[Recenzja] Supersilent - "6" (2003)

Supersilent - 6


Trudno w XXI wieku o prawdziwie oryginalny jazz, nienaśladujący któregoś z klasycznych nurtów, a zarazem nieudający się zbyt daleko na terytorium innego gatunku. Czwarty album norweskiego kwartetu Supersilent - następca płyt "1-3", "4" i "5", stąd szóstka w tytule - może być tu wyjątkiem, choć z pewnym zastrzeżeniem. Zawarta na nim muzyka wpisuje się w zasadzie w stylistykę free improvisation, którą w uproszczeniu można nazwać jazzem free bez jazzu. Tyle tylko, że bezpośrednio z tego free jazzu się wywodzi, a na "6" jazzowy idiom jest akurat dość wyraźnie obecny. Czy to poprzez brzmienie kojarzące się z wczesnym fusion, czy trochę spirytualistyczny nastrój, czy też mocno abstrakcyjny charakter, nie tak wcale odległy od rzeczonego jazzu free. Jednocześnie jest to muzyka kompletnie odmienna od wszystkich tych nurtów, a jeszcze dalsza od wcześniejszych, opartych na swingu form bopu.

Nazwa kwartetu może nieco, ale tylko nieco wprowadzać w błąd. Supercicho nie jest na pewno w pierwszej z sześciu zawartych tu improwizacji. Rozpoczyna się wprawdzie od nastrojowych, ambientowych wręcz dźwięków,  by z czasem nabierać intensywności. Ciekawy jest kontrast między subtelną partia syntezatora, a towarzyszącymi mu zniekształconymi brzmieniami oraz pozornie chaotyczną perkusją. Już w tym nagraniu staje się jasne, że muzycy nie będą epatować wirtuozerią, niczym wyswobodzeni jazzmani cztery dekady wcześniej, za to z pewnością nie ustępują im pod względem kreatywności. Druga improwizacja - żadna nie ma tytułu, jedynie kolejne numery - jest najbliższa jazzu, a to za sprawą partii trąbki Arvego Henriksena, która wysuwa się tu na pierwszy plan, wzbogacona stonowanym, ciepłym akompaniamentem reszty składu. Nie jest to granie odległe od muzyki, jaką tworzył Miles Davis w okresie "In a Silent Way" i tuż po nagraniu "Bitches Brew"; ma też w sobie coś z późniejszego "He Loved Him Madly". To z pewnością najładniejszy utwór na tej płycie, ze wspaniałe budowanym nastrojem i napięciem. Trzecia ścieżka jest natomiast bliższa kosmicznych eksploracji Sun Ra z okresu jego największej fascynacji syntezatorami, choć brzmi nowocześniej, nie tak retrofuturystycznie i mniej jazzowo. Czwórka jest najbardziej melodyjna, ale z czasem spod pastoralnych brzmień organów z coraz większym natężeniem przebijają się bardziej niepokojące dźwięki. Nawet w najkrótszej na płycie, pięciominutowej improwizacji numer pięć, udaje się stworzyć bardzo intrygujący nastrój, w estetyce abstrakcyjnego, mrocznego ambientu ze zgliczowanym brzmieniem. Finałowe nagranie przynosi wokalno-fortepianowe improwizacje, zanurzone w elektronicznych dźwiękach, trochę z okolic bardziej jazzujących momentów Harolda Budda.

Jak na album przynależący przede wszystkim do stylistyki free improvisation, "6" okazuje się dziełem zaskakująco komunikatywnym. Choć to wciąż bardzo abstrakcyjne granie, to jednak zdarzają się fragmenty z wyraźniej poprowadzoną linią melodyczną, a brzmienie jest raczej delikatne, choć często niepozbawione intensywności oraz mniej komfortowych dźwięków. I właśnie ten wysublimowany, choć czasem niepokojący, doskonale budowany przez instrumentalistów nastrój, jest największym atutem longplaya. To naprawdę wciągająca muzyka, urzekająca rzadko spotykanym w tamtej dekadzie pięknem.

Ocena: 8/10



Supersilent - "6" (2003)

1. 6.1; 2. 6.2; 3. 6.3; 4. 6.4; 5. 6.5; 6. 6.6

Skład: Arve Henriksen - trąbka, elektronika; Helge Sten - instr. klawiszowe, elektronika, gitara; Ståle Storløkken - instr. klawiszowe, elektronika; Jarle Vespestad - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Deathprod (Helge Sten)


Komentarze

  1. Mam takie pytanko, Kogo w takim razie warto przesłuchać jeśli chodzi wspołczesny jazz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ostatniej dekadzie - przyjmijmy taki okres czasu - powstało naprawdę sporo dobrego jazzu, choć w większości nie są to płyty, które wnosiłyby coś nowego do gatunku. A jeśli wnoszą, to pojawia się pytanie, czy to jeszcze jazz, czy już coś innego. Do moich faworytów należą na pewno:

      Amirtha Kidambi's Elder Ones
      Anna Webber
      Błoto
      EABS (ale jak grają cudze kompozycje)
      Fire! / Fire! Orchestra
      Hera
      Ill Considered
      Irreversible Entanglements (i Moor Mother solo)
      Landon Caldwell
      Mary Halvorson
      Nala Sinephro
      Niechęć
      The Necks
      Saagara
      Trevor Dunn’s Trio-Convulsant
      Vijay Iyer

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Light Coorporation - "Rare Dialect" (2011)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Soft Machine - "Fifth" (1972)

[Recenzja] Polish Jazz Quartet - "Polish Jazz Quartet" (1965)