć zast

[Recenzja] Jethro Tull - "Aqualung" (1971)

Obraz
Jethro Tull od początku kariery odnosił spore sukcesy komercyjne. Gdyby jednak zespół zakończył działalność po wydaniu trzech pierwszych albumów, dziś miałby status podobny do, powiedzmy, Atomic Rooster czy East of Eden. Byłby to zatem zespoł kultowy w pewnych, niewielkich kręgach, ale obecnie kompletnie nieznany wśród przypadkowych słuchaczy, całkowicie ignorowany przez mainstreamowe media. Jednak czwarty album zespołu to prawdziwy kanon muzyki rockowej. Co ciekawe, jeśli patrzeć wyłącznie na notowania sprzedaży, "Aqualung" wcale nie był największym sukcesem grupy. W rodzimej Wielkiej Brytanii doszedł do 4. miejsca, a więc niżej od dwóch poprzedzających go albumów, natomiast w Stanach osiągnął 7. pozycję, który to wynik pobiły trzy kolejne longplaye. A jednak to właśnie "Aqualung" na przestrzeni lat sprzedał się w największej ilości egzemplarzy, w samych Stanach pokrywając się trzykrotną platyną. Przyniósł też kilka hitów, bez których już nie mógł obyć się żade

[Recenzja] Jethro Tull - "Benefit" (1970)

Obraz
"Benefit" miał sporo pecha. Ukazał się tuż po przełomowym "Stand Up" i chwilę przed dwoma najbardziej cenionymi albumami Jethro Tull, "Aqualung" oraz "Thick as a Brick". Z tego właśnie powodu album często oceniany jest nieco niżej. Niby wymieniany jest wśród tej lepszej części dyskografii zespołu, ale zwykle z pewną rezerwą. Zupełnie niesłusznie. To faktycznie jest jedno z najlepszych wydawnictw grupy, potwierdzające zdolność Iana Andersona do pisania wyrazistych utworów, aczkolwiek tym razem nieco bardziej surowych aranżacyjnie, bez niepotrzebnych ozdobników. Ponadto to właśnie "Benefit" jest tym longplayem, na którym styl zespołu wyraźnie okrzepł. Muzycy całkowicie oddalili się już od swoich bluesowych korzeni, proponując całkiem spójną mieszankę folku i hard rocka. A lider w końcu gra na flecie i śpiewa w taki sposób, że trudno go z kimkolwiek pomylić. Podstawowy skład nie zmienił się od czasu "Stand Up", aczkolwie

[Recenzja] Jethro Tull - "Stand Up" (1969)

Obraz
Pierwszym następcą Micka Abrahamsa został David O'List z właśnie rozwiązanego The Nice. Pomimo kilku wspólnych koncertów, nie zdecydował się dołączyć na stałe. Ofertę przyłączenia do Jethro Tull odrzucili także Mike Taylor z grupy Johna Mayalla oraz Steve Howe, późniejszy gitarzysta Yes. Przyjął ją natomiast młody, nikomu wówczas nie znany Tony Iommi. I on nie zagrzał długo miejsca w zespole. Można go za to zobaczyć w koncertowym filmie "The Rolling Stones Rock and Roll Circus" podczas segmentu Jethro Tull, choć wartość tego występu obniża fakt grania z playbacku. Młodemu gitarzyście nie odpowiadała atmosfera w zespole, a szczególnie zachowanie dystansującego się od reszty zespołu Iana Andersona, więc wrócił do swoich przyjaciół z grupy Earth, która niedługo zmieniła nazwę na Black Sabbath. Jego miejsce w Jethro Tull zajął Martin Barre - gitarzysta o stylu i podejściu znacznie bardziej pasujący do wizji Andersona niż jego poprzednicy. To zresztą własnie Barre okazał

[Recenzja] Jethro Tull - "This Was" (1968)

Obraz
Na przestrzeni ostatnich trzech lat opisałem już dyskografie takich zespołów, jak Pink Floyd, King Crimson, Genesis, trio Emerson, Lake & Palmer czy Yes. Pora zatem na przybliżenie dokonań ostatniego przedstawiciela tzw. wielkiej szóstki rocka progresywnego (która tak naprawdę powinna być co najmniej ósemką, uwzględniającą także Gentle Giant i Van der Graaf Generator). Zaliczanie do niej Jethro Tull często wywołuje pewne kontrowersje. I faktycznie, jeśli pod pojęciem rocka progresywnego rozumieć określony sposób grania, będący wypadkową dokonań pięciu grup wymienionych w pierwszym zdaniu, to nie więcej niż dwa albumy z bogatej dyskografii brytyjskiego zespołu dają się tak sklasyfikować. Jednak w rzeczywistości rock progresywny nie jest konkretną stylistyką, a nurtem, którego przedstawiciele próbowali poszerzyć granice rocka. To właśnie robił Jethro Tull, mieszając rock z elementami brytyjskiego folku oraz muzyki dawnej. Tyle tylko, że nie na swoim debiutanckim albumie "Th